Nie płacę za jazdę autostradą.
Nie jestem zawodowym kierowcą TIRa, ani wędrownym akwizytorem, na dłuższe trasy wypuszczam się środkami komunikacji zbiorowej, miast tłuc się za kierownicą przez cały dzień roboczy mogę sobie poczytać książkę w pociągu, od czasu do czasu rozprostowując nogi krótkim spacerem do bufetu. Albo podziwiać krajobrazy przez okno dalekobieżnego autobusu. Jeśli naprawdę mi się spieszy - ale nie spieszy mi się prawie nigdy - lecę samolotem. Ten sposób podróży ma liczne wady, podziwianie cirrusów i cumulusów od góry szybko się nudzi, czas podróży nie wystarczy na zakończenie rozpoczętej lektury, a stewardessy nie przysiadają na poręczy mojego fotela, jak to się dawniej zdarzało (zupełnie nie rozumiem dlaczego przestały, przecież jestem tym samym mężczyzną o ujmującym uśmiechu?).
Jeśli więc wyjeżdżam gdzieś samochodem, to na krótsze trasy, góra sto, niech będzie dwieście kilometrów. Zazwyczaj dla samej przyjemności, nie, wcale nie jazdy samochodem, bo i cóż to za przyjemność gapić się monotonnie w szarawy asfalt. Tego mojego oporu przed jazdą samochodową ne potrafią zrozumieć pasażerowie, zwłaszcza ci bez prawa jazdy, entuzjastycznie moszczący się na tylnim siedzeniu. Przecież mogą mi puścić Rihannę z youtoba żeby mi się nie nudziło. Na moją obiekcję, że wolałbym Jimi Hendrixa, Cream z Gingerem Bakerem albo Spencer Davis Group otrzymuję wymowny znak zapytania. Tłumaczę, że chodzi o dinozaury i wykopaliska a i tak słucham Rihanny.
Nie płacę za autostrady. Jeśli już wybieram się w tę siedmiomilową, niespieszną podróż wpierw studiuję mapę i wybieram drogę alternatywną, przez wsie i miasteczka, a po prawdzie, w kraju, w któym mieszkam, przez stumilowy las, gdzie niegdzie tylko przecinany śladami obecności człowieka, samotną zagrodą rozłożoną na wyniosłym pagórze i zasiewami.
Drogi alternatywne to najczęściej znośnie utrzymywane dawne drogi krajowe, które służą teraz dla ruchu lokalnego. Ot, właśnie wczoraj odwoziłem dwie miłe osoby na lotnisko. Wybraliśmy się z dużym zapasem czasu, skręciliśmy jak szybko tylko się dało ze sztokholmskiej obwodnicy na dawną krajówkę powolnym taktem krążąc to tu, to tam i wstępując po drodze do kawiarni "Tre sma rum" w miejscowości Trosa. Polecam odwiedziny, można posiedzieć przez chwilę, jeśli pogoda dopisuje, pod starą jabłonią zajadając się ciastkiem marchewkowym (morotskaka - choć moje towarzystwo stwierdziło, że za dużo lukru i za słodkie) i popijając maliniadą (hallonsoda). Polecam i samą podróż starą drogą, a jeśli wybierzecie się w podróż z dużym marginesem czasu nadłóżcie jeszcze te kilkanaście kilometrów i jeźdźcie przez Grödinge (skręt z E4 w kierunku Tumba) a dalej przeprawą promową (zajmuje cały kwadrans, nie ma się czym stresować) z Sandviken. Należy koniecznie wziąć ze sobą mapę, by się nie zagubić w głuszy. A jeśli zostanie wam nieco czasu można zahaczyć o Nyköping, to jest właśnie to miasteczko, które mijacie w drodze na lotnisko, na krótki spacer główną ulicą.
Drogę powrotną, samotnie, odbyłem już jednak autostradą E4. Słońce, jak to na północy chyliło się powoli ku zachodowi, rzucając długie cienie, ja podziwiałem rozległe krajobrazy.
Za autostradę nie zapłaciłem, bo autostrady tutaj są darmowe.
Jak wygląda jazda po nowootwartych autostradach w Polsce nie miałem okazji sprawdzić. Być może będę wybierał tak samo jak tutaj - przez wsie i miasteczka. Dla samej przyjemności. Jeśli się da, słuchając Jimi Hendrixa.
Inne tematy w dziale Rozmaitości