I znowu jest okazja, by poużalać się nad zacofaniem, ciemnotą i obsesjami Polaków, a przy okazji zasygnalizować, że samemu to się jest postępowym otwartym i tolerancyjnym. Tym razem chodzi o list, pod którym podpisało się 600 osób, a w którym dwóch amerykańskich gejów jest przepraszanych przez pisarzy, publicystów i profesorów, za to, co powiedział i pokazał w telewizyjnym orędziu prezydent Lech Kaczyński. "My, obywatele polscy, zażenowani telewizyjnym orędziem prezydenta naszego kraju, zwracamy się do Was z wyrazami poparcia i solidarności" - napisali w liście do Brendana Faya i Thomasa A. Moultona Sergiusz Kowalski i Monika Bereżecka, a podpisali się pod tym m.in. Olga Tokarczuk, prod. Ireneusz Krzemiński i Agnieszka Graff.
Nie jest dla mnie jasne po co panom ze Stanów wyrazy solidarności i poparcia. Nie widzę ich prześladowania, nie dostrzegam, by wystąpienie prezydenta w czymkolwiek naruszyło ich interesy, ani by potrzebowali oni solidarności. Jakoś trudno mi uwierzyć, by ich zdjęcia w Polsce jakoś strasznie pogorszyły ich sytuację w Stanach Zjednoczonych, gdzie nota bene te fotki pokazywano już wcześniej, i jakoś nie zbudziło to reakcji zainteresowanych... Ale moje rozumienie jest tu najmniej ważne, bardziej istotne jest dobre samopoczucie podpisujących się pod listem, którzy zapewne cieszą się, że są na pierwszej linii frontu walki z fobiami Polaków. Przyznał to zresztą w rozmowie z "Dziennikiem" jeden z sygnatariuszy listu prof. Ireneusz Krzemiński, który uznał, że sprawy homoseksualistów są polską obsesją. - Przedwojenny Żyd został zastąpiony przez geja i lesbijkę - ostrzega profesor i dodaje: "Polska staje się zaściankiem. Brak wiedzy i nienawiść przedstawiana jest jako sukces moralny Polaków. Budzi to we mnie najwyższą zgrozę".
Cóż z uczuciami, szczególnie grozy, trudno jest na poważnie dyskutować. Przerażony człowiek nie dostrzega rzeczywistości, nie komunikuje się z nią, tylko z własnymi emocjami. I nie inaczej jest w tym wypadku. Oto profesor ubolewa nad jakimiś polskimi obsesjami, które nie istnieją. Zdecydowana większość Polaków w ogóle nie chce wiedzieć, czy ktoś jest czy nie jest homoseksualistą, z kim sypia albo też dzieli życie. A nawet jeśli o tym wie, to nie czyni z tego głównego przedmiotu zainteresowania... Podobnie zresztą zachowuje się państwo polskie, nie wtrącają się w sprawy prywatne swoich obywatelii, o ile nie mają one znaczenia dla dobra społeczności. Każdy zatem może sobie żyć jak chce i dokonywać swoich własnych wyborów, ponosząc konsekwencje tego, co wybrali.
Inaczej jest z lobbystami gejowskimi (niezależnie od ich osobistej "orientacji" seksualnej. Dla nich to, czy ktoś jest homoseksualistą czy nie, stanowi najistotniejszy element jego tożsamości. Pisarzy dzieli się na homo i heteroseksualnych, na poważnie dyskutuje się to, na ile techniki seksualne jakimi posługiwali się muzycy wpłynęło na ich twórczość, a nawet tworzy się specjalne festiwale filmów gejowskich, na które trafiają filmy, które nigdzie więcej nie miałyby szans na wyświetlenie. Sztuka także ma być nie dobra albo zła, ale homo lub heteroseksualna. Pamiętam program, do którego mnie kiedyś zaproszono, w którym z powagą tłumaczono, że kilku facetów biegających w kominiarkach po korytarzach TVP - to artystyczny wyraz poczucia alienacji, jakiej doświadcza każdy homoseksualista w homofobicznym społeczeństwie. I wszystko to na poważnie, z podkreśleniem, że kto tego nie dostrzega ten albo artysyczny kiep, albo przynajmniej homofobiczny przedstawiciel "polskiego zadupia" (jak to poetycko i felietonistycznie określił Jerzy Pilch w swoim najnowszym felietonie w "Dzienniku").
Czy to nie jest już obsesja? A czy nie jest obsesją dążenie do prawnego zrównania praw par homoseksualnych i małżeństw (bez rzecz jasna, bo to przecież niemożliwe, przyjęcia przez te pierwsze obowiązków tych drugich)? Czy nie jest nią próba zmiany paradygmatu językowego i znaczeniowego słowa "małżeństwo", tak by obejmowało ono nie tylko związek kobiety i mężczyzny? Czy nie jest nią nieustające ubolewanie nad prześladowaniem gejów, których nie sposób udowodnić? Czy nie jest nią wreszcie pisanie idiotycznych listów do panów, którzy sami zaprosili media na swój "ślub", a potem byli zdziwieni, że ktoś wykorzystał to do swoich celów? Oczywiście nie. Bo na obsesje cierpią tylko "zaściankowi", pochodzący z "zadupia Europy", budzący zażenowanie światłej części opinii publicznej prawicowcy. Zwolennicy postępu i tolerancji, co najwyżej angażują się w słusznej sprawie i prowokują ciemnotę, by pokazać jej, co naprawdę dobre.
Ale niezależnie od tego, jak nazwać "schorzenie", na które cierpią gejowcy lobbyści. Jedno jest jednak pewne - to oni z osobistych wyborów niektórych ludzi - czynią temat publiczny. Dla konserwatysty wybór "orientacji seksualnej" pozostaje intymną sprawą jednostki, z którą nie powinna się ona obnościć. Z jednym wyjątkiem: małżeństwa, które poprzez publiczne przyjęcie na siebie pewnych obowiązków otrzymuje też przywileje. W tym przypadku nie chodzi jednak o "orientacje", a o odpowiedzialność i zobowiązanie, które z czystą seksualnością niewiele ma wspólnego.
Inne tematy w dziale Polityka