Piłkarze Arki Gdynia i Piasta Gliwice podczas półfinałowego meczu Pucharu Polski. FOT: PAP/Marcin Gadomski
Piłkarze Arki Gdynia i Piasta Gliwice podczas półfinałowego meczu Pucharu Polski. FOT: PAP/Marcin Gadomski

Legendarny szkoleniowiec Arki radzi finalistom z Gdyni: Nie zakładajcie pampersów!

Redakcja Redakcja Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

W niedzielę 2 maja piłkarze Arki Gdynia powrócą do Lublina - miejsca, w którym 42 lata temu po raz pierwszy wygrali Puchar Polski. Czy teraz zawodnicy Dariusza Marca nawiążą do pięknych tradycji i w finale krajowego pucharu pokonają Raków Częstochowa?

- Na logikę, to nie nie mają szans. Ale piękno piłki polega na tym, że często outsider bije tego zdecydowanie silniejszego. Liczę, że tak będzie tym razem i gracze Arki powtórzą nasz sukces sprzed blisko pięciu dekad – twierdzi w rozmowie z portalem Salon24.pl trener tamtej legendarnej Arki Czesław Boguszewicz.

Miejsce rozgrywania tegorocznego finału Pucharu Polski to nie jedyna analogia z meczem sprzed 42 lat. Teraz, podobnie jak wtedy, arkowcy staną do rywalizacji ze znacznie, przynajmniej na papierze, silniejszym przeciwnikiem. Ich rywalami będą futboliści Rakowa Częstochowa, którzy w tym sezonie są największym objawieniem Ekstraklasy i oprócz PP mają wielkie szanse na wywalczenie wicemistrzostwa kraju.

Tragedia trenera

W 1979 roku do triumfu w Pucharze Polski Arkę poprowadził najmłodszy w historii tych rozgrywek, bo zaledwie 28-letni trener. - Musiałem niespodziewanie przerwać karierę piłkarską – mówi Boguszewicz. Podczas treningu ciężka, oblepiona błotem piłka uderzyła go w oko. Tak mocno, że odkleiła mu się rogówka.

- Przez dwa miesiące jeździłem po szpitalach w całej Polsce. I właśnie w Lublinie usłyszałem wyrok, że uraz jest nieodwracalny, że nie odzyskam wzroku w tym oku i muszę skończyć z graniem – opowiada Czesław Boguszewicz. - Nie miałem wyjścia, sportowe korki zamieniłem na dres i zostałem asystentem Jerzego Steckiwa, krakusa z krwi i kości, który trenował Arkę – dodaje ikona gdyńskiego klubu.


ZOBACZ: Przed finałem Pucharu Polski. Ojrzyński apeluje do piłkarzy Arki: Uwierzcie w siebie


Wkrótce Boguszewicz został pierwszym szkoleniowcem klubu z Wybrzeża. Droga obu gdyńskich drużyn do finału była podobna. 42 lata temu ekipa Boguszewicza w półfinale pokonała w rzutach karnych trzecią drużynę Ekstraklasy – Szombierki Bytom 3:0, a w tym roku piłkarze Dariusza Marca ograli czołowy zespół ligi – Piasta Gliwice po rzutach karnych 4:3.

Gwiazdy utopione w Wiśle

- I za moich czasów, i w tym roku, Arka w 1/2 finału zostawiła w pokonanym polu Ślązaków, którzy byli zdecydowanymi faworytami. Podobieństw jest więcej, tak teraz, jak i w 1979 roku, w finale nikt nie dawał gdynianom żadnych szans – oznajmia Boguszewicz. - My zmierzyliśmy się z naszpikowaną gwiazdami Wisłą Kraków, ówczesnym mistrzem Polski. Biała Gwiazda na każdej pozycji miała prawdziwe tuzy. Żeby wspomnieć Kazka Kmiecika, który w karierze zdobył setki goli, Zdzisława Kapkę, Adama Nawałkę, Henryka Maculewicza, Marka Motykę czy Leszka Lipkę. Personalnie wyglądaliśmy przy nich jak ubodzy krewni – śmieje się trener znad morza.

- Jakby tego było mało, nie mogłem wstawić do składu naszego najlepszego strzelca Tomka Korynta, który z temperaturą leżał w łóżku w hotelu. Ale kłopoty, i fakt, że każdy nas lekceważył, jeszcze bardziej scaliły drużynę. Kiedy po pierwszej połowie przegrywaliśmy po strzale Kmiecika 0:1, w przerwie w szatni powiedziałem chłopakom, że nie ma czego bronić, że muszą ruszyć do przodu i trzymać wiślaków z daleka od naszej bramki. I udało się! Już w 50. minucie kapitalnym strzałem z rzutu wolnego wyrównał Janusz Kupcewicz, a dziewięć minut później na 2:1 z karnego trafił Tadziu Krystyniak. Wprowadziłem go na boisko jeszcze w pierwszej połowie za skopanego przez przeciwników Jurka Zawiślana. Bo, muszę powiedzieć, że krakusy strasznie polowali na nogi moich chłopaków. Ale nic im to nie dało, bo i tak utopiliśmy te wszystkie wielkie gwiazdy w Wiśle – uśmiecha się Boguszewicz

Zemsta Musiała

W drużynie zwycięzców świetny występ zaliczył Adam Musiał. - To był rewelacyjny piłkarz i bardzo porządny człowiek. Sprowadzono go do Arki na moją pozycję, na lewą obronę. Po wypadku samochodowym, który spowodował, w Krakowie dostał kopa, Wisła go wyrzuciła. Nigdy o tym nie mówił, ale miał żal do działaczy Białej Gwiazdy, że w tak bezduszny sposób potraktowali jego – wychowanka, bohatera z Wembley i medalistę mistrzostw świata. Wtedy w Lublinie Adam przeciwko dawnym kolegom zagrał wyśmienite zawody. Był nie do przejścia – twierdzi z uznaniem w głosie zasłużony trener.

Góra kasy dla zwycięzców

Za zdobycie Pucharu Polski w 1979 roku piłkarze Arki otrzymali nagrody pieniężne w wysokości dziesięciu ówczesnych średnich krajowych pensji. - Nie była to może jakaś wielka fortuna, ale chłopaki znacznie podreperowali domowe budżety – ujawnia Czesław Boguszewicz. - Na pewno nasze nagrody nie mają co się równać z tym, co piłkarze będą mieli do zdobycia w niedzielę – dodaje.

Zobacz: "Wszyscy piłkarze reprezentacji chcą się szczepić na COVID-19". Maciej Sawicki dla Salon24

Rzeczywiście, oprócz miejsca w klubowej historii oraz awansu do drugiej rundy eliminacji nowego europejskiego pucharu – Conference League, piłkarze Arki i Rakowa będą mieli do podniesienia z boiska ogromne pieniądze. Otóż, wygrany niedzielnego finału zarobi 8,1 miliona złotych. 5 milionów to premia od PZPN, organizatora rozgrywek Pucharu Polski, zaś 3,1 miliona będzie nagrodą wypłaconą przez spółkę Ekstraklasa. I nie ma tu znaczenia, że piłkarze Arki na co dzień występują nie w Ekstraklasie, a zaledwie w I lidze.

Jak się dowiedzieliśmy, gracze obu finalistów w przypadku zwycięstwa, będą mogli liczyć na premie z klubów w okolicach miliona złotych na drużynę.

Niech nie zakładają pampersów

W teorii wszystko przemawia za Rakowem. Zawodnicy trenera Marka Papszuna robią w tym sezonie furorę i bez problemów powinni poradzić sobie z grającą w kratkę Arką. Przeciwko gdynianom dodatkowo przemawia fakt, że w lidze grają o klasę niżej od rywali spod Jasnej Góry.

ZOBACZ: Wiadomo, gdzie Polacy zamieszkają w trakcie Euro. Czekają na nich luksusy

- No to co? Raków musi, a Arka może. Nawet jeśli nasi przegrają, ale po walce, nikt nie będzie miał do nich pretensji. Najważniejsze, żeby się nie przestraszyli faworytów. Jak założą pampersy i będą się modlić o jak najniższy wymiar kary, to dostaną baty jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Chłopaki muszą wyjść na boisko z podniesionymi głowami. Niech myślą, że to ich ostatni mecz w życiu, że po finale choćby potop. Jeśli zacisną zęby i postawią wszystko na jedną kartę, mogą sprawić wielką niespodziankę. Tak jak my przed laty. Tego im życzę z całego serca – kończy Czesław Boguszewicz. Człowiek, który się Wiśle nie kłaniał.

Piotr Dobrowolski

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport