Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
1181
BLOG

Jak się robi przekręty - poradnik

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Zapewne większość z nas jest przekonana, że prawdę od fałszu i kradzież od uczciwości oddziela ostro zarysowana linia, niezależnie od tego, po której jej stronie akurat się znajdujemy. Ta codzienna zasada kciuka nie ma jednak zastosowania w działalności ekonomicznej, a ostra granica zamienia się w bezkresną szarą strefę. Statystyka i prognostyka starają się metodami nieco tylko mniej zawodnymi od wróżenia z kryształowej kuli pomóc w zorientowaniu się, ile w hojnych obietnicach jest substancji. A i tak zdani jesteśmy na własny pomyślunek, czy lokata obiecująca zwrot 13% jest godna zaufania, czy też jest 100% humbugiem.

Optymistycznym inwestorom można dać dwie rady, do których zapewne i tak się nie zastosują:

Nie pokonasz inflacji, możesz tylko, wkładając twoje pieniądze na tzw pewne lokaty - pewne, a więc niskooprocentowane - stracić mniej, niż gdybyś swoje pieniądze trzymał w bieliźniarce.

Jedynym sposobem zarabiania na inwestycjach jest obracanie cudzymi pieniędzmi i pobieranie z tego tytułu opłat. Jeśli powierzasz swoje pieniądze, by kto inny je pomnożył możesz być pewien, że nie zarobisz. Innymi słowy - w banku zarabiasz, gdy jest to twój bank.

Amber Gold niczym się nie wyróżnia na tle innych tego rodzaju przedsięwzięć spekulacyjnych, smakowicie opisywanych w historii. No może jednak - wyjątkowym prymitywizmem koncepcji. Gdzie Plichcie do rozmachu i skali operacji finansowych Staviskiego, gdzie mu do skali korupcji pięknego Saszy. Co prawda i Plichta kupował sobie przychylność gazet, nie żałując kasy na reklamy i na współpracę redakcyjną (z Rzeczpospolitą), korumpował syna premiera za śmieszne sumy, korumpował Kościół a nawet małpy w ZOO, ale gdzie mu tam do afery Kanału Panamskiego i do statusu jaki osiągnął Ferdinand de Lesseps.

Niektórym z komentatorów, nie tylko w S24, zabrakło wiedzy historycznej, gdy twierdzili, że skandal porównywalny z Amber Gold nie mógłby się wydarzyć w "normalnym kraju" i w "prawdziwej demokracji", cokolwiek te terminy mają oznaczać.

Mogłyby i wydarzały się. Postanowiłem więc sięgnąć do zasobów mojej prywatnej pamięci i opisać kilka apetycznych skandali szwedzkich i przedstawić, zgodnie z wcześniejszą obietnicą, bardziej fantazyjne przedsięwzięcia niż prymitywny przewał Plichty i rozbrajającą nieudolność państwa.

o tym, że Caracas nie jest bezpiecznym portem

Przez długi czas żywiłem naiwne przekonanie, że totalitarny system kontrolii fiskalnej szwedzkiego państwa przezwyciężył zasadę nieoznaczoności Heisnberga  i potrafi w każdej chwili i w każdym miejscu namierzyć każdą koronę wyemitowaną przez Riksbanken, a następnie obciążyć ją stosownym podatkiem: od dochodów, obrotowym, od konsumpcji, od towarów luksusowych, aż zostanie z niej nędzny zuchelek, którym zadowoli się bezbronny wyrobnik etatowy. Z błędu wyprowadził mnie pewien piekarz szczegółowo opisujący jak to on rzuca państwu na pożarcie ochłapy, zachowując oficjalnie nieksięgowany (nieoficjalnie to on oczywiście księgował, skala operacji wymagała zapisywania wielu skoroszytów) dochód dla siebie. Łańcuszek zaczynał się od rolnika, który nie wykazywał pewnej części zbiorów, przez młynarza, który mełł ziarno na czarną mąkę, hrutownika, który tę mąkę, cukier, tłuszcze rozprowadzał zaufanym klientom po naszego cukiernika, który w długich kolumnach podawał zaniżone ilości eklerek, napoleonek i tortów. Przy okazji na tyle skromnie wyliczjąc sobie dochody, że łapał się na wszystkie hojne zasiłki państwa opiekuńczego.

Takich piekarzy i innych przedsiębiorców są w Szwecji tysiące. Mają pewien poważny problem, w jaki sposób pozwolić czarnym dochodom ulegalnić się, by z nich móc w pełni korzystać.

