Nie wiem na ile urzędnik Departamentu Stanu, Wydział Europejski, Dział Wschodnioeuropejski, komórka d/s Sylwanii i Innych Krajów Bałkańskich, Poddodział Polski (kantorek przy kotłowni, pod schodami, bez grawerowanej tabliczki z nazwiskiem i tytułem, tylko krzywo przyklejony plastikowy pasek z błędem ortograficznym - ale możliwość awansu) zna Obyczaj Polski - te wszystkie przecinania wstęgi, jubileusze, benefisy, akademie, rocznice, z rzędami wyciąganych z magazynów składanych krzeseł, z paprotką, wieńcami, apelami, capstrzykami, salwami honorowymi i długimi, nudnymi przemówieniami.
Zna, nie zna - decyzja była zapewne sekundowa - zaproszenie wylądowało w koszu. Nawet pewnie nie odnotował faktu w miesięcznym raporcie, bo i po co? Przepraszam, w raporcie odnotowano, ktoś się nad raportem pochylił i zdecydował, że do Polski wyśle się zasłużonego, acz w polityce już nieczynnego.
Bo i po co? Wizyta nie dotyczyłaby spraw istotnych, takich spraw, z punktu widzenia transoceanicznego w odniesieniu do Polski nie ma. Wszystko biegnie ustalonym ciurkiem, wojska na granicy się nie gromadzą, jedynie niesnaski między tamtejszym prezydentem (Ted Kaczynski?) i premierem rozsadzają protokół dyplomatyczny.
Gorzej, że ślepi na bezsensowny polski rytuał zdają się być komentatorzy. Blogerzy rwą szaty, co gorsza rwą odzienie i komentatorzy prasy drukowanej. I nikt nie wspomniał i Polakom nie wypomniał grzechu głównego - mnożenia jubileuszów, akademii, benefisów, tych wszystkich wydarzeń pozornych i obciachowo symbolicznych.
Na pewno jednak zna polskie zamiłowanie do pustych gestów i nic nieznaczących symboli otoczenie premiera Putina. Nic dziwnego, obyczaj to bizantyjski i cerkiewny z pochodzenia (nie mylić z jublami krakowskimi, to zupełnie inna jakość) przywędrował do Polski z Rosji za rozbiorów, ale na dobre przyjął się w Polsce za komunizmu. Bo czymże są współczesne obrządki, jak nie naśladowaniem pierwszych majów, dwudziestodrugich lipców i październików wypadających w listopadzie? Akademii, paprotek, zielonego sukna (z pośledniego gatunku bawełny) i długich nudnych oficjalnych przemówień?
Znają na wskroś, więc na okrasę wizyty Putina (nie prezydenta, ale premiera, o oczko niżej w ważności) przygotowany został cały repertuar afrontów prasowych, wypowiedzi oficjalnych, choć niskiego szczebla i wkłuwania szpilek w balon dumy narodowej. Znaczenia praktycznego w tym cały karnawale nie ma, ale złośliwa satysfakcja jest po stronie rosyjskiej, za polskie afronty ukraińskie i gruzińskie, za przewodniczenie partii antyrosyjskiej w Europie i za łowienie ryb w mętnej wodzie rewizjonizmu historycznego (to ta sama woda, co na młyn).
No i tłumacz się premierze, ministrze i znowu komentatorzy zachodzą w głowę, marszczą czoła i tworzą teorie.
A odpowiedź jest i z zza wielkiej wody i ze wschodu jedna - point de rêveries, messieurs, czyli - żadnych brewerii.
Zapyta ktoś - a wizy, a Irak, a Afganistan, a pozowanie do zdjęć? Niech se pyta, z tego żyje prasa i tym żyje S24.
I tak od siebie - na cholerę ten przewlekły rok jubileuszowy, to nagromadzenie okazji do nudnych przemówień w słońcu i zacinającym deszczu? To "zaczęło się w Polsce", aż do przesytu, nawet najbardziej zajadli Prawdziwi Patrioci zaczynają po półmetku opadać z sił?
Z całej masy komentarzy, na jedno kopyto pisanych i nudnych do znudzenia, jeden był nieco trzeźwiejszy - ku memu zaskoczeniu - pana Unu. Stwierdził, że świętowanie 1 września jest bez sensu, zgadzam się z nim, choć przyczyny umieścił bym gdzieś indziej - w usuwaniu się w cień pokoleń wojennych. Przecież ci, którzy urodzili się w ostatnim roku wojny odchodzą właśnie na emerytury i wycofują się z czynnego życia społecznego, a ci, których trauma wojenna dotknęła osobiście są jeszcze starsi.
Posiadanie zaś osobistego stosunku do II Wojny przez młodych jest dla mnie przejawem histerii i niezdrowego napięcia emocji.
Jest 4 czerwca, wystarczy za wielkie wydarzenie na całe pokolenie. W skali historii Polski ważniejsze niż lokalny przecież 3 Maja. Jeśli ktoś twierdzi (a wielu takich), że 4 czerwca niegodny, bo skażony kompromisem, to przypomianm, że 3 Maja był skażony jeszcze bardziej - regularnym zamachem stanu, dokonanym przez mniejszość sejmową. A tym, którym zbrakło rozliczeń i drzew obwieszonych komunistami przypominam 9 maja i 28 czerwca 1794 r w Warszawie. Raz wystarczy.
PS. Po co święto narodowe, skorom przeciwnikiem pustych symboli i dlaczego najlepiej na początku lata? Dla pikników, grillów i możliwości długiego weekendu.
Inne tematy w dziale Polityka