Mamy nowe zagrożenie światłej, otwartej, demokratycznej i zgodnej ze standardami praw człowieka Polski - obwieścił niezawodny Piotr Pacewicz. I tym razem nie jest to Jarosław Kaczyński, ani nawet Zbigniew Ziobro, ale... Jarosław Gowin z Platformy Obywatelskiej. Dlaczego? Bo uznał, że prawo do zapłodnienia in vitro przysługiwać powinno tylko małżeństwom. A to oznacza, śpieszę z wyjaśnieniem tym, którzy nie dostrzegają szkaradności tego pomysłu, że "Gowin lepiej nadaje się do obrony katolickiej etyki seksualnej niż do tworzenia prawa służącego ludziom, zgodnego z prawami człowieka".
Pacewicz oczywiście nie wyjaśnił, które to prawo człowieka określa, że państwa ma mu refundować posiadanie dzieci. Nie spróbował także skorzystać z okazji, by oświecić ciemny lud i pokazać, dlaczego w ogole posiadanie dzieci jest prawem człowieka. Zamiast tego, jak to zwykle bywa w jego przypadku, postraszył wizją "presji Kościoła", która objawia się w tym, że Komisja Episkopatu ds. Rodziny przypomniała jakie jest katolickie stanowisko w kwestii in vitro. Kupe śmiechu ("poseł swatka") wywołała u Pacewicza sugestia, że - jeśli ktoś chce potrzymać od państwa pewne przywileje (a refundacja usług reprodukcyjnych jest przywilejem, a nie przysługującym każdemu prawem) to powinien zdecydować się na wzięcie na siebie obowiązków, które są podstawą przyznania tego przywileju. Obowiązki te to sformalizowanie związkuy, tak by był on choć minimalnie trwalszy.
Sugestie, że w związkach konkubenckich więcej jest przemocy i cierpienia dzieci, też zostały zbyte żartami. Oto, zdaniem Pacewicza, prawda ta odnosi się tylko do środowisk patologicznych. Nie ma już natomiast odniesienia do inteligenckich związków. Tyle, że to nieprawda. Mniej trwałe związki, rozpadające się częściej i łatwiej generują o wiele więcej cierpienia u dzieci, a przemocy jest w nich więcej niezależnie od poziomu społecznego i kulturalnego ludzi, którzy w nich żyją. Nie ma zatem sensownych powodów, by przyznawać im przywilej finansowania przyjemności posiadania dziecka. Przyjemności, za którą nie chcą zresztą brać odpowiedzialności, której przejawem jest choćby usankcjonowanie swojego związku.
Inna rzecz, że w gruncie rzeczy myślenie Pacewicza ma proste źródła. Dla niego prawa człowieka nie oznaczają czegoś, co wyprowadzone jest z transcendentnych praw rządzących światem, a nawet nie z dobra społecznego, którego gwarantem ma być państwo, a z prawa do orgazmu. Każdy je ma, każdy powinien je realizować, a państwo ma mu to zapewnić i refundować. I jeszcze sprawić, by Kościół przypadkiem nie "wywierał presji" sugerując, że pewien typ relacji jest nieodpowiedzialny i grzeszny. In vitro w tym konkretnym przypadku jest więc tylko pretekstem do walki o powszechny orgazm, refundowany z budżetu państwa. A jeśli ktoś przypomina, że seksualność i związana z nią prokreacja ma także wymiar społeczny - to natychmiast staje się wrogiem publicznym numer jeden. Taki los spotkał teraz Jarosława Gowina.
PS. A swoją drogą ciekawe, kiedy premier Donald Tusk odetnie się od jego poglądów i zapowie, że ma lepszy pomysł... Czy szum oburzonych dziennikarzy skłoni go do tego już teraz, czy dopiero bliżej wyborów prezydenckich? Bo, że go do tego skłoni, i że ustawy nie będzie można już teraz przyjąć z niemal całkowitą pewnością.
Inne tematy w dziale Polityka