Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew
964
BLOG

Wojna nie umocniłaby pozycji Polski

Romuald Szeremietiew Romuald Szeremietiew Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

(Plus Minus 11.08.2017)


Michał Płociński: Wojna! Czuliśmy się oczyszczeni i wyzwoleni, mieliśmy wielkie nadzieje" – w 1914 r. zanotował w swoim dzienniku niemiecki pisarz Tomasz Mann. Z czym związane były te nadzieje, jakie rozbudził wybuch I wojny światowej?

 

Romuald Szeremietiew: W całej Europie panowały wówczas bardzo dziwne nastroje, Tomasz Mann oddał je właściwie. Społeczeństwa państw, które angażowały się w rodzący się konflikt, z wielkim entuzjazmem ruszyły na wojnę. Znane jest zdjęcie olbrzymiej manifestacji w Berlinie, na której radosne tłumy wiwatują na cześć rozpoczynającej się wojny. Powszechnie wierzono, że będzie ona trwała bardzo krótko. Niemiecki cesarz Wilhelm nawet obiecywał idącym na front żołnierzom i ich rodzinom, że za parę miesięcy wrócą do domu, oczywiście jako zwycięzcy.

 

Skąd ten optymizm?

 

- Być może wynikało on z tego, że XIX w. był okresem ogromnie dynamicznego rozwoju technologicznego. Ludzie byli przekonani, że dysponują takimi narzędziami i możliwościami, że co tylko zechcą, to z łatwością mogą osiągnąć. Pamiętajmy, że to był czas przełomu w najróżniejszych dziedzinach. Rozmawiamy o wojnie, więc pojawił się, oczywiście, karabin maszynowy, ale oprócz tego masowa prasa, radio i gramofon, statki oceaniczne i koleje żelazne, konserwy czy penicylina, ogromna ilość wynalazków w wielu dziedzinach. Dopiero rzeczywistość pozycyjnej I wojny światowej i stosy trupów żołnierzy zmieniła punkt widzenia.

 

Wszystko stawało się masowe, masowa stała się więc również wojna.

 

- Okazało się, że wojna nie jest sprawą wyłącznie żołnierzy. Dawniej działania wojenne dotykały ludność cywilną w niewielkim stopniu, raczej jak ktoś miał pecha i znalazł się w miejscu, gdzie akurat rozgrywała się bitwa. Natomiast w XX wieku pojawiły się lotnictwo, czołgi, artyleria, broń maszynowa. Trzeba było zmobilizować do obsługi tych broni ogromne masy ludzi i zmierzyć się z sytuacją, gdy działania wojenne sięgały znacznie dalej niż linia okopów, na której spotkały się walczące armie. II wojna światowa okazała się jeszcze bardziej wszechogarniająca: czasami bezpieczniej było być żołnierzem na froncie niż cywilem np. w bombardowanym mieście, znajdującym się daleko od linii frontu. Zobaczmy, jak wiele ofiar pociągnęły za sobą bombardowania dywanowe, a później bomby atomowe zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki. Działania zbrojne stały się zjawiskiem, które zaczęło angażować wszystkich, nie tylko wojskowych. To była głęboka zmiana w sposobach prowadzenia wojen i to zmiana na gorsze.

 

Przed XX w. o wojnie mówiono, że jest przedłużeniem turniejów rycerskich. Prof. Piotr Nowak, filozof z Uniwersytetu w Białymstoku, opisywał dawną wojnę, że była instrumentem do weryfikowania narzucanych hierarchii społecznych, nie chodziło w niej wcale o anihilację przeciwnika.

 

- W naszym kręgu cywilizacyjnym mieliśmy tzw. etos rycerski, pewne reguły zachowań, które powinien był przestrzegać każdy, kto posługiwał się bronią. Te zasady sprawiały, że to był pojedynek w którym wroga traktuje się z szacunkiem i okazuje się go też pokonanemu. Honorowe zasady obowiązywały jeszcze na początku I wojny światowej. Wojskowi francuscy np. nie chcieli wkładać mundurów polowych ponieważ uważali, że niehonorowo jest maskować przed wrogiem, nosili granatowe kurtki i czerwone spodnie, co spowodowało, że armia francuska ponosiła duże straty. Pod ogniem karabinów maszynowych rycerski etos szybko się załamał.

 

Po co prowadzono dawne honorowe wojny?

 

- Dawniej w relacjach międzynarodowe swoich praw dochodzono głównie prowadząc wojny. To był przyjęty sposób zdobycia czegoś lub obrony tego co mamy. Wojny spełniały też rolę bardzo ważnego środka w budowaniu znaczenia i potęgi własnego państwa. Pamiętajmy jednak, że o tym, jak wyglądała wojna, decydowały używane środki bojowe. Zwykle była to broń biała, w najlepszym wypadku jakaś bardzo niedoskonała broń strzelecka. Za każdym razem walczono więc z przeciwnikiem, któremu patrzono w oczy. Ludzie, rycerze, którzy starali się nawzajem pokonać, spotykali się fizycznie w bezpośrednim starciu. W takiej sytuacji kształtowały się i obowiązywały zasady etosu rycerskiego. Natomiast XX-wieczne technologie to zmieniły. Pilot bombowca, który zrzucał bomby na miasta, nie widział już, kogo zabija. Podobnie jak artylerzysta. Zabijanie na odległość, gdy nie widzi się zabijanego, jest dużo łatwiejsze, nie burzy sumienia. Nowe narzędzia wojny pozwoliły zabijać anonimowych ludzi, coraz więcej ludzi, to miało fatalne konsekwencje.

