Wojciech Jaruzelski nie wie czy wytrzyma do 6 lipca, czyli do swoich 90 urodzin. Świadomość z jaką czeka na śmierć - bo tak odczytuję jego wyznanie - daje nadzieję, że schorowany dyktator zbrodniczego systemu zrobił już w sumieniu bilans swojego życia. Być może robi go nawet codziennie, bo ciężar gatunkowy podjętych przezeń decyzji, wyrządzonego zła, wykracza ponad przeciętną.
Starzy ludzie zwykli traktować każdy nowy dzień jak prezent. Wbudowana w człowieka chęć życia jest regułą, od której oczywiście zdarzają się wyjątki. Dla Jaruzelskiego każdy nowy dzień jest szansą. Ma okazję przyznać się do popełnionych łajdactw, do złamania życia wielu ludziom, do udziału w zbrodniczej szajce zniewalającej ojczyznę. Nie chodzi o publiczną ekspiację, o przyznanie się przed światem: ”żyłem jak pies, umieram jak pies, pochowajcie mnie jak psa”, ale o wewnętrzny akt żalu i skruchę. Teraz, tylko to powinno mieć dla niego znaczenie. Wszystko inne to już historia.
W dziejach Polski, pomimo usilnych prób wybielania życiorysu Jaruzelskiego przez lewaków, nie zapisze się jako bohater. Nawet, jeżeli w którymś z miast powstanie kiedyś pomnik czy rondo jego imienia – czego nie można wykluczyć - przetrwa prawda o generale – sowieckiej marionetce. Nie powinien więc tracić czasu, na udowadnianie swojej niewinności. Na jego miejscu pogoniłbym wszystkich zabiegających o względy Palikotów czy Millerów. Polityka nie jest już czymś, co powinno zajmować jego myśli.
Najbliższe dni są kluczowe w jego osobistej historii życia. To właśnie teraz toczy najważniejszą walkę, już nie z własnym narodem, ale z samym sobą. Ma przed sobą prawdę i kłamstwo, bohaterstwo i tchórzostwo. Może wybrać. Musi wybrać. Sąd, który się zbliża, nie uznaje L4.
Inne tematy w dziale Polityka