ONR ani Młodzież Wszechpolska to nie moi faworyci ale muszę przyznać że z całego serca współczuję im tego jak przebiegał organizowany przez nich marsz. Tym bardziej że, jak słyszałem, organizując go dołożyli wielu starań aby nie tylko zadbać o bezpieczeństwo i kulturalną oprawę tego zgromadzenia, ale także aby mimo zeszłorocznych niepowodzeń stworzyć dla niego dobrą tożsamość i przełamać stereotypy.
Jak wiadomo znów się nie udało. I po raz kolejny mamy do czynienia z sytuacją absurdalną: kilkadziesiąt tysięcy ludzi, kulturalnie i pokojowo nastawionych idzie ulicami miasta żeby pokazać że reprezentują godną uznania, wartościową wspólnotę, po czym z tego gigantycznego (liczącego tylu uczestników ilu ma mieszkańców średniej wielkości miasto) tłumu wyskakuje grupka kilkuset osób – i czasem dając się prowokować, a czasem chcąc się po prostu wyżyć, niszczy całe zgromadzenie i pozostałych uczestników ochlapuje błotem. Przecież to bez sensu. Wszystko jest zresztą na żywo transmitowane a media i politycy partii rządzącej na bieżąco oskarżają o sprawstwo tej zadymy polityków opozycji.
I moim zdaniem mniejsza o to czy byli sprowokowani, czy z dachu sguatu przy księdza Skorupki poleciały na nich śmieci i czy policja popełniła błędy. Owszem – to ważne do osądzenia chuliganów którzy zniweczyli tegoroczny marsz i zdemolowali fragment miasta – ale mało istotne w kontekście pytania co zrobić aby takie „towarzycho” nie przyłaziło na patriotyczne marsze w przyszłości.
Polska się zmienia. Jeszcze dosłownie kilka lat temu na Marsze Niepodległości chodzili wyłącznie ludzie w podeszłym wieku, działający w patriotycznych organizacjach, od czasu do czasu mignęła gdzieś grupka harcerzy, czasem jakiś poczet sztandarowy. Generalnie zaś rok po roku, komentatorzy załamywali ręce: że szaro, że bez entuzjazmu, że martyrologia, że archaiczny patriotyzm. Dziś nie dziwi nas już że na marszu niepodległości jest 50, 80, czy 100 tysięcy ludzi. Że cały pochód bardziej przypomina dwubarwny korowód, okraszony mundurami grup rekonstrukcyjnych i niesiony jest energicznym śpiewem. Nikogo też nie dziwi, że na marsz przychodzą całe rodziny a większość uczestników to młodzi ludzie.
Przecież o to przez całe lata chodziło. Problemem jednak jest, kiedyś kompletnie abstrakcyjna sytuacja, że na marsz niepodległości zaczęli też przychodzić stadionowi chuligani i zwykli pospolici dresiarze. Co za fenomen spowodował że obciachowe dawniej, marsze niepodległości zaczęły ich nagle interesować? Co się zmieniło że ludzie rozrabiający dawniej głównie przy okazji meczy piłkarskich, w pobliżu stadionów, w pociągach, między blokowiskami albo lejący się między sobą w wyniku konfliktów subkultur, nagle uznali że misją ich chuligaństwa powinna być zadyma podczas patriotycznego zgromadzenia?
Ludzie się różnią. Chcą się różnić – choćby dlatego aby pielęgnować swoją wyjątkowość etniczną, narodową, światopoglądową. I w zależności od wielu czynników wyrażają swoją odrębność, podkreślają swoją aktywność w zróżnicowany sposób. To bardzo naturalne i często wyraziste podziały. Czasem zresztą zupełnie bezkonfliktowe. Problem pojawia się wtedy, gdy z jakichś, najczęściej politycznych korzyści, próbuje się te linie podziałów, linie kontrastów przesuwać – tworząc sztuczne, nienaturalne wspólnoty, z grup całkowicie niezwiązanych ze sobą, a czasem wręcz od lat ze sobą zantagonizowanych. Zwykle prowadzi to do tragedii – jak choćby w XX wieku na Bałkanach.
W ostatnich latach w Polsce, dokładnie tak zrobiono, wrzucając na jedną szalę zorganizowane środowiska kibiców ze zwykłą stadionową hołotą. Powodem była rzecz jasna rozgrywka polityczna. Po konfliktach między rozwiązaną niedawno „Wiarą Lecha” a lokalnym oddziałem Gazety Wyborczej w Poznaniu, i bardziej jeszcze spektakularnym sporem pomiędzy Klubem Kibica Legii Warszawa a władzami konsorcjum ITI i władzami Warszawy, sprawa nabrała znaczenia politycznego. Kibice zaczęli w 2011 roku podróżować śladem premiera Tuska po Polsce wynajętym „Tóskobósem” i rozwalać mu spotkania wyborcze. W zamian za to społeczeństwo co rusz było raczone migawkami z zadym chuliganerii – okraszonych komentarzami że premier i partia rządząca musi stawiać czoło zwykłym pospolitym bandytom. Co rusz zdezorientowani kibice dowiadywali się także że są zwolennikami Jarosława Kaczyńskiego albo członkami młodzieżówek partyjnych PiS-u. Co prawda z rzadka docierał do masowych mediów przekaz o tym że kluby kibica to często kompletnie inne środowiska niż zakapturzona hołota która demoluje co popadnie – że na co dzień zajmują się organizowaniem pomocy charytatywnej, pielęgnowaniem grobów bohaterów wojennych, oprawą meczy itp. - ale w politycznym interesie Platformy Obywatelskiej i rządu było, aby społeczeństwo utożsamiało ich z bandytami demolującymi przestrzeń publiczną.
