Zazwyczaj kiedy w sobotę zabieram się za cotygodniową dawkę gimnastyki umysłowej wiem już mniej więcej o czym będzie kolejna notka. Jej ogólne zarysy układam w piątkowy wieczór, wracając samochodem do domu. Bywa późno, zapada juz jesienny zmrok, minęła pora popołudniowego amoku komunikacyjnego, gdzie zdaje się wszyscy wpadają na ten sam pomysł powrotu z pracy o pół godziny wcześniej niz w inne powszednie dni, by wykorzystać coraz chłodniejsze ale ciagle jeszcze plusowe dni weekendu na przedostatni wypad do domku letniego.
Ja nie mam tego luksusu - raczej właśnie w piątek muszę posiedzieć nieco dluzej, by w spokoju zakonczyć pilne, acz odkładane na później sprawy i przygotować poniedziałkowy start.
Jadę więc sobie dość wygodnie pustawą stosunkowo sztokholmską niby obwodnicą i puszczam wodze swobodnym myślom. Sumuję pracowity tydzien, karbuję zadania niewykonane, na które nie starczyło nie tyle czasu, co ochoty, opróżniam agendę slużbową, aż wreszcie mogę w wolności zacząć rozwaźać o sprawach od zajęć codziennych oderwanych.
Pisałem kiedyś, że ze świadomego wyboru w polskich wyborach nie biorę udziału, nie komentuję też codziennych wydarzeń politycznych. Tyle, że obserwowane z daleka wszystkie te przepychanki i gierki robią dość nieprzyjemne wrażenie. Zniesmaczony bywam występami niektórych polityków i wydaje mi się, że Polacy na swoich polityków nie zasłużyli. Ale gdy w sobotnie popołudnie zaglądam do S24 i czytam żniwo notek z ostatnich dni nie żałuję już rodaków. Mają co chcą, politycy rzucają im na żer populistyczne ochłapy, a komentatorzy "mediów obywatelskich" niczego bardziej nie pragną niż jeszcze jednej wypowiedzi Niesiołowskiego lub Palikota (choć spektakularne występy tego ostatniego mają swoje czasami poważne drugie dno, niestety intelektualnie niedostępne wszystkim kibicom od "penisa i świnskiego ryja") z jednej strony i kolejnego odlotu Prezesa z drugiej (i znowu - czy to tylko odloty czy raczej próby destabilizacji politycznej i wyprowadzenia walki politycznej na ulice?).
Patrzyłem ze zdziwieniem na niedawno zakończoną kampanię wyborczą, gdzie kandydaci na urząd prezydenta prześcigali się w składaniu obietnic bez pokrycia, a przed wszystkim obietnic, których nie byliby władni spełnić, bo urząd nie daje im takich uprawnień. A kibice S24 analizowali analnie. Chyba wygrał dobry kandydat - od żyrandola i fotela - i zakończy się w Polsce okres dwuwładzy i awantur ni to o kompetencje, ni to o miejsce przy stole, ni to wyścigów do przecinania wstąg i uświetniania okoliczności. Na korzyść prezydenta przemawiają też jego gafy i wpadki - a dlaczego to niech sobie każdy dośpiewa.
Zrządzeniem losu wylądowałem ostatnio w pewnej wsi. Dwie poprzednie notki poświęciłem wydarzeniom zabawnym i pouczającym sprzed siedemdziesięciu prawie lat. Napracowałem się zbierając materiał, odzewu ze strony S24 nauczony doświadczeniem nie spodziewając się wielkiego - bo tutaj w większej cenie są polityczne tańce na lodzie i jak oni śpiewają. Zahaczyłem w trakcie zbierania materiałów o zapomnianą, ukrytą w lasach Brynicę niedaleko Opola. Wieś, jakich tysiące w Polsce. I zadziwiłem się. Wieś ma swoją stronę internetową, ładną i pożywną. Prowadzi ją dwóch zapaleńców, panowie Krzysztof Marsolek i Bernard Matros, którzy skrzętnie dokumentują miejscowe wydarzenia. Zajrzeć warto, żeby się dowiedzieć, że piana polityczna bryniczan nie za wiele interesuje, nic ich ona nie interesuje.
Waźniejsze są zdarzenia miejscowe - dożynki i uroczystości kościelne, budowa nowych chodników i urodziny kolejnej dziewięćdziesięciolatki, lokalne zawody sportowe i zdjęcia wiejskich zadbanych domów. Jest Rada Parafialna a w niej sami młodzi w tym i dwaj wymienieni przeze mnie autorzy strony internetowej. Szumnie zapowiadany jest Gminny Hubertus, z dumą prezentowane osiągnięcia i nagrody - Brynica to laureat konkursu "Najpękniejsza wieś opolska", we wsi znajduje się tegoroczna "Najpiękniejsza zagroda opolska", dziwnym trafem jest to jednocześnie prężne przedsiębiorstwo agroturystyczne.
I tak sobie myślę - wybory o nic nie znaczący acz reprezentacyjny urząd wzbudziły tak niezdrowe emocje, a przecież prawdziwa przyszłość Polski stwarza się gdzie indziej, w tysiącach polskich wsi i miasteczek, tam powstają rodzinne firmy, dające zatrudnienie i wyściubiające coraz śmielej nos poza opłotek ze swymi produktami, tam kładzione są setki kilometrów nowych chodników, tam uczą się nowe pokolenia. W gminach zapadają decyzje o dużych pieniądzach, samorządy rządzą się same - a jak będą się rządziły ważniejsze jest od tego, co powie lub nie powie prezydent czy prezes.
Rusza właśnie kampania przed wyborami samorządowymi - i chociaż nie wezmę w nich udziału, to będę im kibicował. Mam i ja swoją wieś.

PS. Miało być o czym innym, o bywalcach S24 i ogromie rozpaczy, która nieświadomie wylewa się z ich wpisów, jakiegoś zbiorowego, osobistego nieszczęścia, poczucia życiowej przegranej blogerów. Miało być ilustrowane przykładami i cytatami. Ale zrezygnowałem.
Inne tematy w dziale Polityka