I po cholerę buczały? Chwila emocji i główny przekaz Kongresu trafił szlag. Dziś pewnie plują sobie w brodę, że świat nie dowiedział się tego, o czym chciały opowiedzieć, ale skupił się na jakiejś pierdółce. V Kongres Kobiet nie zapisze się w historii niczym szczególnym. „Buuu” to jedyne na co dziś stać ryczące 50-tki plus.
„Wybuczenie” Donalda Tuska, który przyznał, że obecny rząd nie zmieni ustawy aborcyjnej i nie pociągnie tematu związków partnerskich, przykryło w mediach egzystencjalne dylematy uczestniczek Kongresu: być, albo nie być w polityce. Pozostać ruchem, czy przekształcić się w partię polityczną? To miał być hit sobotniego zlotu. Feministkom nie udało się przebić z tym przekazem, ale temat sam w sobie jest ciekawy.
Zapewne wbrew swej woli feministyczne organizacje kobiece zachowują się bardzo stereotypowo: chciałyby, a boją się. Ruch zapewnia im komfort bezpieczeństwa: mogą stać z boku, żądać, oceniać, popierać, krytykować. Mogą budować mit wielkości środowiska kobiecego bez obawy, że zostanie zdemaskowany jako nieliczna grupka frustratek. Partia to nie przelewki. Startując w wyborach, będą musiały skonfrontować swoje postulaty z oczekiwaniami społeczeństwa. To dla nich ryzykowne, bo może się okazać, że społeczeństwo - zgodnie zresztą z żądaniami feministek – nie potraktuje partii kobiet ulgowo i przyłoży im mocno w…. cztery litery. Czar pryśnie. Księżniczka odarta z marzeń, pokaże swe prawdziwe oblicze – Kopciuszka. Zamiast zawojować świat, narazi się na wyśmianie i pokazywanie palcami. Czy tego chcą kobiety z Kongresu?
Liderki Kongresu za wszelką cenę chcą pokazać determinację i żywotność środowiska. Prą w kierunku partii, ale z porodem czekają na większe społeczne rozwarcie. Ograniczają się do skurczy przepowiadających – zapowiedzi, że w najbliższych wyborach ich celem będzie wprowadzenie jak największej liczby kobiet na wszystkie poziomy władzy. Dla Polski - która jak chcą feministki, jest kobietą - to zła wiadomość. Może bowiem oznaczać inwazję Much, nacHallnych Szumilasów, klony Kozłowskich – Rajewicz, zalew Gronkiewicz–Waltz.
Nie jest sztuką wypchnąć z szeregu ochotnika na parytetowego zapychacza. Sztuką jest wysunięcie kandydata, który polityczną grę wykorzysta do budowania dobrobytu oraz prestiżu obywateli i narodu. Czy geniuszki pokroju Nowickiej, Środy i Szczuki, dla których najważniejszym prawem kobiet jest destrukcja, a życiową ideą antykoncepcja, są w stanie zaproponować kogoś ponadprzeciętnego? Kogoś, kto porwie Polaków (w tym Polki) nie mrzonkami o równouprawnieniu i nowej wersji europejskiego człowieka, ale pracą, wiedzą i perspektywą dla Polski? Chciałoby się powiedzieć: „męża stanu”, ale nie znam feministycznej wersji tego określenia. A może w tym środowisku taki gatunek polityka nie występuje?
Inne tematy w dziale Polityka