waw75 waw75
779
BLOG

Profesorowie o niesłusznych poglądach

waw75 waw75 Polityka Obserwuj notkę 27

 

„A pan mi mówi, panie kontrolerze, dym z papierosa puszczając beztrosko – że ja po prostu do tych nie należę co powinni zajmować się Polską”
_________________________________
Niemal każdy kto po wysłuchaniu prezentacji wyników badań naukowców Zespołu Parlamentarnego, próbował się potem podzielić swoim zdaniem w szerszym gronie, zna na pamięć zdania w rodzaju: „nie mam zamiaru słuchać tych pisowskich pseudoekspertów Macierewicza”. I trudno się dziwić bo fakt iż to właśnie czynny polityk, i to w dodatku jeden z tych najbardziej wyrazistych, firmuje dziś badania dziesiątków naukowców, profesorów i inżynierów, jest dowodem głębokiej patologii w funkcjonowaniu państwa. Badacze ci są skazani na stygmatyzację jako aktywiści partyjni a co gorsza pozycja nauki jako aksjomatu w definiowaniu zdarzeń ulega podważaniu.
Nie to jest jednak najważniejsze, że taka sytuacja w przypadku wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej nastąpiła ale to z jakiego powodu do tego stanu doszło. A może celowo do tego doprowadzono? Dlaczego dziesiątki polskich badaczy, budujących na co dzień potencjał naukowy uczelni całego świata, nie mogło w tej sprawie liczyć ani na stworzenie płaszczyzny do wymiany doświadczeń naukowych ani nawet na najmniejszy choćby patronat nie tylko swoich uczelni ale nawet instytucji odpowiedzialnych za rozwój naukowo – techniczny w Polsce. Dlaczego jedyną możliwością przedstawienia swoich badań było gremium pod przewodnictwem polityków opozycji i pod patronatem właściwie tylko jednej partii politycznej?
Czy te badania były więc dla kogoś niewygodne? Czy ktoś z góry zakładał że będą one zaprzeczały wynikom badań komisji powołanych przez państwo? Przecież skoro powołana przez państwo (i pod przewodnictwem ministra Millera) komisja ma uzyskać status zaufania społecznego to wyniki jej badań nie mogą być sprzeczne z wynikami eksperymentów i badań naukowych. Czy niedopuszczenie do debaty w środowisku naukowym, nie było więc od samego początku zamierzone po to by narzucić opinii publicznej dokładnie taką treść raportu jaka zostanie skonsultowana w gabinetach politycznych?
Cała ta sytuacja, w wyniku której na przykład ekspert Zespołu Parlamentarnego, dr Wacław Berczyński – wieloletni konstruktor Boeninga i jeden pewnie z niewielu Polaków mających akredytację ICAO do badania katastrof lotniczych w lotnictwie pasażerskim jest w tej sprawie przedstawiany jako mniej wiarygodny niż dajmy na to ekspert komisji Millera, profesor Ryszard Krystek – specjalista od inżynierii ruchu ... drogowego, zaczyna przypominać jakąś absurdalną farsę. No bo jak – bez politycznej propagandy – wyjaśnić to że kilkudziesięciu naukowcom zajmującym się badaniem przebiegu tej katastrofy i często na co dzień zajmującym się analizą zasad awiacji i wytrzymałości konstrukcji samolotów, nie tylko odbiera się prawo głosu ale wręcz kwestionuje się ich prawo do prowadzenia badań, i to wyłącznie dlatego ze nie zostali namaszczeni przez polskie władze polityczne?
Dla mnie jednak, najbardziej przygnębiającą nauką płynącą z ostatnich trzech lat jest nawet nie tyle postawa władz państwa czy członków powoływanych komisji, ale jakość debaty publicznej jaka toczy się w tej sprawie na polskich ulicach i w tysiącach polskich domów. Głos opinii publicznej jest wszak nawet w państwach o ograniczonej demokracji najsilniejszą determinantą dla działania władz (choć czasem jak kropla drążąca skałę), a trudno się pozbyć wrażenia że optyka polskiego społeczeństwa oscyluje dziś raczej we wzorcach lat 70-tych niż według kanonów nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego.
Jak w latach głębokiego PRL-u, tak i dziś zaszczepiono w oczach społeczeństwa scentralizowany obraz środowiska władzy. Nie stanowi ona jedynie administracji państwa ale według dawnych wzorców obejmuje szeroką grupę polityczno-środowiskową, która dzieli między siebie dominację na wszystkich płaszczyznach – od administracji centralnej, przez wymiar sprawiedliwości i media aż po środowiska naukowe i artystyczne włącznie. Po sześciu latach rządów środowiska Platformy Obywatelskiej ugruntował się porządek społeczny według prostych zasad kolektywu: albo popierasz władzę i jedziesz dalej – albo się wychylasz i walisz w mur. Nie istnieją środowiska ani elity naczelne i autonomiczne – naukowe, medyczne, artystyczne czy prawnicze. Są jedynie powiązane politycznie i towarzysko środowiska władzy wspierające się nawzajem i dominujące w swoich grupach zawodowych. I nikt spoza kolektywu nie ma szans na zrobienie kariery czy objęcie funkcji zarządzającej w żadnej z tych grup.
I niestety ta galopująca dwubiegunowość na autorytarną władzę i bezradną opozycję zaczyna wyznaczać kryteria życia społecznego – na ulicy, w pracy, w rodzinach. Deklarowanie poparcia dla środowiska władzy staje się opłacalne – jest więc utożsamiane z rozsądkiem, odpowiedzialnością, racjonalizmem. Krytycyzm wobec władzy zamyka drzwi do kariery i osiągania pozycji społecznej – jest więc piętnowany jako nieodpowiedzialny, nieracjonalny, antyspołeczny. W dzisiejszej Polsce nie ma miejsca na debatę ani na dialog – nawet w środowiskach naukowych. Dziś trzeba zająć stanowisko: albo „za”, albo „przeciw” – dla nielojalnych miejsca nie przewidziano. A warunki te – poprzez gratyfikacje lub wykluczenie - dyktuje nie opozycja ale obecna elita władzy. Bardzo dotkliwie przekonał się o tym ostatnio profesor Michał Kleiber, który próbował przywrócić naukowcom prowadzącym badania nad przyczynami katastrofy smoleńskiej płaszczyznę do otwartej debaty naukowej – a tym samym odbudować w społeczeństwie pozycję elity naukowej, jako środowiska ponad podziałami politycznymi, realizującą swoją misje względem społeczeństwa. Jak wiadomo propozycja ta skończyła się dla Kleibera falą ataków i krytyki – i trudno doprawdy było by sądzić że po trzech latach publicznego linczu naukowców którzy zajęli się badaniami przyczyn katastrofy smoleńskiej, nagle ktoś oddałby im glos i to uznając ich pozycję jako pełnoprawnych osób dialogu. 

Na taką właśnie strukturę dzisiejszego państwa trafili polscy naukowcy którzy trzy lata temu postanowili zając się wyjaśnianiem przyczyn katastrofy smoleńskiej. Dla tych którzy od lat mieszkają poza Polską, zderzenie z naszymi realiami musiało być jak zimny prysznic. Sądzę że wielu nie spodziewało się, że ujawniając iż prowadzą badania naukowe, staną się celem ataków nie tylko ze strony organów polskiego państwa ale także większości klasy politycznej z partią rządzącą i lewicą na czele, przeważającej części polskich mediów a nawet środowisk artystycznych, czy – o dziwo – środowiska akademickiego. I jakkolwiek wydaje się to absurdalne, to w istocie zdecydowana większość publicznych krytyków takich badaczy jak prof. Binienda, Nowaczyk, Obrębski czy Rońda czy dr. Berczyńskiego, Gajewskiego czy Dąbrowskiego, nigdy nie obejrzała ani jednego wykładu, ani jednej prezentacji czy symulacji – bo podstawę oburzenia stanowi już sam fakt, że naukowcy ci poważyli się prowadzić badania w sprawie w której władza wyraziła już swoje stanowisko. I myślę że – mimo ogromu zasług i pomocy jaką dziesiątki badaczy zajmujących się wyjaśnieniem tej katastrofy otrzymali od Zespołu Parlamentarnego i jej szefa posła Antoniego Macierewicza – tak długo jak długo ich badania będą firmowane przez komisję pod wodzą polityka, to praca ta będzie torpedowana przez władze państwa i publiczne media jako ekspertyzy zamawiane przez partię polityczną a pozycja naukowa tych ludzi będzie deptana przez funkcjonariuszy władzy.

waw75
O mnie waw75

po prostu chcę rozumieć

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka