Snobizm to niepisana „zmowa społeczna”. Ma na celu, po pierwsze zasypanie kompleksów i śladów dawnego pochodzenia po procesie awansu społecznego, a po drugie ostentacyjne okazanie druzgocącej dominacji kulturowej i materialnej jednej grupy nad resztą społeczeństwa. To kwestia mentalności a nie partyjnych programów - polityka jest tu tylko narzędziem. I właśnie tu, gdzie nie tylko co kilkadziesiąt lat dochodziło do kolejnego społecznego TKM , ale też gdzie - dla ułatwienia sobie zarządzania polskim narodem - zaborcy jednych „pudrowali” a innych konsekwentnie gnoili – snobizm stał się regionalną specjalnością. Rewolucja społeczna i edukacyjna 1989 roku dodatkowo podsyciła to zapotrzebowanie. W efekcie nic tak, jak umiejętnie zaaplikowany i zagospodarowany snobizm, nie dzieli dziś polskiego społeczeństwa. I wydaje mi się, że ta mocno już zakorzeniona polska specjalność nie jest dziś możliwa do zignorowania.
Bardzo boleśnie przekonał się zresztą o tym PiS, kiedy w wyborach 2011 roku zaproponował Polakom ideę „polski solidarnej” [1]. Idea solidaryzmu społecznego jest postrzegana przez część społeczeństwa niemal jak zamach na jej pozycję i dorobek edukacyjny czy materialny. Zbudowanie potencjału politycznego na bazie alternatywy wobec snobizmu elit, po prostu dziś się w Polsce nie uda. Doskonałym przykładem jest zresztą także niegdysiejsza niekłamana wściekłość mieszkańców dużych miast na wieść o tym, że pociąg pospieszny z Warszawy do Krakowa będzie się zatrzymywał na stacji we Włoszczowej. Nawet pomijając medialną narrację jaką nadano wtedy temu faktowi odzew i agresja z jaką się to spotkało musi budzić refleksje. Nawet wielomilionowe afery korupcyjne nie wywołują dziś takiej złości wielkomiejskich grup społeczeństwa jak wiadomość, że człowiek z małej mieściny może mieć szansę wsiąść do tego samego pociągu. Być może po prostu jest jeszcze zbyt wcześnie na to, aby większość Polaków zgodziła się na zapewnienie wszystkim równych szans. Proces przepychania się łokciami po „swoje” nie został jeszcze zakończony.
Najbardziej powszechną dekoracją snobizmu jest oczywiście szpan drogimi gadżetami na które nie wszystkich stać. Począwszy od zegarka czy markowych ubrań – skończywszy na willi w ekskluzywnej dzielnicy, drogim samochodzie czy „sweet fociach” z modnych kurortów. Te fetysze w pewien sposób zużyły się jednak już w latach 90-tych i dziś sztandarowymi dekoracjami polskich snobów stają się także poprawne deklaracje ideologiczne i poparcie polityczne. Programy i statuty nie maja tu najmniejszego znaczenia – tego najnormalniej w świecie nikt nie czyta.
Najbardziej spektakularnym przykładem kariery politycznej opartej na snobiźmie elektoratu jest oczywiście budowa obozu politycznego wokół Bronisława Komorowskiego. Nawet jego najwierniejsi zwolennicy mają świadomość że polityk ten nie odgrywa najmniejszej roli w europejskiej polityce. Ba – sami z lekkim pobłażaniem żartują sobie z totumfackich i – delikatnie mówiąc - mało błyskotliwych wypowiedzi „Bronka”. Nie ma to jednak znaczenia – Komorowski bowiem od samego początku umiejętnie otoczył się ludźmi z modnego środowiska. Począwszy od zbudowania hagiografii szlacheckiej, przez jubileusze Polskiej Akcji Humanitarnej, benefisy popularnych artystów czy protektoraty ambitnych wydarzeń artystycznych i kolorowych akcji radiowej „Trójki”, Komorowski szczodrze nakarmił społeczny snobizm. Im mniej słów a więcej dekoracji – tym większa popularność i poparcie. To wzorcowa symbioza. Choć blady strach padłby pewnie na naród na wieść o tym, że losy państwa nagle znalazły się w rękach pana Prezydenta.
Co ciekawe – a jaskrawo widoczne właśnie na przykładzie urzędu prezydenta – to nie intelekt, wykształcenie ani pozycja w świecie naukowym jest dziś pożywką snobizmu. Jeśli by tak było w istocie, to trudno wytłumaczyć fakt dlaczego naukowiec - doktor habilitowany i profesor nadzwyczajny Lech Kaczyński, który skupił wokół siebie grono najwybitniejszych doradców w ramach Narodowej Rady Rozwoju [2], nie zbudował wokół siebie tak bezwarunkowego uwielbienia artystycznych i dziennikarskich elit. Czym więc karmi się dzisiejszy snobizm elit?
Ale jest jeszcze coś ciekawszego. Każda w naszych błyskotliwych doktryn w polityce zagranicznej: od próby dołączenia do gazociągu Nord Stream w 2008 roku, wielki - wirtualny jak się okazało - projekt Partnerstwa Wschodniego, przez projekt wielkiej i opłacalnej gospodarczo przyjaźni między Polską a Rosją w latach 2009 – 2010, aż po wielki plan budowy federacji unijnej pod „dowództwem” Niemiec u schyłku 2011 roku, okazywały się kompletną klapą. Dziś w obliczu wojny na Ukrainie okazuje się, że nie tylko słowa - ale przede wszystkim doktryna polityczna Lecha Kaczyńskiego okazuje się słuszna. Logiczne było by więc aby choćby pośmiertnie przyznano Mu rację. Dlaczego nic takiego nie ma miejsca? - bo Lech Kaczyński nie karmił snobizmu elit dziennikarskich, artystycznych czy środowiskowych. Miał inne cele. Komorowski prowadzi pod tym względem dokładnie odwrotną politykę – dzięki czemu racja będzie mu przyznawana nawet jeśli nie pozostawi po sobie żadnego znaczącego projektu.
W ostatnich dniach byliśmy też świadkami niemniej spektakularnego widowiska, kiedy na Przystanku Woodstock, Jerzy Owsiak wśród powiewu biało czerwonych flag, ku pamięci warszawskich Powstańców wycharczał pierwsze słowa hymnu narodowego. Czy ktoś mógłby sobie wyobrazić taki scenariusz jeszcze dwa, trzy lata temu? Przecież takie zdarzenia były zgodnie przedstawiane jako przejaw faszyzmu, ksenofobii i zaściankowego „mocherstwa”. Co się więc stało że pupil Gazety Wyborczej, Newsweeka i TVN-u nagle przybrał postawy polskiego ksenofoba? Ale co bardziej jeszcze ciekawe – co się stało że publiczne odśpiewanie hymnu narodowego i dumne machanie flagami narodowymi może być wykonane bez zalewu oskarżeń o postawy faszystowskie i ksenofobiczne? Oczywiście to bardzo pocieszające że etos i postawa warszawskich Powstańców obroniła się sama i wydała się na tyle atrakcyjna i wartościowa że po latach została wciągnięta w poczet dekoracji snobistycznych lewicowych mediów. Ale budzi też nie mniej intrygujące pytania co tak naprawdę decyduje w Polsce o tym co cenne i godne uszanowania. Zarówno bowiem powrót po polityki Lecha Kaczyńskiego bez przyznania Mu racji, jak i patriotyczny hołd oddawany przez liberalną lewicę warszawskim Powstańcom bez oddania racji tym których latami za takie postawy tępiono, pokazują wyraźnie że w Polsce nie ma znaczenia co się mówi, ale przede wszystkim kto mówi i kto mu robi „nagłośnienie”. Polska polityka od dawna już nie jest bowiem umiejętnością zarządzania państwem a wyłącznie zdolnością do cynicznego projektowania podłości rywala. A narzędzia jakimi posługuje się polski snobizm są przecież identyczne.
Napisałem we wstępie że polski snobizm jest wyjątkowy z uwagi na dynamikę historycznych przełomów. Trudno jednak było by się zgodzić z tezą, że snobizm jest wyłącznie atrybutem społeczeństw kolonialnych. Jest on obecny oczywiście w każdym współczesnym społeczeństwie. Ba! - dziś jest wręcz domeną młodego pokolenia cywilizowanych społeczeństw – w dużej mierze dzięki ofensywie reklamowej firm elektronicznych czy odzieżowych. Różnica polega jednak na tym, że polska odmiana snobizmu nie cierpi powszechności – to czym się szpanuje nie może być dostępne dla wszystkich, a jedynie dla uprzywilejowanych. Stąd też trudno się dziwić że 25 lat po transformacji społecznej, rynkowej i uwłaszczeniowej, hasła solidaryzmu społecznego budzą tak agresywny sprzeciw.
I na koniec jeszcze jedna mała refleksja. Pamiętam jak w jednym z komentarzy na moim blogu, jeden z moich Gości – Mab, cytował słowa sekretarza KC PZPR Jana Szydlaka, kierowane w latach 70-tych do ludzi kultury. Towarzysz Szydlak instruował że „kultura towarzysze, to przede wszystkim polityka a dopiero potem kultura”. I jeśli dziś utyskujemy że środowiska konserwatywne nie mają tak atrakcyjnej propozycji artystycznej czy kulturalnej dla młodego pokolenia jak lewica to warto się zastanowić nad sensem słów towarzysza Szydlaka. Przecież dokładnie te wytyczne realizuje Jerzy Owsiak organizując w ramach Przystanka Woodstock spotkania w ramach Akademii Sztuk Przepięknych. Dokładnie ten scenariusz realizują tacy ludzie jak Andrzej Wajda, Kazimiera Szczuka czy Krzysztof Materna. Czego brakuje prawicy? Determinacji, umiejętności czy cynizmu?
Dziś w Polsce, po siedmiu latach Platformy Obywatelskiej, nie ma znaczenia kto ma rację – liczy się to, komu się rację przyznaje. I żeby rządzić dziś Polską najpierw trzeba nakarmić polski snobizm. I nie da się tego obejść.
[1] http://www.polskatimes.pl/artykul/332210,wraca-podzial-na-polske-solidarna-i-liberalna-idea-neoliberalna-ulegla-dewiacji,id,t.html
[2] http://www.prezydent.pl/archiwum/nrr/sklad-rady/
Inne tematy w dziale Polityka