Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
683
BLOG

Kalizm Krzysztofa Osiejuka

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Wpis popełniony z niskich pobudek.

Oto co się stało. Synowi Krzysztofa Osiejuka ukradziono na twitterze tweeta.

Dla tych co nie wiedzą - twitter to jest takie miejsce w internecie, gdzie publikuje się krótkie wpisy, do 140 znaków, zwane tweetami. Każdy może je sobie przeczytać, nawet nie będąc zalogowany. Jeśli czyjś tweet znajdzie twoje upodobanie to możesz go polubić albo zretwittować, czyli podać dalej. Używane jest profesjonalnie (pomijam reklamy) przez dziennikarzy, któzy w ten sposób naganiają czytelników do swoich artykułów, przez polityków do komunikacji obywatelskiej, przez celebrytów do autopromocji, przez poważne instytucje do publikacji komunikatów itd. To również ulubione forum dla attention whores, miejsce gdzie natychmiast mogą sprawdzić swoją popularność, zaglądając do licznika odsłon. Zdarza się i to chyba dość często, sądząc z moich obserwacji, że jest to miejsce, w którym rodzą się pomysły dziennikarskie, taka giełda surowych wydarzeń do obróbki reporterskiej. Zgryźliwe, trafne, dowcipne, sarkastyczne, a nawet z rzadka mądre komentarze do aktualnych wydarzeń politycznych znajdują czasami drogę do prasy prawie drukowanej, tzn do portali typu natemat.pl czy gazeta.pl.

Oczywiście, wartość infotaimentu zawarta w 140 znakach jest z natury ograniczona, choć krótka forma skłania do zwięzłości i nie zachęca do wyczerpujących rozważań. Z drugiej strony można napisać sążnisty artykuł o niepłaceniu przez Kijowskiego z KOD alimentów, albo skonstatować na twitterze "niepłacenie alimentów jest xujowe" i jeszcze starczy ci miejsca na wklejenie śmiesznego obrazka z kotkiem. Quod libet.

Jeśli masz konto na twitterze i publikujesz swoje krótkie refleksje masz kilka narzędzi do wyboru wyznaczających twoje towarzystwo. Po pierwsze, dobierasz sobie tych, których będziesz czytał. Po drugie możesz zamknąć swoje wpisy na kłódkę, pozwalając je czytać jedynie wybranym. Wreszcie możesz banować niepożądanych czytelników. Możesz miesiące i lata czytać tylko swoich ulubionych autorów i być przez nich retwittowany, nie wychylając nosa z bąbla confirmation bias, potwierdzającego, że przecież "wszyscy" mają takie same poglądy na wszystko, jak ty. Jeśli jesteś prawicowcem możesz skorzystać z gotowca, ze słynnej #listaGmyza i już na starcie wykluczyć wszystkich 600, którzy mogliby zakłócić twoje mentalne, medialne dobre samopoczucie i ogląd świata.

Od czasu do czasu wybuchają twitterowe potyczki, niektórzy kontrowersyjni publicyści lubią, jak im przychodzi pokomentować 100 hejterów, tam się nawiązują wirtualne przyjaźnie i dozgonne nienawiści, co kto lubi.

Synowi Krzysztofa Osiejuka ukradziono na twitterze tweeta. 

Złodziejem okazał się młody funkcjonariusz medialny PiS, jeden z członków pisowskiego desantu na media publiczne narodowe. Ocałym zdarzeniu Krzysztof Osiejuk pisze tak:

Otóż, jak większość z nas pewnie wie, minister Szałamacha wystosował parę dni temu do prezesa Rzeplińskiego pismo, w którym go uprzejmie poprosił, by ten na pewien czas wstrzymał się ze szczuciem przeciwko Polsce, bo przed nami decyzje o znaczeniu ponadpartyjnym i szkoda by było Polski dla niskich ambicji. Rzepliński oczywiście natychmiast ze wspomnianym listem popędził do mediów, które w jednej chwili urządziły nam akcję pod tytułem: „Rząd każe milczeć prezesowi Trybunału Konstytucyjnemu”. Na to syn mój zareagował na swoim twitterze, wyjaśniając, że różnica między milczeniem, a powstrzymaniem się, jest taka jak między głodówką, a rezygnacją z fastfoodów. No i tu zareagował Pereira i powtórzył bon mot mojego dziecka, jako swój. Mógł go zretwittować, mógł go polubić, mógł na niego odpowiedzieć osobnym komentarzem, no ale ponieważ to by mu obniżyło samoocenę, to go zwyczajnie ukradł.