 

Na ile dawne wojny rzeczywiście potrafiły rozładowywać napięcia?

 

- Wiadomo było, że honorowe spotkanie (pojedynek),  jest rozstrzygające, kończy pewien spór, jest zwycięzca i pokonany. Sytuacja jest dla wszystkich jasna. Taki model walki na początku XIX w zastosował teoretyk sztuki wojennej Carl von Clausewitz w swych rozważaniach o wojnie. Uważał, że rolę swoistego pojedynku w nowoczesnej wojnie spełni tzw. walna bitwa - spotykają się armie państw w jednym miejscu i rozgrywają bój w wyniku którego jedna ze stron przegra, musi się poddać i skapitulować. To była próba zastosowania rycerskiego pojedynku w warunkach nowoczesnej wojny, gdy pojawiły się armie masowe. Później teoretycy sztuki wojennej zaczęli się zastanawiać, czy koniecznie należy do takiej walnej bitwy dążyć. Jednak przekonanie, że należy taką bitwę rozegrać istniało, np. gen. Tadeusz Kutrzeba, dowódca Armii „Poznań” z kampanii wrześniowej 1939 r., swoje wspomnienia zatytułował „Wojna bez walnej bitwy”.

 

Dziś chyba nikt nie myśli już w ten sposób, że unikanie walnej bitwy jest niehonorowe.

 

- Współcześnie uważa się, że strona militarnie słabsza powinna takiego jednego starcia „o wszystko” unikać. Sposobem na silniejszego przeciwnika jest chociażby podjęcie działań asymetrycznych, określanych nieprecyzyjnie jako tzw. wojna hybrydowa. Walnej bitwy już nie ma, tak jak nie ma rycerskiego pojedynku.

 

Carlowi Schmittowi, jednemu z najwybitniejszych myślicieli politycznych, wojna jawiła się jako czas, w którym naród osiąga jedność. Twierdził, że dopiero na wojnie naród staje się dojrzałą wspólnotą polityczną, że warto płacić wysoką cenę za bliskość, jaką wytwarza wojna, bo nic innego takiej bliskości nie jest w stanie wytworzyć.

 

- Niewątpliwie są takie starcia zbrojne, które spajają społeczność i mają charakter narodowotwórczy. Tak jest wtedy, gdy kraj się broni, jak to przecież było dość często w przypadku Polski, a dziś na Ukrainie. Przykładem takiego jednoczącego Polaków zdarzenia jest chociażby zwycięska wojna z bolszewikami 1920 r. Także jeśli spojrzymy na powstanie warszawskie, to widzimy, że nawet tragicznie przegrany zryw zbrojny potrafi później mocno spajać wspólnotę narodową. Mimo to mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o takie znaczenie wojny. W końcu niszczące możliwości współczesnych broni i działań wojennych sprawiły, że raczej staramy się wszelkimi sposobami zachować pokój, uniknąć wojny. Angielski teoretyk sztuki wojennej sir Basil Liddell Hart uważał, że w wojnie zwyciężają szukający rozstrzygnięcia poza polem bitwy pisał; wyrazem doskonałej strategii byłoby osiągnięcie celu bez poważnej walki”. O tym zresztą dawno temu nauczał chiński myśliciel Sun Zi w swojej „Sztuce wojny”.

 

Czy obecnie w Polsce widzi pan jakąś siłę, której zależy na tym, byśmy ruszyli do wojny?

 

- Nie, nie sądzę, by dziś komuś w Polsce na tym zależało. Nawołujących do wojny należałoby potraktować jako osoby o skłonnościach samobójczych. Wojna oznaczałaby prawdziwą tragedię. Po upadku komunizmu, po 1989 r. w Europie uznaliśmy, by nie podnosić w ogóle kwestii granic. Polsce po II wojnie światowej narzucono granice, zabrano wielkie tereny kresowe, Wilno i Lwów są poza granicami Polski, spotkała nas oczywista niesprawiedliwość jednak dziś próba zmiany status quo skutkowałaby wywołaniem konfliktów o niewyobrażalnych następstwach. Polityka Władimira Putina jest dlatego niebezpieczna bowiem Rosja zaczęła zmieniać granice siłą. A to początek drogi prowadzącej do wybuchu wojny z kataklizmem atomowym włącznie. Dlatego jestem przekonany, że w Polsce nikt poważny nie myśli o wojnie jako o sposobie na umocnienie pozycji Polski w świecie, co nie oznacza, że nie powinniśmy dbać o nasze zdolności obronne.

 

- rozmawiał Michał Płociński

 

Romuald Szeremietiew jest doktorem habilitowanym nauk wojskowych, profesorem nadzwyczajnym Akademii Sztuki Wojennej, oficerem rezerwy Wojska Polskiego. Był wiceministrem obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego, a po urlopowaniu Jana Parysa   pełnił obowiązki szefa MON. W latach 1997–2001 sekretarz stanu w MON z ramienia AWS sprawował mandat posła na Sejm

image

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo