Przyznam szczerze, że kiedy kilka dni temu mignął mi w Newsweeku tytuł felietonu Cezarego Łazarewicza pt. ”Rajmund Kaczyński. Ojciec braci” to nie widziałem powodu żeby tracić czas na czytanie. Bo choć ktoś być może się obrazi – to akurat na łamach tego tygodnika ogólny przekaz tekstu można było w ciemno przewidzieć. A jednak ... . Felieton Łazarewicza spotkał się z ostrą reakcją – najpierw Piotra Semki, i Bronisława Wildsteina w „Uwarzam Rze”, a potem Jarosława Kaczyńskiego na lamach Gazety Polskiej Codziennie. Wątki tekstu z łamów Newsweeka, które krytykowali Semka i Wildstein skłoniły mnie do odszukania felietonu bo, najzwyczajniej w świecie, nie wierzyłem że Łazarewicz mógł napisać takie rzeczy. Przeczytałem i mnie zatkało. Daruję sobie określenia jakie przychodzą mi do głowy żeby „odpowiednie dać rzeczy słowo”, ale gdzieś w cichości oczekiwania będę obserwował czy pojawi się kiedyś na łamach Newsweeka słowo „przepraszam” – wątła nadzieja ale ... kto wie.
Łazarewicz dywaguje – bo trudno nazwać informacją zdania które jak ktoś anonimowy słyszał podobno ktoś powiedział – że małżeństwo rodziców lidera opozycji było przypadkowe, ze się nie kochali, że byli ze sobą nieszczęśliwi, że synowie chcą wymazać ojca z pamięci. Przytacza plotki o tym ze ojciec Kaczyńskiego zdradzał żonę Jadwigę i uważał swoich synów za ludzi niebezpiecznych dla Polski. Autor dywaguje też które cechy ojca przejęli synowie – i o ile te lepsze wypada przypisać nieżyjącemu Lechowi Kaczyńskiemu to tymi gorszymi – a jakże – maluje osobowość obecnego szefa PiS-u.
Podobną mentalność jak tą która zaprezentował swoim tekstem Cezary Łazarewicz pamiętam z lat dziewięćdziesiątych kiedy w świetle fleszy – przy pomocy luźnych publicystycznych narracji i kłamstwa, deptano życie prywatne rodziny marszałka Kerna.
I może na razie tyle o tekście Łazarewicza bo to według mnie materiał dla jakiejś rady etyki dziennikarskiej, ciekawsze jest jednak że tekst ten ukazał się w czasie kiedy wiruje jeszcze kurz po zamieszaniu wokół dwóch dziennikarzy muzycznych którzy postanowili udawać komentatorów politycznych i szybko sobie uzmysłowili że w Polsce można zrobić furorę ( i dobrą kasę ) na byciu chamem – trzeba tylko wiedzieć kogo się opłaca lżyć. Największym jednak kłopotem w zdefiniowaniu zachowań Figurskiego i Wojewódzkiego jest do dziś niezręczność określenia jakie środowiska w debacie publicznej reprezentują. No bo niby wszyscy wiedzą, ale tak trochę głupio ... . Zastępca redaktora naczelnego Gazety Wyborczej – Piotr Stasiński kilka tygodni temu próbował jakoś rozwiązać ten problem. Broniąc autorów tak tłumaczył ich intencje:
„Kogo Figurski i Wojewódzki obrazili? Polskiego chama czy jego ukraińską sprzątaczkę? /.../ Kto rozumie przewrotną ironię - wie, że celem tej satyry było wiecznie skrzywdzone chamstwo, które za swoje domniemane poniżenie musi się na kimś, najlepiej słabszym, odegrać. Kto zaś ironii nie rozumie albo rozumieć nie chce - ten usłyszy tylko obraźliwe drwiny pod adresem Ukraińców"
No dobrze, można by jednak cmoknąć jak Duńczyk z filmu „Vabank”, po pozostaje pytanie jaki typ polskiego chama próbowali owi prześmiewcy zobrazować kiedy latami po chamsku szydzili z byłego prezydenta a później z katastrofy smoleńskiej i rodzin ofiar. I tu pojawia się kłopocik bo łatwiej mimo wszystko było w latach dziewięćdziesiątych Adamowi Michnikowi powiedzieć „ Wszyscy jesteśmy umoczeni” niż dziś po tylu latach lansowania się jako światła elita społeczeństwa rzucić swoim czytelnikom „wszyscy jesteśmy chamami”.
