Przeczytałem wczoraj na stronie głównej Salonu24 tekst księdza Jezuity Krzysztofa Mądla pod tytułem „Czerwone uszy Mazurka”. Tekstu nie polecam bo fundamentalnie się z nim nie zgadzam. Ale myślę że kilka zdań – obrazujących poglądy Autora – są niewątpliwie godne analizy, ponieważ pokazują owoce opiniotwórczej kampanii medialnej jaką w ostatnich latach prowadzono.
Ksiądz Mądel – przytaczając w swoim tekście wątek wydarzeń z Krakowskiego Przedmieścia - postrzega je w prostych stereotypach: zacietrzewieni, „obrońcy krzyża” swoją frustrację i agresję wyładowują na spokojnych przechodniach. Sami przed sobą zaś tłumaczą swoje zacietrzewienie względami religijnymi – a życiowy żal – zamiast go „schować między paciorkami różańca” - rozładowują agresją wymierzoną w ludzi o innym światopoglądzie.
A jaka była prawda? Główną osią konfliktu o przeniesienie krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego była decyzja o postawienia na Krakowskim Przedmieściu pomnika ofiar lub tablicy pamiątkowej o wyrazistej ekspozycji. Moim zdaniem po tak istotnej w dziejach państwa katastrofie (i to absolutnie niezależnie od sympatii politycznych) postawienie pomnika w przestrzeni publicznej jest rzeczą po prostu normalną. I mówię wyraźnie: pomnika w przestrzeni publicznej! – nie symbolicznego zbiorowego nagrobka na cmentarzu, ale pomnika pamięci w przestrzeni publicznej. To zupełnie dwa różne wymiary – choć milionom ludzi wmówiono ze to żadna różnica.
Opór z jakim władza – zarówno państwa jak i samorząd Warszawy od samego początku odnosiły się do tego przedsięwzięcia była po prostu dziwaczna. Zresztą fakt że nowo mianowany prezydent RP Bronisław Komorowski podczas wystąpienia inauguracyjnego nie wymienił nawet nazwiska Lecha Kaczyńskiego a posługiwał się określeniem „mój poprzednik” było, eufemistycznie mówiąc, brakiem klasy. Obrazuje to jednak jak bardzo ówczesna władza walczyła o to aby o katastrofie jak najmniej mówić w przestrzeni publicznej.
Z czasem okazało się jednak że jest zbyt duży nacisk społeczny na lokalizację jakiegoś elementu pamięci po katastrofie. O pomniku nie mogło być mowy. Jedynym rozwiązaniem stała się tablica. Nie wchodziło również w rachubę żadne wspólne przedsięwzięcie ponad podziałami. Chodziło jednak przede wszystkim o to aby zakończyć to zdawkowo w stylu „umarł król – niech żyje król”.
Mieliśmy więc pod krzyżem awanturę która trwała tygodniami i nikt właściwie nie wiedział kto stoi za jej podsycaniem - tymbardziej ze PIS-owi któremu przypisywano w mediach sprawstwo jej podgrzewania kompletnie się to politycznie nie opłacało. Komu więc było na rękę?
Odpowiedź przyszła 12 sierpnia 2010 roku - w dniu nagłego, niezapowiedzianego powieszenia tablicy pamiątkowej na budynku Pałacu Prezydenckiego.
Ile trwa przygotowanie takiej inwestycji
Aby na budynku wpisanym do rejestru zabytków zaprojektować tego typu tablicę należy najpierw wystąpić do miejscowego Miejskiego Konserwatora Zabytków o wydanie warunków jakimi musi się kierować projektant. Uzyskanie tego typu warunków trwa różnie – przeważnie około dwóch tygodni choć tu jak sądzę decyzję wydano „od ręki” – w ciągu kilku dni. Nie uwzględniam czasu jaki mogły zająć analizy dla lokalizacji pomnika bo sądzę że o wydanie warunków lokalizacji pomnika nikt do konserwatora nie występował. Następnie po uzyskaniu warunków od Konserwatora powstaje projekt który zleca się architektowi lub plastykowi – w tym wypadku autorem był jak wiemy pan Marek Moderau. (to ten sam Pan któremu zlecono projekt pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej na Powązkach oraz pomnik w Ossowie). Projekt tablicy należy nanieść na rysunki elewacji Pałacu Prezydenckiego i wraz z opisem wymiarów oraz użytych materiałów przesłać do zaopiniowania Miejskiemu Konserwatorowi Zabytków. Trwa to różnie – zwykle kolejny tydzień – dwa – zakładam jednak że tu opinia konserwatora została wydana w ciągu jednego – dwóch dni. Następnie projekt zostaje złożony z wnioskiem o Decyzję o Pozwoleniu na Budowę. Wydanie takiej decyzji trwa formalnie do 30 dni – zakładam że tu trwało dwa, trzy dni. Decyzja ta jednak nabiera ważności dopiero po uprawomocnieniu po 14 dniach. Zakładam także wariant taki że wykonanie tablicy zlecono już wcześniej – przed uzyskaniem decyzji o pozwoleniu na budowę dlatego czasu na wykonanie tablicy nie wliczam do szacunków.
Cała procedura przygotowania tej tablicy trwała więc przy założeniu najbardziej nieformalnych procedur około 3 tygodni – zaczęto ją więc przygotowywać mniej więcej w połowie lipca 2010 roku – jakieś półtora tygodnia po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów prezydenckich (10 lipca nowo wybrany prezydent-elekt ogłosił w wywiadzie dla GW: „Pałac Prezydencki jest sanktuarium państwa. Krzyż, co było zrozumiałe, postawiono w nastroju żałoby, lecz żałoba minęła i trzeba te sprawy porządkować”
Po co była potrzebna awantura na Krakowskim Przedmieściu?
Naciski opinii publicznej na jakąś decyzję w sprawie lokalizacji pomnika lub tablicy nasilały się od początku czerwca. Kiedy w lipcu w Pałacu Prezydenckim zamieszkał nowy lokator wiadomo było że teraz wszystkie oczy zwrócone są na niego. To od niego oczekiwano decyzji. Gdyby nowo wybrany prezydent zwrócił się z ta sprawą do szerszego kręgu – np. jakiegoś komitetu społecznego, wszystkich partii politycznych czy rodzin ofiar to katastrofa smoleńska musiała by być uhonorowana w bardzo uroczysty sposób – a co więcej – być może nie dało by się wtedy uniknąć lokalizacji pomnika. Władze Warszawy i Kancelaria Prezydenta potrzebowały więc „zasłony dymnej” na kilka tygodni aby spokojnie przygotować procedury powieszenia tablicy, uzgodnienia jej skromnego wyrazu, treści itp.
I ten spokój zapewniła właśnie ta trzytygodniowa zadyma organizowana przed ludzi Palikota. Nawoływania do przychodzenia na Krakowskie Przedmieście żeby „podrażnić mocherków”, akcje o których mówiło sporo świadków także tu na Salonie – że przychodziła ekipa z kamerą zaczynali nakręcać i nagle wyskakiwał jakiś młodzik zaczynał pyskówkę i przepychankę poczem kamerę wyłączano, młokos znikał a relacja szła do serwisów. Punktem kulminacyjnym była „Akcja Krzyż” zorganizowana wieczorem 9 sierpnia pod Pałacem Prezydenckim. To właśnie do tej akcji zachęcał ówczesny wiceszef klubu PO Palikot nawołując do przynoszenia krzyży wykonanych z puszek po piwie „Lech”. To miała być normalna zadyma – nazwana pieszczotliwie happeningiem. Jak się zresztą wypowiadał główny organizator Dominik Taras: „Cyrk się udał”. Bo tak w istocie było – chodziło o cyrk, zamieszanie, aferę.
Jeszcze 10 i 11 sierpnia ani szef Kancelarii Prezydenta – Piotr Michałowski ani władze Warszawy ani rzeczniczka Stołecznego Konserwatora Zabytków nic nie wiedzieli o żadnym pomniku czy tablicy… Pod krzyżem zaś od trzech tygodni trwała jedna wielka zadyma.
I nagle – w ciągu jednej nocy z 11 na 12 sierpnia uzyskano warunki dla projektu, wykonano projekt, uzyskano akceptację Konserwatora, prawomocne pozwolenie na budowę, zlecono wykonanie tablicy i około południa 12 sierpnia tablica zawisła na budynku Pałacu Prezydenckiego.
Przyznam szczerze – z pewną dość gorzką satysfakcją, że kiedy się o tym dowiedziałem to na jednym z blogów napisałem: „dziś w nocy tych ludzi po krzyżem już nie będzie” – pomyliłem się o jeden dzień – policja usunęła ich przed ósmą rano 14 sierpnia – nie byli już potrzebni….
Dla mnie było to jedynie potwierdzenie tego kto przez kilka tygodni nakręcał awanturę pod Pałacem Prezydenckim i kto tak naprawdę „grał tym krzyżem”
Inne tematy w dziale Polityka