„Mimo histerycznych obaw polityków PiS-u Ewa Kopacz sprostała wyzwaniu i doskonale się sprawdziła na fotelu premiera” - takie i podobne zdania będziemy słyszeli tej jesieni we wszystkich „zaprzyjaźnionych” mediach. To pewne, bo nie po to przecież desygnowano Ewę Kopacz na premiera żeby z czymkolwiek sobie radziła, ale po to żeby zaprojektować pewien układ zależności i dominacji w środowisku władzy.
Nie ma więc znaczenia jakim Kopacz będzie premierem – bo co do jej kompetencji, doświadczenia czy charyzmy jako lidera, nikt nie ma specjalnych wątpliwości, ale równolegle ogromnego znaczenia nabiera to jaki wizerunek w odbiorze społecznym będzie miał cały kierowany przez nią rząd. Niewątpliwie zarówno Donald Tusk jak i Ewa Kopacz mogli liczyć dotychczas na parasol ochronny mediów które sobie w 2008 roku podporządkowali. Zasadniczą różnicą jednak jest to że Tusk był na tyle silną postacią że wszystkie skandale, afery czy porażki poszczególnych resortów skupiały się na nim personalnie jako na szefie całej struktury. Mogąc liczyć na wsparcie mediów i środowisk opiniotwórczych potrafił jednak za każdym razem tą odpowiedzialność amortyzować. Platforma jako środowisko polityczne miało w ten sposób parasol ochronny – winę brał facet który był nie do ruszenia. I sprawa się rozmywała.
W przypadku Ewy Kopacz będzie inaczej. Nawet całkiem otwarcie głoszona retoryka że ten rok do wyborów to okres, w którym nie ma znaczenia kto będzie stal na czele rządu, pokazuje że władze Platformy i duża cześć jej elektoratu nie traktuje Ewy Kopacz jako lidera. Muszą się jednak liczyć także z tym że za wszystkie afery, błędy czy niespełnione obietnice – nawet te z ostatnich lat, odpowiedzialności nie weźmie już na siebie Tusk który był w stanie wszystko rozmydlić. Ewa Kopacz także nie będzie adresatem oburzenia czy zawiedzionych nadziei społeczeństwa bo nikt nie traktuje przecież poważnie jej pozycji w tym systemie władzy.
Każdy zarzut i rozliczenie za biurokratyzację, zadłużenie, problemy ZUS-u czy NFZ-tu czy choćby brak skuteczności w polityce zagranicznej czy energetycznej będzie musiało na siebie wziąć cale środowisko polityczne. A to może się okazać bardziej kosztowne niż jakikolwiek kozioł ofiarny. Mówiąc wprost: ci którzy byli wściekli na Tuska – choćby za upadek rynku budowlanego, teraz będą wściekli na Platformę, bo naciski na Ewę Kopacz i tak uznają za stratę czasu.
Jestem więc pewien że dla środowiska obecnej władzy – choćby dla pań i panów redaktorów, wdzięcznych za kilkudziesięciotysięczne pensje w publicznych mediach będą tylko dwie alternatywy:
- albo zaprojektować społeczeństwu giganta w spódnicy i okularach który weźmie na siebie wszystkie grzechy – łącznie z aferą podsłuchową, zakupem Pendolino czy miliardami utopionymi w gazoporcie
- albo zaprojektują tak sielankową i różową rzeczywistość że żadna drzazga nie będzie miała prawa się przedostać przez cienkie szybki telewizorów.
Ja stawiam na ten drugi wariant – rząd Ewy Kopacz jest skazany na sukces. Choć nie zazdroszczę opozycji – bo dla kontrastu będzie na każdym kroku przedstawiana jako niebezpieczny i nieobliczalny bandzior. Tomasz Lis już nakreślił matrycę.
Inne tematy w dziale Polityka