Wczesną wiosną lub późną zimą roku 1934 położna nieopodal Opola wieś Brynica (wówczas Brinnitz) przeżyła niespodziewany najazd prasy światowej za sprawą skandalu w szwedzkiej rodzinie królewskiej. Oto książę Sigvard ogłosił, że ma zamiar pojąć za żonę Erikę Patzek, córkę berlińskiego rzeźnika i przedsiębiorcy Antona Patzka.
Gdzie Rzym, gdzie Krym, skąd Brynicy do Berlina i królewskiego domu Bernadotte? Powoli rozsupłamy wszystkie zagadki i postaramy się odpowiedzieć na pytania.
Ale najpierw nieco o tle, czyli zwyczajach rodów królewskich. Z monarchią, sprowdzoną do swej esencji, sprawa jest podobna, co z hodowlą koni - należy znaleźć klacz lub ogiera z rodowodem i dokonać owocnego pokrycia. Reszta, domena prasy ilustrowanej, to rzeczy nieważne - bale, deptaki, pióropusze, wypady do Biarritz, podróże morskie i lądowe, spotkania z lokalnym moherem, przejazdy karetą lub królewską szalupą, przecinanie wstąg i otwieranie i zamykanie obrad parlamentu. Ale naprawdę liczą się śluby i chrzciny, wszystko inne to pozór.
Nie żeby książeta, księżniczki, ba, nawet koronowane głowy nie miały swoich skoków w bok, wpadek, romansów, aktorek i osobistych trenerów. Ale się z nimi nie żenili, jak mówi powiedzenie. Choć co prawda starsze szwedzkie prawo przewidywało status oficjalnej kochanki monarchy lub możnowładcy, wychodząc widać z założenia, że aranżowane małżeństwa nie dawały kontrahentom możliwości spełnienia się emocjonalnego. Stanowiło ono jednak jednocześnie granicę między oficjalnym małżeństwem a związkiem uczuciowym, nie pozwalając na przerodzenie się tego drugiego w pierwsze. Co też nie jest zupełnie prawdą - szwedzki król, Eryk XIV wziął w 1565 za swoją kochankę czternastoletnią wówczas Karin Månsdotter, córkę żołnierza, by dwa lata później pojąć ją za żonę - za zgodą stanów. Widać Szwecja owych czasów nie wyszła jeszcze dobrze z barbarzyństwa i odstawała od reszty Europy zupełnym brakiem wyrafinowania i ogłady. Nie dość, że ichnia niby arystokracja - raczej resztki, które pozostały po "krwawej łaźni sztokholmskeij" - fraternizowała się z pospólstwem, że różnce stanowe nie były przestrzegane, że reprezentanci mieszczan i chłopów zasiadali w Riksdagu to do tego mieszkańcy tego kraju regularnie myli się w łaźniach, które bywały - redaktorze TT zamknij oczy - wspólne dla mężczyzn i niewiast.
Ale co można było zaakceptować w ciemnych epokach nie uchodziło w wieku XX. Szwecja się ucywilizowała, na miejsce starej arystokracji importowała nową spośród zaciężnych żołdaków pomorskich, a na tronie zasiadała dynastia założona przez jednego z marszałków Napoleona. Dorobiła się Szwecja nawet swego odpowiednika Almanachu Gotajskiego, książeczki dość cienkiej jednak. Z drugiej jednak strony świat się demokratyzował a panny nosiły coraz krótsze spódnice i fryzury.
Król Gustav VI Adolf miał czterech synów, w których rękach (niech będzie rękach) spoczywała odpowiedzialność za dalsze trwanie dynnastii. Przy czterech synach nie powinno było jej nic zagrażać. Niestety, tylko najstarszy z synów właściwie zrozumiał tę spoczywającą na nim odpowiedzialność i poślubił kobietę z doskonałym rodowodem i bez przeszłości - Sibyllę von Sachsen-Coburg-Gotha. Na tle braci szczególnie wyróżnił się Sigvard. Jako pierwszy w rodzinie zdobył maturę, a następnie miast zostać admirałem lub generałem, jak na księcia krwi przystało, rozpoczął naukę w szkole rzemiosł artystycznych (Konstfack). Romansował ponoć z Gretą Garbo, rajono mu w celach dynastycznych jakąś pannę z rodowodem, ale bez skutku.
Zainteresowania teatrem rzuciły go wpierw do Monachium a następnie do Berlina. Zajmował się projektowaniem dekoracji, próbował swoich sił jako asystent reżysera. W Berlinie poznał początkującą aktoreczkę, młodziutką Erikę Patzek, córkę rzeczonego berlińskiego rzeźnka i przedsiębiorcy Antona. Miłość spadła na oboje jak grom z jasnego nieba, Sigvard nie wyobrażał sobie już życia bez Eriki i zaczął planować ślub.
No dobra ale gdzie ta Brynica, zapytują zapewne zniecierpliwieni czytelnicy.
Już, już jest.
Anton Patzek, rzeźnik i przedsiębiorca, był, jak wielu mu podobnych poszukiwaczy szczęścia, przybyszem z dalekich stron w dynamicznie rozwijającej się stolicy zjednoczonego Cesarstwa Niemieckiego. To zresztą cecha wspólna metropolii, że stają się magnesem przyciągającym młodych ludzi z odległych prowincji, pragnących spróbować swoich sił na większej arenie, niż rodzinna wieś czy miasteczko. Wystarczy zajrzeć do książki telefonicznej Berlina, by znaleźć tam pragermańskie nazwiska von Olschewski, Schygulla albo Moschna. Podobnie jest w Wiedniu, gdzie ponoć połowa mieszkańców to z pochodzenia Czesi - ci wszyscy Kokoschka, Klimt i Musil - i w Warszawie, w której roi się od Maleńczuków, Dymitruków i Czuprynów - bo i skąd mają się wziąć prawdziwi Polacy (Niemcy, Austriacy)?
Anton nigdy widać nie zaprzestał być lokalnym patriotą, a i pokazać chciał światu, że i on sroce spod ogona nie wypadł i ma rodowód równie godny albo i godniejszy od Bernadottów. Spraszał więc ciekawskich dziennikarzy do rodzinnej wsi. Oddajmy głos reporterowi opiniotwórczego dziennika szwedkiego "Dagen Nyheter". W reprtażu z 7 marca 1934 roku możemy przeczytać:
"Na szerokiej wiejskiej ulicy w Brinnitz na Górnym Śląsku gwarzą chłopi o bogatym Antonie Patzku, który w młodości, z dwiema pustymi rękoma wywędrował do Berlina, a którego córka Erika ma na dniach wyjść za mąż za księcia Sigvarda ze Szwecji. Kto wie - może książę pojawi się tu wkrótce w odwiedziny ze swą młodą żoną? Oczywiście, przyleci awiomaszyną. W każdym razie mieszkańcy Brinnitz są zgodni, że famila Patzek ma godność wymaganą do skoligacenia się z domem królewskim.
Brinnitz /.../ leży z dala od gościńców. Ze stolicy powiatu Opola jedzie się schludnym wozem motorowym do Jełowej (Jellowa) a stamtąd dziesięć minut zabiera jazda starodawnym pociągiem do Mańczoka. Tam kończy się świat - tzn komunikacja. Pozostałe siedem kilometrów do Brinnitz trzeba przejść na piechotę. Spacer jest odświeżający przez wysoki, ciemny las sosnowy, gdzie sarny i zające starają się jak mogą by zabawić wędrowca."
A gdy dziennikarze dostają się wreszcie do wsi, składającej się z malowniczo rozrzuconych wśród pól obejść spotyka ich szok. Jak pisze inny reporter "mieszkańcy posługują się między sobą starodawnym, niezrozumiałym dialektem" i dopiero w kontakcie z przybyszami z wielkiego świata przechodzą na szkolny niemiecki.
Reporter jest wprowadzany w starożytną historię Brynicy założonej w 1333 roku, zamieszkałej przez 1700 osób, w połowie chłopów, w połowie dekarzy. We wsi mieszkają sami katolicy, jedyna protestancka rodzina przybyła z innych stron.
Kiedy 20 letni Anton przenosił się do Berlina zmienił nieco swe nazwisko rodowe, by było je łatwiej wymówić. Ale jego ród to ród Patrzeków i ze swego rodu jest niepomiernie dumny. Są wśród Patrzeków prawnicy, lekarze i nauczyciele. Stryj Karl Patrzek opowiada, że młody Anton zaczął naukę na rzeźnika w wieku lat 14 i wkrótce dorobił się własnej masarni. Służbę wojskową odrabiał w Berlinie i po jej zakończeniu tam już pozostał. Tam też poznał poznaniankę, Rose Marie Lala, z którą się ożenił i z którą ma córkę Erikę. Jednocześnie pracą własnych rąk dorobił się w Berlinie pokaźnego majątku, porzucił rzeźnictwo i zajął się interesami. Gdy jednak tylko czas na to pozwala pojawia się z całą rodziną w rodzinnej wsi. Erika też lubi tu przyjeżdżać sama swoim sześciomiejscowym, luksusowym samochodem.
Jedno nie ulega wątpliwości - ród Patrzeków ma równie dawne, jeśłi nie dawniejsze korzenie jak ród Bernadotte.

Rodzina Patzek przy kawie, Erika po prawej. Obok dom rodzinny w Brynicy.
Teraz sobie poczytajcie, a ja zacznę się zastanawiać nad dalszym ciągiem.
Inne tematy w dziale Kultura