degenerata albo lista lektur.
Moja lekko i niewinnie egzaltowana ciotka, jak daleko sięgam pamięcią, zawsze
coś czytała.
Zanim we wsi założono elektryczność siadała przy lampie naftowej i ślęczała
późno w noc. Rozkładała na stole przykrytym wytartą ceratą książkę obłożoną
szarym pakowym papierem z widocznym drzazgami i starannie wypisanym na
grzbiecie tytułem i sygnaturą. Nic dziwnego, że obrządek gospodarstwa cierpiał.
Pewnie znała na pamięć wszystkie książki z wiejskiego punktu bibliotecznego.
Zbiór był niepokaźny i typowy: Kraszewski, Sienkiewicz, Orzeszkowa, Konopnicka
i "Pan Tadeusz".
Biblioteka szkoły powszechnej była lepiej zaopatrzona, a to z racji starań
przedwojennego jej dyrektora - mądrego doktora Judyma i Siłaczki w jednej osobie.
W którejś z lektur występowała w jednym tylko akapicie marginesowa postać
kozackiego atamana, czy po prostu zabijaki.
Dziwną fantazją autora został ów Kozak obdarzony naszym rodowym nazwiskiem.
Stąd narodziła się rodzinna legenda, narastająca przez lata nowymi szczegółami
również zaczerpniętymi z niesortowanych reminiscencji lektur, o ukraińskim
pochodzeniu rodu.
Czegóż w niej nie było - od udziału przysposobionych przodków w powstaniu
Chmielnickiego po ucieczkę romantycznych kochanków (on Ukrainiec, ona polska
szlachcianka) na zachód, do Korony.
Nic dziwnego, że karmiony takimi opowieściami wybierałem jak rodzynki z ciasta
tajemnicze historie z ukraińskich stepów, galopowałem w myślach po bezkresnych
przestrzeniach, strzelałem w kłusie z łuku i z dumą nosiłem osełedec (po
prawdzie byłem strzyżony ręczną maszynką w polkę - ktoś wie i pamięta?).
Taki był i dziwny, choć może w okolicznościach naturalny, skutek, że po
lekturach mających budzić patriotyzm identyfikowałem się z "tym drugim".
Oczywista, że w "Ogniem i mieczem" byłem po stronie Chmielnickiego i Bohuna, w
"W pustymi i w puszczy" całym sercem wspierałem mahdystów.
Z Mickiewicza polubiłem dopiero liryki późnego wieku i oczywiście "Wpłynąłem
na suchego przestwór oceanu". W "Panu Tadeuszu" ujął mnie Jankiel, a idąc tym
tropem dobierałem lektury coraz dziwniejsze.
Gdy moi rówieśnicy zaczytywali się grafomanią Karola Maya ja pochłaniałem
przesączone niewyjaśnioną tajemnicą dzieci puszczonych samopas i nieobecnych
ojców opowiadania Arkadija Gajdara*.
Gdy moi koledzy recytowali "Kto ty jesteś..." ja nuciłem "To je całe, to je
pół, to je oseł, a to wół".
Koledzy kolekcjonowali "Biblioteczkę Tygrysa", a ja odkrywałem "Notatki
komiwojażera".
Żeby nie było, Indian miałem u Arkadego Fiedlera wraz z "Gorącą wsią
Ambinanitelo". A u Fiedlera - kto pamięta nasycenie wcale nie niewinnym erotyzmem?
...
Niepokorna ciotka antyklerykałka słucha Radia Maryja, etymologia nazwiska
okazała się zupełnie miejscowa, ludowa.
*Tajemnicę wyjaśnia Nikita Michałkow w "Spalonych słońcem"

Zagadka dla mieszczuchów: co to za kwiat?
Inne tematy w dziale Kultura