Jak widać, Krzysztof Osiejuk nie dojrzał w pełni do twittera, bo się ze swoimi pretensjami nie mieści nawet w 1440 znakach, nie mówią już o tym, że zamiast okrężnie omawiać całe zdarzenie mógłby wkleić do swojego wpisu obie krótkie notki, swojego syna i Samuela Pereiry, do tego z zachowanym formatowaniem, tak, byśmy mogli sami sobie wyrobić zdanie i być albo za, albo za (opcji "przeciw" blog Krzysztofa Osiejuka nie przewiduje).

No dobra, syn Krzysztofa Osiejuka stracił punkty do lansu, bo mu je podebrał młody Pereira. Nawiasem mówiąc, ciągle mam nadzieję, że wykluje się z niego dobry dziennikarz, choć to nadzieja coaz słabsza, w miarę, jak Samuel Pereira daje się korumpować w zamian za przywilej, poklask i stanowiska. Bosz, codziennie latają w powietrzu setki mniej lub bardziej udanych bonmotów, powtarzamy je, czasami nawet nie zdając sobie sprawy, że ktoś je wymyślił i puścił w obieg.

I wszystko byłoby w porządku, rozwlekłe jeremiady zrozpaczonego niecnym postępkiem ojca przyjęlibyśmy do wiadomości, gdy nie, gdyby nie, że akurat Krzysztof Osiejuk znany jest z bezceremonialnych kradzieży znacznie poważniejszego charakteru niż kradzież bonmota.

Na SG S24 promowany był jeszcze całkiem przed chwilą ostatni wpis Krzysztofa Osiejuka http://osiejuk.salon24.pl/644218,pozegnanie-z-ciemna-dolina wspaniałym zdjęciem, które mimo że podane w niewielkim formacie przyciąga wzrok swoją nasyconą kolorystyką, ujęciem tematu i kompozycją. Innymi słowy - magiczne dzieło sztuki zawodowego fotografa.

Zajrzałem do bloga, a tam zaprezentowany został cały mini album zdjęć z Katmandu. Krzysztof Osiejuk, człowiek wielu talentów, fotografem chyba nie jest, ani nigdy nie chwalił sie podróżami na subkontynent indyjski. Można by jednak odnieść wrażenie, że to on jest autorem opublikowanych zdjęć, bo nigdzie nie można znależć informacji o tym, że autorem jest ktoś inny/.../

Szybka kwerenda googlem doprowadza nas do rzeczywistej autorki zdjęć pomieszczonych przez Krzysztofa Osiejuka. Jest nią  freelancerka z NYC, Jocelyn Woo. /.../

Owszem, zdarzają się fotografowie amatorzy, którzy dla różnych powodów - dla sławy lub z przyczyn ideologicznych, pozwalają rozpowszechniać swoje zdjęcia bez ograniczeń. No ale nie jest to przypadek Jocelyn Woo, która wyraźnie zaznacza:

All rights reserved.

Copyright Jocelyn Voo/Aw Yeah Photo

To zresztą nie był pierwszy podobny postępek Krzysia O., inni wytkneli mu plagiat z jakiegoś mało znanego angielskiego opracowania, (Osiejuk wczesniej splagiatowal opis zywoplotu przecinajacego Indie. Lexblue pisal o tym tutaj i w kolejnej notcekiedy indziej znów z naiwnym wdziękiem podebrał sobie zdjęcia z szatańskiego siewu czyli z samej wyborcza.pl i strasznie się oburzał, gdy właściciel zdjęć bezceremonialnie je zarekwirował.

Tak w swoim czasie nasz Krzyś skomentował dokonaną przez siebie kradzież:

Ja tego zdjęcia nie znalazłem na blogu tej Woo, ale w grafice googla z informacją, że je wkleił jakiś Allesandro Vanucci. Ja bym się nie zdziwił, gdyby ten satanista tam sterczał w tej samej pozycji od rana do nocy od lat i każdy, kto tamtędy przechodzi może sobie zrobic to zdjęcie. W ogóle nie ma o czym mówić. To co tu się dzieje to zwykły hejt prowadzony przez ludzi, którzy w życiu nie kupili płyty CD, ani filmu na DVD, bo wszystko ściągają z Internetu.

I tak się zastanawiam, czy blogera O. dopadnie teraz jakaś refleksja na temat praw autorskich i ich naruszania? Bo przecież, jak sam pisze, te zdjęcia to on zwyczajnie ukradł.

 

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka