Czy tylko ja uważam, że lepszą okazją do świętowania, obchodzenia i marszów, jeśli już, jest jednak 4 czerwca?
Czy koniecznie trzeba obchodzić (to się nazywa czcić - wiem, wiem) narodowe klęski, a wypinać się na narodowe zwycięstwa?
Czy Polacy są płaksiwcami, wolącymi ciągle na nowo przeżywać strach, upokorzenie, upadek, klęskę?
Czy wreszcie nie przyjemniejszy jest jasny początek czerwca niż ponury, ciemny i coraz ciemniejszy 13 grudnia? Nawet Boże Narodzenie ustanowione jest już po zimowym przesileniu, gdy dni stają się coraz dłuższe i nowa nadzieja wstępuje w ludzi.
Powtarzam - jeśli już ktoś coś chce koniecznie świętować, maszerować i obchodzić.
Inne tematy w dziale Polityka