„Ukraina nie zeszła i nie zejdzie ze ścieżki europejskiej” – tą krzepiącą deklarację usłyszeli dziś od premiera Ukrainy Mykoły Azarowa szefowie MSZ Polski i Szwecji. I pewnie można by spokojnie wracać do Polski, na przygotowaną już w mediach akcję pod tytułem „kolejny sukces naszej dyplomacji” gdyby nie ten drobny szczegół że deklaracja ta padła niespełna tydzień po tym jak Ukraina odmówiła podpisania Traktatu Stowarzyszeniowego z Unią Europejską.
Piotr Kraśko, Justyna Pochanke i Monika Olejnik muszą więc jeszcze chwilkę zaczekać na kolejny ekskluzywny wywiad z bohaterem, bo mąż opatrznościowy Partnerstwa Wschodniego ma chwilowo pewien kłopot.
Oczywiście nie twierdzę że problem tego iż Ukraina po dwudziestu latach formalnej suwerenności nie miała szans na oderwanie się spod dyktatu Rosji to wina Radosława Sikorskiego. Niemniej jednak od sześciu lat byliśmy przez wszelkich narratorów obecnej władzy i obecnej dyplomacji raczeni teoriami o absurdalnej, szkodliwej i nieumiejętnej polityce zagranicznej Lecha Kaczyńskiego, a tu gips – po sześciu latach dyplomacji „prawdziwych profesjonalistów” mamy na wschodniej granicy Polski albo chłodne sąsiedztwo i całkowitą rozbieżność interesów z Litwą, z oczywistych powodów „białą plamę” Białorusi albo Ukrainę – której jak się z dnia na dzień okazywało nie mamy do zaproponowania nic czego Rosja albo nie mogła by przebić albo szantażem wybić Ukraińcom z głowy - i to ku naszej kompletnej bezradności.
Jakaś niewidzialna szklana szyba prześladuje naszą dyplomację.
Dzisiejsze zapewnienie Azarowa i „energiczna interwencja” Sikorskiego w Kijowie, kilka dni po fiasku szczytu wileńskiego przypomina bardziej sposób w jaki przez wiele lat działała polska policja. Kiedy pod blokiem doszło do bójki i komuś właśnie kradziono portfel, przerzedzając mu przy tym znacznie „klawiaturę” przedniego uzębienia, to jednego można było być pewnym: radiowóz przyjedzie pół godziny po tym jak pod blokiem będzie już pusto jak makiem zasiał.
Dlaczego? – bo w chwili w której funkcjonariusze byli wzywani, ich „błękitny szerszeń” był za daleko żeby przyjechać na czas. A tam gdzie ciemno i niebezpiecznie nie zaglądał nigdy.
I naprawdę trudno dziś nie zadać pytania czy przypadkiem w przypadku naszej dyplomacji od 2008 roku nie było dokładnie tak samo – czy przypadkiem od sześciu lat nie była ustawiona tyłem do państwa w którym kradziono ludziom portfele. Czy przypadkiem doktryna wyrażona przez ministra Sikorskiego na zakończenie naszej prezydencji 28 listopada 2011 roku nie miała znaczenia o wiele szerszego aniżeli funkcjonowanie Europy w kontekście strefy Euro.
Może przez te ostatnie sześć lat byliśmy po prostu za daleko na zachodzie, a nikt za nas (Niemcy?) nie prowadził skutecznej polityki wschodniej.
Dobrze że przynajmniej Rosjanie pisali przed wileńskim szczytem jak to: „"Przykro było patrzeć, jak opozycyjni politycy i przedstawiciele władz Ukrainy stali na baczność przed ministrem spraw zagranicznych Polski Radosławem Sikorskim" – zawsze to przecież jakaś pociecha po porażce.
Inne tematy w dziale Polityka