Problem – jak by nie patrzeć – cholercia jest i kołnierzyk nieco uwiera, bo po dramatycznym i co gorsza wieloletnim festiwalu chamstwa Figuskiego i Wojewódzkiego – które nie spotykało się z jakimś szczególnym ostracyzmem środowiska (poza – bo nie fair było by o tym nie pamiętać - jednym zdecydowanym wystąpieniem Szymona Majewskiego) jakoś ciężko poczuć katharsis. No bo przecież oni już nie nasi ... ale z drugiej strony ... jednak trochę nasi. Wojewódzki otwarcie przyznawał się do członkostwa w komitecie poparcia Donalda Tuska a redaktor Michnik na pierwszej stronie Gazety Wyborczej nr. z 15-16 października 2011, po wygranych przez PO wyborach pisał:
„Na koniec: te wybory to zwycięstwo Polski Marka Kondrata i Kuby Wojewódzkiego, Polski ludzi bystrych i uśmiechniętych. Zapamiętam frazę Wojewódzkiego: "Młody czytelniku, jeśli nadal chcesz głosować na PiS - wcześniej skontaktuj się z lekarzem i farmaceutą". Jakby Duch Święty przemówił ustami Kuby Wojewódzkiego”
Co gorsza w Wikipedii cytat też się spodobał a to w dzisiejszym świecie jak wyryć w mosiądzu...
Po Piotrze Stasińskim z problemem wziął się za bary Rafał Kalukin. W tekście pt: „Między słowami. Chamstwo III RP” kolejny dziennikarz Gazety Wyborczej próbuje zdemaskować przyczynę choroby jaką jest łobuzeria a czasem zwykłe pospolite chamstwo w polskiej zawodowej publicystyce. Kalukin próbuje podać na tacy sprawdzony od dwudziestu lat „lek od bólu głowy” – można by rzecz – na kaca. Otóż winna jest lewica i prawica. Według autora zło zaczęło się więc od Urbana który szukając formuły na założony przez siebie tygodnik „Nie” dostrzegł że „im bardziej niepoprawnie, tym lepiej” i nurzając w błocie największe autorytety i lansując agresywny antyklerykalizm zbił majątek a gazeta szła latami jak świeże bułeczki. Kolejnym gwoździem do trumny poziomu polskiej debaty publicznej było według Rafała Kalukina – no kto zgadnie? Tak! – oczywiście dojście PiS-u do władzy. Pan redaktor pisze:
„Zaś twarda polaryzacja polityczna, która nastąpiła wraz z rządami PiS,doprowadziła do powstania dwóch wielkich obozów polityczno-medialnych,co skutkowało zawiązaniem się nowych sojuszy. W skrócie rzecz ujmując: „cywilizowanej” dotąd prawicy już nie przeszkadzał ani antysemityzm Radia Maryja, ani gromkie pokrzykiwania na „pedałów” padające z ust wygolonych młodzieńców. Poluzował też normy obóz liberalny, coraz bardziej akceptujący agresywny antyklerykalizm i przez palce patrzący na polityczny happening Janusza Palikota. „
Dość to pocieszające że redaktor Kalukin zauważył pewne – jak to eufemistycznie ujął - poluzowanie norm w obozie liberalnym. Szczególnie że zanim jeszcze w ogóle powstał PiS to nie kto inny jak waśnie Gazeta Wyborcza niemal każdego prawicowego polityka czy publicystę obrzucała mianem antysemity, faszysty, semi-faszysty czy ciemnogrodu. W końcu nie kto inny jak niedościgniony Adam Michnik okraszał swoich adwersarzy diagnozą „zoologicznej nienawiści”
Uniwersalny i sprawdzony od lat podział na fanatyczną toczącą pianę nienawiści prawicę, cyniczną nie znającą granic przyzwoitości lewicę i światłe – pełne moralnych (rzecz jasna niekwestionowanych) autorytetów moralnych i pełne cnoty środowisko liberalne, może jednak tym razem nie chwycić. Szczególnie po takich tekstach jak Cezarego Łazarewicza. Jeśli więc – nawiązując do słów Adama Michnika – załamani poziomem debaty publicznej zastanawiamy się co zrobić żeby jednak nie wygrała „Polska Wojewódzkiego” – to polecam zachować trochę zdrowego rozsądku – panów Łazarewicza, Stasińskiego, Kalukina czy Michnika nie pytajmy już o zdanie.
Inne tematy w dziale Polityka