Tiwaz Tiwaz
170
BLOG

Uwagi o genezie publicystyki naszej politycznej

Tiwaz Tiwaz Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Do napisania poniższej notki zainspirował mnie tekst p. Grzegorza Wszołka "8 grzechów głównych dziennikarzy" pomieszczony w Salonie24. 

Otóż, z zachowaniem wszelkiej rezerwy wynikającej ze świadomości przerwania ciągłości dziejów narodu naszego, uzasadnionym wydaje się pogląd, iż współczesna kultura polska, a więc i dziennikarstwo, rozpoczęło się kształtować w ostatnim trzydziestoleciu wieku XVIII. Wtedy też ukształtował się podział na publicystów, piszących "bardziej z głowy" (Ruscy mówią na taką twórczość "otsiebiatina" - ci to potrafią dopiec mocnym słowem) oraz dziennikarzy, których można by określić z czeska "nowiniarzami". A stało się tak oczywiście za sprawą tego rozpustnika i cwaniaka nad cwaniakami Stanisława Augusta Poniatowskiego, obyż mąk piekielnych doznawał po wsze czasy, co to uprzywilejował niejakiego Łuskinę, eks-jezuitę i biznesmana w branży alkoholowej, w taki sposób, że pozwolił tylko jemu wydawać w stolycy gazetę ("Gazetę Warszawską" konkretnie) zawierającą wiadomości, inaczej rzecz ujmując - faktografię. Groellowi ("Zabawy...") i autorom "Monitora" ta łajza kalająca polski tron pozostawiła artykuły "wyrozumowane" (pojęcie wprost z rzeczonego przywileju, szkoda że dziś tak rzadko używane, mimo zdających się chmarami nadarzać sposobności).
Powstały w on czas podział na publicystów piszących "z głowy" artykuły "wyrozumowane" oraz nowiniarzy, którzy czasami lepie, czasami gorzej, ale przekazują jakieś wiadomości o świecie, utrzymuje się po dziś dzień, choć przewaga tych pierwszych wyraźnie rośnie Ale wracając do naszych historycznych baranów...
Dzięki chytremu przywilejowi król-łachudra przypodobał się konserwatywnym "popularnym osobistościom" i zapewnił sobie, swojemu wspólnikowi w złodziejskim procederze Ponińskiemu Adamowi oraz rzeszy innych im podobnych i współdziałających prasowy immunitet - Łuskina nigdy nie opisał żadnej z bezecnych orgii knura i jego kompanów, nigdy nie nazwał przestępstwa po imieniu - pozostał przy co najwyżej ogólnych napomnieniach. A publicystom o faktach pisać było zakazane.
Cenzura w Królestwie była już obłędna (a to nie wolno było pisać o Belgii, a to wymieniać nazwiska Łukasińskiego, a to relacjonować wydarzeń roku 1825-go), a po utracie państwowości praktycznie przez 84 lata wydarzeń bieżących politycznych relacjonować nie było wolno w ogóle. Pisano o nich z kilkutygodniowym poślizgiem, w formie zdystansowanego omówienia. Jedynie ceny giełdowe towarów i weksli/obligacji podawane były bezzwłocznie. Prasa warszawska stała się pełna powieści w odcinkach, wiadomości miejsko-towarzyskich i cen zboża oraz owych artykułów "wyrozumowanych". (Trzeba zaznaczyć w tymi miejscu - i niech dorośli zadbają, aby młodzież o tym się przypadkiem nie dowiedziała - że owo "wyrozumowanie" bardzo często oznaczało zwyczajne przetłumaczenie tekstu z prasy angielskiej lub francuskiej - niemiecki styl myślenia słabo się sprzedawał nad Wisłą.)
Po 1916 roku, do czasu zaprowadzenia sanacyjnej jedności moralno-politycznej narodu w połowie lat 30-tych, prasa warszawska ożyła i miała się nieźle, fakty (np. 1-sza strona Ilustrowanego Kuriera Codziennego: "Drut w oku!" - o wypadku kilkulatka w czasie zabawy z rówieśnikami na podwórzu kamienicy) przeważały nad publicystyką. Z dawien dawna utrwalony jednak podział na nowiniarzy i publicystów przetrwał i po krótkim okresie odwrotu tych ostatnich wszystko wróciło na swoje tory.
Osobnego omówienia wymagałby wątek antyniemiecki w piśmiennictwie wyrozumowanym - zaszczepiony przez carską cenzurę (o odwiecznej i heroicznej walce z Krzyżakami wolno było pisać do woli, o wojnach z Moskalami - absolutnie nie) ale nie czas i miejsce tutaj na długie wywody.
Można byłoby też dopisać rozdział o tym, jak publicyści żydowskiego pochodzenia, wychowani w tradycji hagady, doprowadzili artykuły "wyrozumowane" Trybuny Ludu i Robotniczej do postaci całkowicie oderwanego od faktografii środka umacniania w wierze i ilustracji objawionej prawdy o słuszności wszystkiego, co uczyni partia - na to również przyjdzie czas i miejsce.
Podsumowując: publicyści z klawiaturami, publicyści salonowi, którzy piszą "z głowy", to nie zjawisko, fenomen, ale twór historyczny, ukształtowany w toku dziejów naszego narodu, a zwłaszcza jego prasy stołecznej.
Wszystko to już było - jak pięknie śpiewa obecna nestorka naszej piosenki.
Tiwaz
O mnie Tiwaz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura