Dyskusja o tym czy państwo polskie działa dziś skutecznie – mówiąc górnolotnie , „czy zdaje egzaminy” - stała się bezpodstawna. Trudno sobie bowiem wyobrazić zasadność dyskusji w sytuacji kiedy chcemy ocenić funkcjonowanie państwa mając na myśli dwa kompletnie różne znaczenia tego słowa.
Pojęcie państwa w optyce środowiska dzisiejszej władzy oznacza ni mniej ni więcej pewną strukturę właścicielską ulokowaną na pozycjach finansowanych przez ogół społeczeństwa. Bez obowiązków, odpowiedzialności i lojalności wobec tegoż społeczeństwa. Skuteczność owego państwa polega jedynie w technice kreowania informacji, utrzymywania opłacalnego poziomu poparcia i egzekwowaniu opłat na swoje apanaże. Państwo zaczęło mieć znaczenie hierarchiczne - są państwo i jest ich służba.
Oczywiście najbardziej sztandarowym przykładem tej zwichrowanej optyki misji publicznej, jest rozmowa byłego ministra Sienkiewicza z prezesem Belką. Sienkiewicz jest zatroskany tym że po sześciu latach pod rządami obecnej ekipy „państwo nie istnieje” i w celu naprawy tego stanu rzeczy, omawia wariant ... wyprowadzenia z banku centralnego 10 mld złotych na chwilową sztuczną poprawę wskaźników ekonomicznych żeby przekonać ludzi do glosowania na Platformę. To jaskrawy przykład tego dualizmu pojęciowego – w którym państwo i państwo to takie samo słowo oznaczające dwie zupełnie różne rzeczy. Jeśli bowiem państwo jako struktura narodowa staje się fikcją to jest to efekt albo złego zarządzania, albo niekompetencji, albo wadliwego prawa – albo – w skrajnym przypadku jakiejś klęski żywiołowej czy inwazji wojennej. Sienkiewicz widzi jednak sprawę inaczej: państwo nie istnieje – czyli nie jest w stanie zmusić obywateli żeby na nie zagłosowali – uzdrowienie państwa polega więc na okłamaniu obywateli przy użyciu publicznych pieniędzy - tak aby oddali głos za dominacją obecnej ekipy. Przekonać ich że pod władzą „państwa” jest im dobrze – a przecież wskaźniki nie kłamią ... .
Niemal codziennie media – łącznie z tymi publicznymi – pokazują dramaty ludzi którzy zmagają się z poważnymi chorobami na które może zaradzić jedynie kosztowna terapia czy operacja zagranicą. 80 – 100 – 150 tysięcy złotych to astronomiczne sumy, które trzeba wyłożyć aby uratować życie ukochanego dziecka, żony, męża. Sumy tak wysokie że nawet państwo – jako organizacja wspólnoty – nie jest w stanie takiego nieboraka wspomóc – choćby częściowo.
Co innego rzecz jasna jeśli chodzi o podpisanie kontraktu menedżerskiego w spółce skarbu państwa – na przykład jeśli szef spindoktorów byłego pana premiera szuka roboty. Ale „państwo” są silni – jeśli roboty nie ma to dla tak zasłużonego dla „państwa” specjalisty stanowisko za 200 tysięcy miesięcznie można oczywiście stworzyć. Czasem na operację chorego na raka dziecka potrzeba tak gigantycznych sum pieniędzy że..... no nie wiem jak gigantycznych – pewnie całej jednej miesięcznej pensji członka zarządu zadlużonego PKP. No naprawdę tak wysokiej ze państwo jako struktura nie ma w ofercie takiej pomocy dla ciężko chorych obywateli.
Ktoś mi zarzuci populizm? Mam to w nosie – wolę populizm niż okradanie własnych współobywateli. Pomijając fakt że największym i niedoścignionym przejawem populizmu w Polsce od ćwierć wieku jest głoszenie tzw liberalizmu i niewidocznej ręki rynku. Tym bardziej że owi głosiciele świętej zasady konkurencyjności przeważnie znajdują zatrudnienie na publicznych etatach, w publicznych spółkach i na publicznych kontraktach a wysokość ich apanaży nie ma śladowego nawet związku ani z wynikami ich pracy, ani z innowacyjnością ani nawet z kondycją finansową ich publicznego pracodawcy. Niestety moi mili – jedna gigantyczna odprawa dla któregokolwiek z członków publicznych spółek uratowała by życie wszystkich pokazywanych w tym miesiącu w samych tylko publicznych mediach - chorych dzieci, których rodzice błagają państwo o pomoc w sfinansowaniu operacji. Populizm populizmem – matematyka nie kłamie: państwo które odmawia zrozpaczonym rodzicom pomocy w sfinansowaniu operacji ratujących życie ich dzieci jednocześnie znajduje kasę żeby wypłacać wam pensje i odprawy które czynią was milionerami. Nawet w zadłużonych spółkach. I nie łudźcie się że wszyscy Polacy są jak „ci straszni mieszczanie” którzy widzą wszystko osobno. Nie wszystkich zdołaliście jeszcze kupić albo ogłupić.
Rządzenie państwem przez ludzi Platformy Obywatelskiej ograniczyło się – parafrazując słowa klasyka – do tego żeby „opłacalne dać rzeczy słowo”. A potem powtarzać je tak długo aż odbiorcom zacznie się już śnić po nocach. „Liberalny” rząd lada moment wprowadzi w życie nowe „totalitarne” prawo budowlane które traktuje inwestora budującego dom na własnej działce jak potencjalnego przestępcę. Za niewielką nawet „niesubordynacje” wobec tego na co pozwolił urzędnik na prywatnej posiadłości obywatel zostanie skarcony grzywną bardziej surową niż za rozbój czy kradzież. Do tego „liberalny’ rząd przekształci inspektorów nadzoru budowlanego w służbę mundurową, żeby mogli jeszcze lepiej egzekwować pieniądze dla „państwa Rządzących”.
Rząd „silnych osobowości” powierza służby specjalne urzędniczce z doświadczeniem na poziomie szefowej wydziału w Urzędzie Wojewódzkim, a resort sprawiedliwości facetowi który karierę polityczną poświęcił pozyskiwaniu wpływów politycznych dla swojego skrzydła partyjnego. Rząd „silnych osobowości” to po prostu hasło które pasowało do narracji. Ale jakiego innego potencjału można się było spodziewać po pani premier której bliżej chyba do Stanisława Anioła z komedii Barei niż do męża stanu czy osobowości ogarniającej intelektem istotę funkcjonowania państwa. Pani Premier „nad wszystkim czuwa” i „wszystkim pomoże o każdej porze”, choć nawet wśród działaczy jej rodzimej partii jest tajemnicą Poliszynela że „siła osobowości” pani premier opiera się w dużej mierze na braku zahamowań w podkładaniu „świń” rywalom politycznym. Stanisław Bareja na przykładzie dozorcy Anioła pokazał już przed wieloma laty na czym polega „niezatapialność” takich aktywistów w przestrzeni publicznej. Nawiasem mówiąc ciekaw jestem czy pani premier po czterech miesiącach swojego rządu będzie tak bezwzględna w retoryce i wymaganiach wobec ministra Arłukowicza jak była wobec profesora Religi po czterech miesiącach mniejszościowego rządu Marcinkiewicza. A stenorgamy sejmowe nie płoną.
Pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej dzieli kiedy jego postawienie może się propagandowo nie opłacać władzy – ale kiedy się okazuje że władza może to wykorzystać do swojej kampanii to pomnik nagle zaczyna łączyć.
Wszystko jest dziś podporządkowane propagandzie. To państwo po prostu gnije i to nie dlatego że obywatele nie zasłużyli na awans cywilizacyjny ale dlatego że powierzyli wadze w ręce ludzi dla których słowo „państwo” oznacza tylko zakres ich posiadania. I nie potrafią już zmienić swojej optyki. Ale największą tragedią społeczeństwa jest to że dla obecnej władzy kryteria skuteczności owego „państwa” są czymś dokładnie odwrotnym niż zdrowa struktura państwa w sensie administracyjnym.
Inne tematy w dziale Polityka