Kilka lat temu, zanim jeszcze doszło do krucjaty mediów i rządu przeciw środowiskom kibicowskim, nagrywałem materiał radiowy o programach prowadzonych przez Policję dla poprawy bezpieczeństwa na trybunach. Młody, trzydziestoparoletni oficer , kierujący zespołem w Komendzie Policji w Tarnowie, opowiadał mi o głównych założeniach programu i o tym jak błyskawiczne efekty program ten przynosił. To nie była sielankowa opowieść. Widziałem zarekwirowane na stadionach maczety, łańcuchy, siekiery. Naprawdę zgroza. A jednak program przynosił efekty. Dzięki jednemu podstawowemu filarowi: współpracy z miejscowymi klubami kibica. Celem było wychwycenie granicy podziału pomiędzy grupami kibiców a grupami zwykłych (często bardzo młodych) bandziorów. Dzięki temu możliwie było precyzyjne wyodrębnienie i kontrolowanie tych grup które uniemożliwiały prowadzenie kulturalnego dopingu. Rzecz jasna umówiłem się także z liderami klubów kibica i tu dopiero przeżyłem zaskoczenie. Spodziewałem się przybyczonych „łysków”, choć inteligentnych i wygadanych. Jakież było moje zaskoczenie kiedy na umówione spotkanie przyszli młodzi elegancko ubrani faceci, wcale nie „granatem oderwani” z siłowni, kulturalni i łagodni ludzie. Zupełnie normalni goście. Co więcej – opowiadali o sytuacjach kiedy grupy chuliganów w barwach ich rodzimych klubów grozili im zniszczeniem samochodów, pobiciem. To po prostu są kompletnie różne środowiska!
Niestety taka już naturalna kolej rzeczy, że o ile środowiska kibicowskie często robią bardzo pożyteczne rzeczy bez większego rozgłosu, o tyle zwykłym pospolitym bandziorom właśnie o rozgłos chodzi. Kiedy media robią kampanię o tym jak chuliganeria terroryzuje obywateli to obnoszą się w kominiarkach, kiedy innym razem Polskę zalewają fale powodziowe, to te same zakapturzone łebki dzień i noc układają worki z piachem na prowizorycznych zaporach, kiedy po śmierci Ojca Świętego środowiska kibiców ogłaszają pojednanie to oni także robią „misia” ze swoimi „śmiertelnymi wrogami” - no i niestety – kiedy po całkiem merytorycznym i konkretnym sporze z klubami kibica, media także dla ich bandytyzmu projektują tożsamość walki politycznej albo misję ruchu narodowego, to nie dziwmy się że uznają marsze niepodległości za arenę swojego bohaterstwa. Niestety przyczyną tego że będą przychodzili na imprezy patriotyczne, z kominiarkami w kieszeni i pałkami w rękawie, jest w ogromnej mierze to że przez ostatnie lata przedstawiono ich społeczeństwu jako bojowników w konflikcie politycznym, wrzucając ich do wspólnego worka ze środowiskiem kibicowskim które było skonfliktowane z władzą.
A kiedy po dramatycznych zajściach z zeszłego roku, okrzyknięto ich rodzącą się nową siłą silą polityczną w Polsce to poczuli się niemal jak opozycja walcząca z komunistycznym reżimem.
Przyszli więc na Marsz w tym roku – i przyjdą też w przyszłym. I niestety – jeśli rząd i propaganda medialna nadal będzie zainteresowana propagandą wrzucania zwykłych pospolitych bandziorów do jednego środowiska z klubami kibica, aktywistami Młodzieży Wszechpolskiej czy przedstawiać wręcz jako bojówkarzy PiS-u to niestety będą przyłazić – w poczuciu swojej misji i nikt, łącznie z organizatorami Marszu nie będzie w stanie ich odseparować. Obarczać jednak winą organizatorów to tak jak by karać piłkarzy za to że pod stadionem ktoś w czasie meczu dostał po twarzy. Nie zmienia to jednak faktu że organizatorzy tego Marszu, w przyszłości będą musieli wymyślić coś aby poza tym że oni sami nie życzą sobie bandziorów w szeregach uczestników – to aby te bandziory nie widziały dla siebie miejsca w tym pochodzie. Ale ani media, ani władza, ani Policja nie będą tego ułatwiać.
p.s.
A premierowi Tuskowi, który z właściwym sobie cynizmem oskarżył o sprawstwo zamieszek Jarosława Kaczyńskiego pragnę przypomnieć tylko fragment listu faceta który dwa lata temu zamordował w Łodzi człowieka, a drugiemu próbował poderżnąć gardło.
„Na początku chciałbym przeprosić pokrzywdzonych za to co zrobiłem, ale winę ponosi PiS. Jarosław Kaczyński i Lech Kaczyński, który spóźnił się na samolot i nie chciał się spóźnić się na uroczystości w Katyniu, doprowadził do katastrofy smoleńskiej przez zmuszenie załogi samolotu do lądowania w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych i słabo wyposażonym lotnisku. Według mnie to Lech Kaczyński jest największym mordercą Polskim od czasu II wojny światowej.”
Dość już dzielenia społeczeństwa panie premierze! Panu się to opłaca, ale cierpią Polacy.
Inne tematy w dziale Polityka