W latach siedemdziesiątych na pomoc zdesperowanym milionerom ruszył  bankier KG Jansson. Oferował on pozbycie się bólu głowy od nadmiaru nieopodatkowanych zasobów. Rozwiązanie było proste:

KG Jansson ofiarował pomoc w utworzeniu firmy ze skrytką pocztową w Szwajcarii (Nordic Verwaltung und Finanz AG, Nordic AG, Nordic Rederie AG, Nordplast AG, Janwic AG och Nordfinanz Establishment i wiele innych). Następnie firma zakupywała tanio zdezelowany sprzęt w Niemczech lub Austrii, faktura obciążała szwedzką firmę potrzebującą pomocy w wywiezieniu nieopodatkowanych środków z kraju. Następnie sprzęt "sprzedawany" był za znacznie  większą sumę w Szwajcarii, gdzie zostawała różnica.

Po jakimś czasie KG Jansson sam zakotwiczył się w Szwjacarii, poza zasięgiem cudownego palantiru urzędu podatkowego i zaczął czerpać ze zgromadzonych zasobów swoich klientów, pewien, że żaden z nich nie zgłosi na niego skargi. Przeliczył się, znalazło się kilku, którzy woleli wyznać swoje grzeszki władzom szwedzkim w nadziei, że uratują choć część majątku. To postawiło z kolei działalność KG Janssona w niekorzystnym świetle w kraju osiedlenia. Co innego bowiem ukrywanie dochodów przed urzędem podatkowym, co innego wulgarne sprzeniewierzenie pieniędzy klientów. KG Jansson został wydany Szwecji, tajemnica bankowa uchylona, ponoć cały wagon dokumentów towarzyszył podrózy bankiera do ojczyzny, gdzie Wróg Baku Narodowego Szwecji nr 1 został skazany na wieloletnie więzienie. Szwedzki system penitencjarny jest jednak humanitarny i pozwala nawet największym przestępcom na przepustki. W czasie przepustki w roku 1986 KG Jansson dał dyla i zapadł się pod ziemię.

Nie udało się go odnaleźć, nie słynącej zresztą z efektywności, szwedzkiej policji. Nikt nie wiedział gdzie KG Jansson przebywa - do września 1992, gdy został wytropiony przez gazetę Dagens Nyheter w wenezuelskim mieście Puerto de la Cruz na jachcie Empress II. Gorycz wygnania osładzały mu wdzięczne hostessy (ponoć Wenezuelanki są najpiękniejszymi kobietami na świecie).

Na nic zdały się wysiłki adwokatów, na nic sążniste artykuły w miejscowej prasie, jakoby KG Jansson chroniony był przez konstytucję Wenezueli - i sam bankier i jego jacht przekazany został władzom szwedzkim za pośrednictwem Interpolu, a nasz bohater znów stanął na ziemi ojczystej.

o tym jak spędzić czas w więzieniu na dokształcaniu się

Mądrą zasadą państw, kierujących się dobrem swojej gospodarki, jest niskie opodatkowanie lub wręcz nieopodatkowanie zasobów inwestycyjnych firmy. Dopóki pieniędzmi obraca firma są one poza zasięgiem fiskus - ale i poza zasięgiem właściciela firmy. W momencie, kiedy pieniądze są wypłacane, czy to w formie dywidendy, czy pensji, zaczyna się nimi interesować urząd podatkowy, a podatki w Szwecji potrafią być dotkliwe. Niewielu chce dzielić się z fiskusem dorobkiem całego życia w proporcji 75/25 - ta mniejsza część dla ciebie. Z kolei bezpośrednie czerpanie z kasy firmy jest poważnym przestępstwem. To właśnie tego rodzaju napęczniałe kasą firmy chronił przed opodatkowaniem KG Jansson.

Tam, gdzie KG Jansson zajmował się drobnicą i przerzucał do Szwajcarii po milionie lub dwóch kilku młodych przedsiębiorczych Szwedów i ekscentryczny angielski lord postanowiło zarobić raz a dobrze.

Trzech Szwedów: Joachim Posener jego kuzyn Thomas Jisander (nazwisko jak jednego z drobnych łotrzyków opisanych przez Astrid Lindgren w Rasmus i włóczęga), ich przyjaciel z dzieciństwa Petter Mattson oraz lord Moyne czyli Jonathan Guinness - tak, tak, z dynastii browarniczej - zainteresowało się spółką inwestycyjną Trustor, notowaną na giełdzie. Główny jej udziałowiec postanowił wycofać się i poszukiwał kupca, który ofiarowałby dobrą cenę. Rzecz w tym, że Trustor miał kasę wypełnioną nieopodatkowaną gotówką.

Wskazywany jako główny mózg całej operacji Joachim Posener spędził kilka lat w więzieniu za splądrowanie duńskiej firmy ubezpieczeniowej Thul. Pobyt w więzieniu poświęcił korzystnie na dokształcanie się i planowanie następnego interesu,  tym razem nat tyle legalnie, by nie trafić na powró† do więzienia.

Trustor został kupiony za 220 milionów koron, oficjalnie przez lorda Moyne. Problem w tym, że ekscentryczny (to słówko ma wiele znaczeń, w tym przypadku:) lord był niewypłacalny. Team uzyskał jednak od głównego właściciela kilkudniowy respit w spłacie. Te kilka dni posłużyły dzielnym chłopakom na przelanie odpowiedniej sumy z konta Trustora na prywatne konto lorda. a następnie do spłacenia właściciela pieniędzmi wyprowadzonymi z Trustora, co jest przestępstwem. Metoda wykorzystywana była w Szwecji wielokrotnie przy tworzeniu tzw firm wydmuszek, ale nie chce mi się nawet wspominać drobnych, kilkumilionowych przekrętów.

Na nieszczęście dla spryciarzy aferą zainteresował się dziennikarz (ach, ci dziennikarze, Marcin Plichta też chyba nie lubi już dziennikarzy) Gunnar Lindstedt z gazety Svenska Dagbladet, który zaczął drążyć temat i wzbudził zainteresowanie policji (ach ta policja i prokuratura, zawsze przysypiają). Jesienią 1997 roku, nim jeszcze bohaterom udało się wyprowadzić całą kasę Trustora, jej środki zostały zabezpieczone na kontach. Ponoć Posener, Jisander i Mattson zdążyli położyć łapę na 600 milionach, według innych źródeł suma była znacznie niższa.

Mimo że Posener nie pełnił żadnej funkcji w Trustorze i nie podpisywał żadnych dokumentów, mimo że plan był szczelny i miał działać bez zarzutu, postanowił na wszelki wypadek nie stawiać się w ojczyźnie i spędził, ukrywając się w Hiszpanii i Argentynie, wreszcie w Brukseli i okolicach 12 lat.

Zdaje się, że plan był naprawdę dobry. Oskarżeni wypierali się winy, zrzucając całą odpowiedzialność na Posenera, który z kolei, przezornie nie ujawniając miejsca swego pobytu, bronił się w wywiadach telewizyjnych i we własnoręcznie napisanej książce. Zapadały co prawda wyroki, ale były uchylane w wyższej instancji. Tylko Thomasowi Jisanderowi udowodniono sprzeniewierzenie 20 milionów koron i umieszczenie ich na kontach kontrolowanych przez siebie fundacji w Lichtensteinie i po wielu latach dochodzeń i procesów skazano całkiem niedawno na półtora roku więzienia.

Niedawno też udało się szwedzkiemu organowi wyspecjalizowanemu w ściganiu przestępstw gospodarczych przeprowadzić rozmowę z Posenerem, a wkrótce potem odzyskał on swój paszport po skasowaniu i przedawnieniu się zarzutów. Ciążą na nim co prawda jeszcze zarzuty natury podatkowej (niecałe 20 miliionów), ale 31 grudnia bieżącego roku i one ulegną przedawnieniu.

Czy Marcin Plichta może więc z pewnym optymizmem patrzyć w przyszłość?

o tym dlaczego warto mieć nakrycie głowy

Zaczęło się bodaj od artykułu w gazecie Dagens Nyheter, w którym autor, komentator giełdowy, Sven-Ivar Sundqvist polecał czytelnikom nikomu nieznanego przedsiębiorcę w branży chemicznej. Jeszcie o nim usłyszycie  - pisał. I rzeczywiście.

Jesienią 1981 roku nieznany nikomu imigrant nazwiskiem Refaat el-Sayed, ponoć pół Sudańczyk, pół Czech kupuje, dzięki pożyczce z Elektroluxa niewielką fabryczkę penicyliny, o nazwie Fermenta. Umiejętnie prowadzona przez niego akcja promocyjna powoduje, że akcje Fermenty szybują do niebotycznych poziomów. el-Sayed jest mile widzianym gościem telewizyjnych programów śniadaniowych, lunczowych, kolacyjnych i ekonomicznych. Wtłukuje widzom do głowy swoje przesłanie: Przyszłość należy do biotechnologii, biotechnologia jest nadzieją przyszłości i tak dalej w kółko. Ten nieskomplikowany przekaz podoba się giełdzie, podoba się telewizji, podoba się wreszcie Volvo. Na konferencji prasowej ówczesny szef Volvo, Pehr Gyllenhammar, ściska dłoń imigranta, któremu się powiodło i ogłasza fuzję obu firm.

I wtedy wybucha bomba. Dziennikarz, sensat i dziwak, prawnik i genetyk, pieniacz (to ironia, wygrał wiele procesów dla swoich klientów) i zajadły polemista w kwestiach dotyczących wpływu środowiska na życie codzienne, Björn Gillberg, ogłasza, że el-Sayed nie ma uprawnień do noszenia pewnego nakrycia głowy. To nakrycie głowy to kapelusz doktorski, a otrzymuje się go po obronie dysertacji. el-Sayed kręci, kluczy, wreszcie przyznaje, że nie obronił pracy doktorskiej. Ale jest już za późno. Ogary Pehra Gyllenhammara przewracają każdy dokument w firmie, przetrząsają księgowość, odkrywają, że przyszłość biotechnologii, a właściwie Fermenty wcale nie jest tak świetlana, jak to wydawało się publiczności telewizyjnej. Fuszja nie dochodzi do skutku, budzi się ze snu prokuratura, znajduje bałagan w księgowości, co samo w sobie jest przestępstwem, do tego el-Sayed, mimo że miliarder na chwilę ówczesną w akcjach swojej firmy, nie oparł się pokusie manipulowania kursem giełdowym, by uzyskać lepszy punkt wyjścia do negocjacji z Volvo.

Sześć lat więzienia.

Obecnie Refaat el-Sayed prowadzi interesy z Egiptu, jest właścicielem Hebi Health Care, świadczącej usługi medycznej, a na dniach zainteresował się nim Interpol.

Wszystko przez brak kapelusza.

o pożytkach z astronomii

Godzina już późna, więc będę pisał już krótko i na chybcika.

Wiele lat temu istniała kosmologiczna teoria, konkurencyjna w stosunku do teorii Big-Bang. Jeden z odprysków tej teorii spowodował niespotykaną gorączkę giełdową w Szwecji.

Zaczęło się 365 milionów lat temu, gdy w piękną szwedzką krainę Dalarna walnął meteoryt z kosmosu robiąc wielką dziurę, która zapełniła się wodą i w ten sposób powstało jezioro Siljan. Według teorii astronoma Thomasa Golda upadek meteorytu spowodował powstanie pod dnem krateru ogromnych złoży ropy naftowej. Teorię wyśmiewano, póki nie zawiązało się kosorcjum o nazwie Dala Djupgas i nie zaczęło prowadzić odwiertów. Finansowaniem przedsięwzięcia zajęly się okoliczne gminy i giełda. Nie wiadomo, co uderzyło naiwnym i niewprawnym w spekulacjach giełdowych mieszkańcom Dalaran do głowy, ale zapanowała trudno do opanowania histeria. Na nic nie zdały się artykuły i wypowiedzi specjalistów, szczęśliwcy, którym udało się kupić dziesięć akcji Amber Gold Dala Djupgas zakładali na ich bazie spółki inwestycyjne i rozprzedawali udziały za tysiączną wielokrotność pierwotnej wartości akcji.

Odwiert trwały, gdzieś tam ulotniło się trochę gazu, zrobiło ciche psss i na tym się skończyło.

Ale uwaga, po dwudziestu latach inna firma postanowiła szukać ropy i zaczyna prowadzić odwierty. Ktoś chce kupić udziały w dziesięciu akcjach Mora Igrene?

o tym, że diamenty (z certyfikatem) nie są najlepszym przyjacielem drobnego ciułacza

Pamiętam jak przez mgłę, bez szczegółów, a google też nie potrafią wyszperać. Było coś o pewnej inwestycji w diamenty, firma nazywała się Diamanthuset albo Diamantinvest. Oferowała diamety gustownie zapakowane w etui z najprawdziwszego plexiglasu. Obiecywała szybki zysk, bo wiadomo, diamenty rosną w cenę. Spieszyć się, spieszyć, póki jest okazja, nie dla wszystkich wystarczy. Wahasz się? Gwarantuejemy wykup, po (bodaj) dwudziestu pięciu latach, z gwarantowanym procentowym zyskiem.

Jak napisałem, google nic nie potrafi wyszperać, termin wykupu dawno już minął, firma pod uprzednią nazwą nie istnieje. Dlatego zapewne w wielu szwedzkich domach, w głębi szuflady, wśród nieużywanych dyskietek 5 calowych (dokładnie 5,25 cala), gumowego stempelka do opłat z postgiro, prawie srebrnych spinek do mankietów i miedzianych monet 5 öre wycofanych z obiegu znajdzie się gustowne etui z plexiglasu z zaklętym w środku połyskliwym, przezroczystym blauweissem.

Moja rada? Diamenty najlepiej wyglądają na szyi pięknej kobiety. To wspaniała, choć i niepewna inwestycja.

 

 

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości