waw75 waw75
343
BLOG

Koniec etapu solidarności

waw75 waw75 Polityka Obserwuj notkę 7
 Fenomen „Solidarności” w 1980 roku polegał przede wszystkim na tym że w państwie w którym po wojnie wywołano konflikt i wrogość dwóch filarów społeczeństwa: inteligencji i klasy robotniczej, udało się zbudować wielki ruch społeczny, skupiający wszystkich. W obronie zasad demokracji i dobra wspólnego państwa.
Aby wyleczyć chorobę toczącą państwo inteligencja potrzebowała robotników a robotnicy potrzebowali elit intelektualnych. Jedni czuli się odpowiedzialni za drugich – powstała symbioza międzyklasowa, wzajemne poszanowanie swojej roli w tkance społeczeństwa. Podstawy po temu stworzył paradoksalnie właśnie socjalizm – nawet ten wypaczony komunistycznym totalitaryzmem: wszyscy mieli jednakowe ograniczenia, jednakowe perspektywy emerytalne, jednakowy brak perspektyw rozwoju – wszystkich krzywdziła jednakowa niesprawiedliwość. Dziś te podstawy nie istnieją. Wręcz surrealistyczne różnicowanie zarobków (często niezależnie od nakładu pracy i kompetencji), czy drastyczne różnice w możliwości zapewnienia sobie godnej emerytury powodują że ta wspólna płaszczyzna – wspólna niedola - która w roku 1980 umożliwiła zbudowanie wielkiego ruchu społecznego nie istnieje.
Etos dawnej „Solidarności” dziś nie wszystkim jest już potrzebny. To nie „Solidarność” porzuciła wartości – to część społeczeństwa przestała ich już potrzebować do poprawienia swojego statusu – stąd postulaty aby zawęzić rolę ruchu społecznego do spraw pracowniczych. Dziś ruch społeczny „Solidarność” już by się nie narodził.
 
„Są w narodzie rachunki krzywd … „
      
Po 1945 roku doktryna komunistyczna terrorem odwróciła naturalne funkcje i status grup społecznych. Wykształcone i predestynowane (także w swojej świadomości) do roli zarządzającej, elity zostały zabite lub wciśnięte w równy szereg pospólstwa, bez prawa do służby na rzecz państwa. W społeczeństwie powstał nowy, wielki rachunek krzywd. A  wśród samej inteligencji sytuacja ta zaszczepiła poczucie krzywdy i pretensji do chłoporobotników.
 
Z drugiej strony, klasa chłoporobotnicza której nagle wmówiono że od teraz to ona jest zdolna zarządzać państwem zagubiła się w swojej tożsamości. Profesor, inżynier, lekarz, pisarz teraz miał być podwładnym. Od teraz miał być głupszy, gorszy. Wyrzut sumienia rodził agresję i niechęć do pokrzywdzonych.
Czaiła się też obawa przed utratą nowych przywilejów– (w obliczu poczucia mniejszej skuteczności intelektualnej) każdy niepokojący przejaw odbudowy struktur dawnych elit należało likwidować w zarodku. Jednocześnie wśród nowomianowanej władzy nie istniała wewnętrzna potrzeba służby a jedynie entuzjazm z powodu szansy uwłaszczenia po wiekach pańszczyzny.
Etos wykształconej elity trzeba było zwulgaryzować – to łagodziło kontrasty mentalności i masowało sumienie. Preparowano więc nowy obraz nieporadnych, głupkowatych i zakompleksionych „wykształciuchów” (obraz świetnie uchwycony choćby w serialu „Czterdziestolatek”). Wyznacznikiem wykształcenia nie był już, obok merytorycznej wiedzy, poziom kultury osobistej czy niezachwiane zasady moralne ale: „papier”. Być elitą znaczyło tyle samo co mieć „papier” – absolutnie bez związku z odpowiedzialnością za los współobywateli czy wspólne państwo. I ten wzorzec niestety przetrwał do dziś … .
 
W roku 1980 ten konflikt społeczny wciąż trwał. Wśród ogromnej części wykształconych środowisk wciąż istniała pogarda dla „motłochu” który po 1945 roku „przywłaszczył sobie” prawo do sterowania państwem i za jego zdewastowanie. Jednocześnie wśród warstw niewykształconych istniał lęk przed wykorzystaniem, odebraniem prawa do szacunku, czy przywilejów.
Zresztą już w sierpniu 1980 roku część środowisk intelektualnych – doradzających działaczom związkowym nie chciała dopuścić do tego aby „Solidarność” przejęła władzę. Wybuch robotniczych protestów był im potrzebny wyłącznie do tego aby partia ze strachu siadła z nimi do podziału wpływów na zarządzanie państwem.  Dzięki temu w 1988 roku nie rozmawiali już z gierkowskim betonem – którym szczerze gardzili. Tym razem rozmawiali z „rozumnymi”, wykształconymi przedstawicielami przewodniej siły, których jedynie zaradność życiowa rzuciła na drugą stronę barykady – ale w walce klas nie byli to wrogowie, z nimi łatwiej było się porozumiewać.
Pokuszę się o tezę że gdyby ekipa Gierka w roku 1978 nadała znaczące profity materialne albo przywileje emerytalne pewnej wykształconej części społeczeństwa do wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 roku nigdy by nie doszło – ale to moje dywagacje, szkoda czasu.
 
Lekarz który chce być lekarzem pod warunkiem że nie będzie leczył – czyli gdzie są elity
 
Siłowe odwrócenie terrorem naturalnych pozycji grup społecznych dziś wciąż owocuje pogardą wykształconych warstw społeczeństwa w stosunku do osób bez wyższego wykształcenia i pracujących fizycznie . Te „rachunki krzywd” się ugruntowały w mentalności inteligencji. A przecież w istocie to właśnie owo odwrócenie się środowisk inteligenckich od reszty społeczeństwa, pogarda i brak poczucia odpowiedzialności za los ogółu, brak utożsamiania się z całością , uniemożliwia budowę elity państwa. Nie ma pojęcia elity w oderwaniu od całości społeczeństwa. Elita to wyedukowana, najzdolniejsza i najbardziej świadoma grupa gwarantująca przetrwanie, rozwój, bezpieczeństwo całości. W oderwaniu od tej całości ta reprezentacja najlepszych jest tylko koterią, niczym więcej. Jak wybitny pisarz którego nikt nie czyta bo choć świetnie pisze to chowa rękopisy do zamykanej szafy, czy bard  którego nikt nie słucha bo śpiewa sam dla siebie w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Elita to służba a nie stan posiadania. Dlatego odwrócenie wykształconych środowisk od ogółu, pogarda wobec nizin społecznych czy wręcz kult „Polaka skorygowanego” – czyli oderwanego nie tylko od ogółu ale wręcz od polskiej tożsamości to największy sukces komunizmu. Choć w PRL-u też istniały uczelnie, też powstawały majątki a ludzie robili kariery naukowe, to elita jako funkcja społeczna stopniowo zanikała. Dziś w świadomości dużej części społeczeństwa przedstawicielem elity jest celebryta.
 
Najsilniejszy narkotyk współczesnych Polaków: pogarda
 
Powojenny komunizm w Polsce bazował na poczuciu niesprawiedliwości sprzed 1939 roku. W istocie jednak uwłaszczył pewne wąskie grupy społeczeństwa korzystając z terroru sowieckich bagnetów – resztę wyeliminował lub okłamał.
Po 1989 roku, zbudowano nowy konflikt społeczny między (formalnie) dawnymi beneficjentami komunizmu czyli tzw „klasą robotniczą”, a ofiarami komunistycznej doktryny czyli inteligencją. Wykształcenie stało się więc czymś więcej niż tylko statusem społecznym – stało się wyznacznikiem oderwania od komunistycznego betonu, zajęciem uprzywilejowanej pozycji po właściwej stronie nowej barykady – pierwszym demokratycznym „TKM” (drugie nadeszło w 1997 i było tylko interakcją).  Wykształcenie dawało prawo gardzić motłochem zakorzenionym w PRL-u. Paradoksalnie także dla środowisk czerpiących wcześniej z wyrachowaniem korzyści z czerwonej pajęczyny układów, status wykształcenia stał się bezdyskusyjną abolicją moralną.  Dlatego pełna pogardy dla „ciemnogrodu” i „motłochu” retoryka Gazety Wyborczej, a na scenie politycznej Unii Demokratycznej trafiła w latach 90-tych na tak podatny grunt, a legendę solidarnościowej walki o demokrację wręcz odarto z udziału robotników. Pełnię zasług zawłaszczyły środowiska lewicy laickiej skupione wokół Geremka, Michnika, Mazowieckiego.
 
Arcyciekawym przykładem może tu być choćby postrzeganie przez wyedukowane środowiska osoby Lecha Wałęsy. Legendarny przywódca „Solidarności” (nie wnikając czy była to legenda Lecha Wałęsy czy o Lechu Wałęsie) był przez całe lata 90-te pośmiewiskiem wykształconych koterii. Witryny kiosków z gazetami obłożone były książeczkami „O take polskie walczyłem” czy „Nie chcem ale muszem”, a rechot z mentalności byłego szefa „Solidarności” był wyznacznikiem lepszej sprawy. Szyderstwo jakim oblepiono wtedy Wałęsę można porównać chyba tylko do rechotu jaki pojawił się po emisji, kilka lat temu, spotów wyborczych pewnego poczciwego kandydata na prezydenta Białegostoku.
Dziś te same środowiska kipią oburzeniem że „depcze się ikonę”. Za samo badanie życiorysu Wałęsy historycy dostają „czarny bilet”, stają się wrogami publicznymi numer jeden. Hipokryzja? Ależ nie. Wałęsa po prostu stał się częścią pewnej koterii. Wylansowany do roli mędrca i wykładowcy akademickiego, przeszedł na drugą stronę społecznej barykady. Jego przeszłość nie ma tu żadnego znaczenia – ważne że ikona teraz legitymizuje lepszą kastę. Posiadł prawo do publicznego okazywania pogardy – wcześniej był osobą której pogardę wręcz należy okazać.
 
Podział społeczny jakiego dziś jesteśmy świadkami nie ma podłoża ideologicznego.  
Stawką w dyskusji publicznej nie jest dziś przekonanie argumentami do swoich racji, a jedynie okazanie wyższości i deklaracja przynależności do lepszego, bardziej światłego środowiska. W świadomości – szczególnie młodego pokolenia, zaszczepiono fałszywy podział: niewykształceni to reprezentacja proletariackiego, roszczeniowego betonu który w PRL-u przywłaszczył sobie władzę, a po drugiej stronie wykształceni jako reprezentacja światłej siły wiodącej, nowoczesnej, postępowej, a przede wszystkim - w nowoczesnej Polsce  - uprzywilejowanej i wolnej od odpowiedzialności, jako gwarant dobrobytu. Nie sposób ustrzec się wrażenia że dokładnie taka sama retoryka dzieliła naród po 1945 roku. 
Polityczną elitę zastąpili polityczni celebryci i postpolityka. 
Ogromny skok edukacyjny jaki nastąpił po 1989 roku, wzrost z ok. 7 do 15 procent liczby osób z wyższym wykształceniem (powstanie tysięcy prywatnych szkół wyższych), który zaowocował masową migracją ludności ze wsi do miast i największym po II Wojnie Światowej masowym zjawiskiem awansu społecznego i odcięcia się od korzeni środowiskowych tylko zwielokrotnił ten podział.
We współczesnej Polsce debata publiczna, dyskusja na jakikolwiek poważny temat po prostu nie ma już sensu. Poprawność polityczna każe się domagać dialogu społecznego ale każdy niemal problem do rozwiązania pokazuje że nie jesteśmy już zdolni do debaty. Obdarte z poczucia misji społecznej, wykształcone warstwy społeczeństwa nie są już zdolne do postaw wspólnotowych, do dialogu, kompromisu, uczciwego arbitrażu.
Nie ma tez potrzeby analizy faktow - monopol na rację daje sama przynależność do środowiska. Zadziwiającym mechanizmem jest zjawisko negacji wykształcenia tej części społeczeństwa która nie wygłasza haseł uważanych za obligatoryjne poglądy wykształconej koterii.
 
Nie jesteśmy już zdolni do debaty. Choć najbardziej smutne jest to że nadal nie dostrzegamy że ten chocholi taniec pogardy w jakim wciąż się kręcimy jako społeczeństwo, to od 60 lat ta sama choroba: ogłupienie wykształconych grup społeczeństwa w okresie PRL-u i zaszczucie ich przeciwko ogółowi wspólnoty. Skłóconym narodem łatwiej manipulować.
 
 
waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka