Czy jakikolwiek polski polityk przyłapany na ekscesach alkoholowych skompromitowaby się jeszcze bardziej publicznie przyznając się do alkoholizmu?
Jak wiadomo procedura jest standardowa - pijany polityk zostaje publicznie przyłapany na nagannym zachowaniu, bójce z policją, niewybrednych żartach, sikaniu w miejscu publicznym, awanturze na lotnisku. I reaguje też standardowo, czyli wszystkiemu zaprzecza, winą obarcza próbujących go zatrzymać policjantów, celników przywołujących go do porządku, zrzuca winę na jakieś egzotyczne spiski politycznych wrogów. Fantazja polityków w wynajdywaniu wymówek i zaprzeczaniu oczywistym faktom wydaje się być niewyczerpana.
A ja się zastanawiam - czy gdyby taki polityk okazał cywilną odwagę i publicznie przyznał, że tak, jestem alkoholikiem i tak, nie pamiętam zdarzenia, miałem alkoholowy zanik pamięci i jeszcze tak, zamierzam poddać się kuracji odwykowej, więc biorę dwumiesięczny time-out z polityki i działalności publicznej, to zyskałby szacunek wyborców, czy też zostałby wyśmiany i zniszczony, jako mięczak?
Bo o ile pamiętam, w Polsce do dobrego tonu należało opowiadanie o ekscesach alkoholowych, o rzyganiu, upodleniu, urwanym filmie. Ale żeby ktoś powiedział jestem alkoholikiem- tego nie pamiętam.
NIe pamiętam, żeby ktoś dobrowolnie wyznał własną winę w jakichkolwiek okolicznościach, raczej rozdrażnienie i złość po ujawnieniu.
Więc jak to by było?
Inne tematy w dziale Polityka