Profesor Sadurski myli się głęboko. Myli się tak bardzo, że zbulwersowany postanowiłem przerwać moje zazwyczajne milczenie w dni powszednie i dać odpór propagowanym przez niego błędom i wypaczeniom.
Pierwszy błąd tkwi już w samym polemicznym założeniu Sadurskiego. Otóż przyjmuje on, zupełnie dowolnie, że zagrożenie dla małżeństwa, jako instytucji, polegać by miało na na mniej lub bardziej masowym przechodzeniu heteryków do obozu homosiów, tzn, że heterycy miast poślubiać siebie nawzajem hurmem zaczęliby poślubiać osoby tej samej płci. Ale przecież, gdyby nawet tak miało być, nie byłoby to żadnym zagrożeniem dla małżeństwa - liczba małżeństw w ostatecznym rozrachunku nie zmieniłaby się, inaczej mówiąc byłaby to gra o sumie zerowej. Skoro zaś liczba małżeństw by się nie zmieniła, to nie widzę tu żadnego realnego zagrożenia.
Łattwo też zauważyć, że Sadurski pomija milczeniem sytuacje będące rzeczywistym potwierdzeniem tezy przez siebie zwalczanej. Można z równym powodzeniem przyjąć, że heterycy, gdyby małżeństwa jednopłciowe zostały zalegalizowane przestaliby z kolei sami zawierać związki małżeńskie - bo ja wiem - w proteście, na przykład. A musi Sadurski przyznać, że tak drastyczne zmniejszenie liczby małżeństw byłoby zagrożeniem instytucji, zwłaszcza gdyby homoseksualiści z legalnej szansy nie chcieli jednak skorzystać.
Prawda jednak, że polemiści Sadurskiego nie przedstawili żadnego rzeczowego, ni dorzecznego argumentu na poparcie swoich obaw, skupiając się na taniej erystyce w rodzaju - ja się brzydzę, więc to powino być zabronione. Niektórzy zresztą robili to w tak zbrzydzający sposób, że zgodnie z własną logiką sami powinni zostać zabronieni.
Być może również błąd Sadurskiego miał swoje źródło w jego stronniczości - innymi słowy w tym, że nie zresetował na potrzeby wykładu swej defoltowej heteroseksuałności.
Nietrafione są też Sadurskiego analogie religijne, nie mówią już o tym, że są skrajnie niesmaczne i mogą obrazić czyjeś uczucia religijne, choćby z powodu wymienienia lub pominięcia którejś z denominacji w tym kontekście. Jeśli już posługiwać się kulawym metodologicznie argumentem z analogii to bliższa prawdy byłaby analogia następująca: Wyobraźmy sobie, że któreś z wyznań chrześcijańskich odmówiłoby członkostwa osobom o ciemniejszej karnacji. Oczywiście, to sytuacja zupełnie hipotetyczna, nie do pomyślenia jest bowiem, by chrześcijanie dzielili ludzi ze względu na kolor skóry i nie wierzę, by coś podobnego kiedykolwiek miało miejsce. Otóż ta hipotetyczna sekta chrześcijańska odmawiałaby członkostwa osobom o niestandardowym wyglądzie motywując to tym, że w jej szeregach są jedynie ludzie o różowej skórze i udział w ceremoniach religijnych Murzynów stanowiłby zagrożenie dla wyznawanych przez członków wartości, a i dla samej religii. Prawda, że nie do pomyślenia? A przecież jasne dla każdego, że zwiększenie ilości członków dany kościół jedynie by wzmocniło.
Tak i też łacno możemy wykazać, że dozwolenie na zawieranie małżeństw jednopłciowych liczbę małżeństw jedynie zwiększy, wzmacniając tę instytucję przed zakusami ludzi stanu wolnego, zwolenników konkubinatów, związków niesformalizowanych i przelotnych miłostek.
Niebeźpośrednio też potwierdziłoby atrakcyjność instytucji małżeństwa - bo skoro osoby, którym tej możliwości tej do tej pory odmawiano czynnie domagają się dopuszczenia ich do uczestnictwa, przedkładając ją nad stan wolny - to widać instytucja ta posiada siłe przyciągania nowych, hm - klientów?
Reasumując - obawy przeciwników małżeństw jednopłciowych są nieuzasadnione. Po co zaś homoseksualistom małżeństwa, tego doprawdy nie potrafię zrozumieć?
Ci, którzy uważają, że cały mój wpis był jedynie pretekstem do zamieszczenia przez mnie jeszcze jednego obrazu cofającej się zimy być może nie mylą się.
Inne tematy w dziale Polityka