Hm, a więc rekapitulujmy.
100 lat temu Bronisław Malinowski, genialny hipochondryk i mizantrop udaje się w towarzystwie najlepszego przyjaciela Stanisława Witkiewicza w podróż pocieszycielską na antypody, ląduje na wyspach Trobrianda, spędza tam czas w towarzystwie "czarnych", którymi pogardza i opisuje w kilkanaście lat później ich beztroskie podejście do seksu, sam z seksem mając poważne problemy (rozwiązłość i pogarda dla kobiet jednocześnie, podbudowane silnym uzależnieniem od nadopiekuńczej matki) i inspiruje kolejne badania uczestniczące, z których wynika jeden wniosek - jesteśmy ukształtowani przez kulturę, to co dla nas jest "naturalne" dla "innych" jest zupełnie odmienne - dotyczy to wszystkich przejawów życia społecznego, w tym oczywiście ról mężczyzny i kobiety. 100 lat później skutkuje to ideologią gender, którą do Polski zaprowadzają znawcy pożycia intymnego, polscy biskupi.
Nieco później uczestnicy tego samego wszechświatowego spisku demoralizują polskie dzieci "Lokomotywą" i "Akademią pana Kleksa", by potem odwodzić polską młodzież od sakramentalnego seksu zachętami do udania się do "Malinowych chruśniaków", tym samym burząc same fundamenty naszej nudnej, tępej, obskuranckiej egzystencji.
PS. Ani Tuwim, ani Brzechwa, ani Leśmian nie byli chyba frankistami.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo