Ledwie popełniłem poprzedni wpis, w którym ledwo drasnąłem pewne zjawisko popkulturowe, a tu masz, z wielkim łoskotem objawiły się w Polsce trzy samorodne drama queens wielkiego talentu. Jeszcze nieoszlifowane, jeszcze ciągle poszukujące dla siebie pełnego wyrazu, odpowiedniej areny i osobistego, niepodrabialnego stylu, ale wejście miały mocne. Panie Wasserman, Gosiewska i jeszcze jakaś tam ze łzami w oczach wyspowiadały się we wszystkich stacjach telewizyjnych z tego, jak okropnie zostały potraktowane, jak raniące były słowa premiera i jak niesprawiedliwe.Tylko dlatego, że chciały biedactwa od premiera gwarancji, iż nikt na nie nie czyha i że mogą sobie swobodnie jeździc wte i wewte.
Ktoś może replikowac, że przecież była już posłanka Sawicka. Jednak jej występ, niewątpliwie w niezłym stylu, podszyty był fałszem i interesownością, tutaj zaś mamy do czynienia ze starannie wybraną spontanicznością. Gdy mamy do czynienia z autentyczną drama queen nigdy nie możemy byc pewni chwili erupcji niekontrolowanych emocji, zalewu oskarżeń, pretensji do świata, żalu nad sobą, reakcji niewspółmiernych do rzekomych krzywd.
Jednego nie rozumiem - z moich doświadczeń jednoznacznie wynika, że drama queen jest zmorą każdego towarzystwa, że na jej widok czmychają nawet najwięksi bohaterowie. Co prawda są mężczyźni, którzy się z drama queens wiążą, ale to zupełnie inna historia i bardzo im współczujemy. Nie rozumiem więc, skąd nagle w Polsce ta olbrzymia fala wyrozumiałości, ba - solidarności z paniami?
Pozostaje tylko jedna kwestia do rozwiązania - jak przełożyc na polski angielskojęzyczny termin. Doprawdy, nie mam pomysłu - ktoś ma?
Inne tematy w dziale Kultura