z sieci
z sieci
Tatarka Tatarka
313
BLOG

Żniwa i chłopaki od Picera

Tatarka Tatarka Sztuka Obserwuj temat Obserwuj notkę 19

Jeszcze przez kilka dni trwał spektakl Perseidy. Julka przyjechała z bratem Markiem i bratową Olą do rodzinnej wsi. Panorama wokół domu jest rozległa, więc widowisko obejrzała w całej rozciągłości aż po horyzont.
Przyjechali drogą zatłoczoną przez kombajny, kosiarki i przez inny sprzęt zmechanizowany. Nazw niestety nie zna. Pamięta kosy, żniwiarzy i konia z drabiniastym wozem. Pamięta długi rząd złocistych kopek żyta na złocistym ściernisku.
Właściwie było już po żniwach. Mijali zwinięte bele słomy zmieszane z ziemią, a rozrzucone po polu wyglądały z odległości niczym rozbrykane stado owiec. Teraz pole zwiastowało rychłą jesień.
W tamtym stuleciu żniwa trwały dwa tygodnie lub dłużej, w zależności od pogody. Zebrane wiązki żyta, skoszone przez żniwiarza, związywano powrósłem ze słomy -  ustawiano w kopy. Stały na polu przez kilka dni aż do wyschnięcia słomy. Woźnica dziarsko zacinał konia batem. Koń truchtem biegł na pole. Furczały spódnice żniwiarek przy podawaniu snopków na wóz. Woźnica układał: jeden za drugim, żeby w drodze do stodoły nie przydarzyła się niespodzianka.
A bywało, że nowicjusz woźnica lądował w rowie przykryty snopkami i wozem ze złamanym dyszlem. Czasem koń ze strachu uciekał, ale stary koń znający swój fach stał przy rozwalonym wozie i czekał aż wygramoli się gospodarz i poda dalszą komendę.
Bywały też inne katastrofy, od woźnicy niezależne, bo akurat dziura w moście była, albo przechyliła się oderwana deska.
Dramaty i śmiechy przeplatały żniwo-branie.
Panny ośpiewywały kawalera, który nie przejechał bezpiecznie przez most z ładunkiem, albo koziołkowały z drabiniastego wozu wprost w ramiona zdziwionego woźnicy, niby że się zsunęły. Albo zalecały się w zapolu przy młocce, czy podczas zakrapianego podwieczorka. Po ciężkiej pracy żniwiarskiej one zadzierały spódnice, niby że sięgały po coś na klepisku. Zaproszenie do gry wstępnej kończyło się nocką lub nie.
Zmechanizowane rolnictwo wprowadziło wygodę i szybkość zbiorów plonu, lecz pozostawia smutne obrazy z szaro-złocistymi belami.
Julka tamten obraz żniw zapamiętała, bo wtedy dzieci musiały co do kłoska zagrabić ściernisko. A niełatwo było. Ostre kolce kąkoli wbijały się w delikatne, dziecięce ręce, Kąkol należało wyjąć ze snopka, ewentualnie podnieć odrzucony badyl przez żniwiarkę i zanieść na granicę czy na kupkę chwastów do spalenia.

Teraz Julka niewiele miała do roboty, wszak brat nie prowadził gospodarki. Dom, który odziedziczył, otwierał od maja do listopada.
W któreś sierpniowe popołudnie Julka wybrała się w odwiedziny do sąsiedniej wsi, do dalszego kuzynostwa.
Dookolne łąki i pola porastały samosiejki. Pojawiły się nowe krzewy, których Julka nie znała. Wsie oplata rzeka Czarna. Teraz ona  wraca w swe dawne nurty z całym dawnym, dookolnym krzewostanem i zwierzyną. Łąki już nie są łąkami, a pola są ugorem i lasem. Ziemia wyrywana z bagien i łęgów, wykaszana, osuszana rowami znów stała się rozległą krainą, dziką i niedostępną, zamieszkałą przez wilka szarego, który jest pod ochroną.
Sto lat temu i więcej, rzeka miała swe rozlegle koryta tworząc ogromne, bagienne przestrzenie.
Władysław Reymont, idący tędy na pielgrzymkę do Częstochowy, jako praktykujący jeszcze dziennikarz opisał tak:
"(...) kraj jeszcze dzikszy, góry tylko zamykają horyzont, mało pól uprawnych, tylko lasy, zarośla, topiele i łąki niskie, pełne łozin i olch, a coraz to wody wielkie, stare szyby górnicze, zapadłe i zatopione, drogi wysypane szlaką ostrą jak szkło.(..) Odpoczywamy w górniczej osadzie. Z trzech pieców czynny tylko jeden, przetapiający rudę na surowiec. Oglądaliśmy dzięki uprzejmości zarządzającego całą tę manipulację. Wytapiają tylko 100 centnarów surowca na dobę i rudę kupują, bo jak objaśniono, wygodniej ją kupić i taniej wychodzi płacąc po 20 kopiejek za centnar, niż kopać na gruntach własnych, pomimo że jest lepsza i o większej wydajności surowca. Te zabudowania i piece są jak wyspy na wielkiej przestrzeni wód, trzęsawisk i lasów. Ziemia wszędzie czarna i wszystko, nawet ludzie i rośliny są jakby przesyceni rdzą i tym pyłem ze szlaki.(..) ".

Praprzodkowie latami osuszali bagna i kawałek po kawałku wyrywali obszar spod panowania Czarnej. Kopali rowy melioracyjne, budowali kładki. Szanowali ziemię i wody. Żyli w symbiozie z rzeką.

ZAŚWIADCZA SWÓJ RODOWÓD
1.
Siedząc nad brzegiem Czarnej
rozbrajam szyfr natury
rzeka wpływa pod powieki
pluszcze o rozstajach, o młynach, o kuźnicach
i wiekach. Lecz kto o nich dziś pamięta

niecodzienny kolor zmierzchu =
niebo zespolone z wodą
szemrze
silna jest mowa nieba i wody, przy których ludzka cichnie
2.
Rzeka Czarna zaświadcza swój rodowód z kuźnicami. Jej przysiółki zwano „rudami”, bo w prymitywnych dymarkach wytapiano rudy żelaza. W dorzeczu Czarnej są dwie wisie: Wyszyna i Ruda. Czy pochodzą od staropolskiego słowa „wiszyna” lub „wyżnia”?
3.
Dziś w rzece przeglądają się tataraki
i cerkiewno-łubinowe wieże
młyńskie koła nie zmącą leniwego nurtu Czarnej
która napracowała się przez wieki

teraz wieś wypływa na swych pontonach codzienności
jak kiedyś na tratwach i na balach
nieznani a bliscy
xxx
Nikt od trzydziestu lat nie uprawiał tu roli. Wsie się wyludniły, młodzi czmychali do miast a starzy na cmentarz.
Pozostały walące się dachy domów, zgarbione ściany – widok nieobcy dla oka Julki. Jednak trwa od lat exodus.  Między innymi również pandemia Covit-19 = niejednego mieszczucha zmusza do powrotu. Dlatego odbudowują domostwa, ci co wracają i przejmują gospodarkę po rodzicach, ewentualnie kupują nowe siedliska. Bywa, że wchodzą bez pardonu w cudze, bo spadkobiercy gdzieś tam są i nie pamiętają o płaceniu podatków za nieruchomość. Sołtyska wie, gdzie co jest.
Julka wyciągnęła swoje kije nordic walking, od lat leżące w stodole i doczłapała do sąsiedniej wsi. Szła starą drogą, którą kiedyś tędy szli pielgrzymi do Częstochowy.
W sanatorium w Gołdapi było modne chodzenie z kijami. Jej koleżanki od stolika i od rozmów, po zabiegach, brały kije i szły w Las Kumiecie. Romeo przyjeżdża tu regularnie z kijami i skoro świt przedreptywał leśne bezdroża. Ale to już inna historia.

xxx
- Paczta ludzie a ona na kijach przyszła. Nagrać to i z tego zrobić piniądz! – radośnie wita Julkę daleki kuzyn, zwany przez miejscowych Picerem.
- Ty bracie byłeś pierdolnięty i będziesz – komentuje sąsiad Pitera trzymający puszkę piwa.
Piter skwitował :
- Moją ręką będzie tylko raz, ale nie wiem… czy cie uderzyć czy… Ale było, minęło.
Odwrócił się od sąsiada i woła radośnie:
- Kapeluśnik jakiś nędzny – widząc obsiepany, słomkowy kapelusz Julki – i podaje jej puszkę piwa.
- Jakbyśmy ciotkę napili, to by pół mafii się zjechało – dialoguje sąsiad.
xxx
Julka polubiła chłopaków i na drugi dzień znów przyszła nad Czarną, gdzie stał dom kuzynostwa. Usiadła na desce przybitej do dwóch pieńków i zaczęła notować .
- Co piszesz? – pyta daleki kuzyn.
- A takie tam – odpowiada Julka.
- Jeśli piszesz do aresztu, to nie zgłaszaj mnie – po chwili kontynuuje – Gdzie uciec, żeby można uciec?
xxx
Na trzeci dzień zastała ich przy pracy.
- Bracie, czemu nie zawołałeś ich do heblowania desek! Oni nie są na wakacjach. A co to jest?! – woła rozgniewany Picer.
- To, ciemnoto, jest hoczyk! – odpowiada kumpel od piwka szykując wędki na ryby.
- Bierz się za robotę a nie za picie! – burknął i sam sięga po puszkę piwa – dodając łagodnie – Ty na mnie nie krzycz! Jesteś u mnie na podwórku.
- Bracie, jesteś jak mafiozo, moje chłopaki osiedli a ty się wałęsasz! – padła riposta i dalszy komentarz - Zero, zero zgłoś się! Ciotkę mają literatkę a tu ochlaptusy. – komunikuje sąsiad Picera
xxx
Po powrocie do rodzinnego sioła, na lekkim rauszu, Julka słyszy rozmowę brata i bratowej:
- Oj już deszcz, a chciałam się opalać – woła z ganku Ola.
- A przecież możesz w piekarniku – ripostuje mąż do żony i dodaje, patrząc na podpierającą się kijami Julkę:
- Siostra, jakby co, to u nas już pada, ale mamy spokojną pogodę.




Tatarka
O mnie Tatarka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura