wawel24 wawel24
78
BLOG

Ameryka jako "Czwarty Rzym", czyli na czym polega amerykanizacja

wawel24 wawel24 Polityka Obserwuj notkę 8

image



MOTTO 

1. "Po upadku najpierw Cesarstwa Zachodniego, a potem Wschodniego centrum świata, czyli „Trzecim Rzymem", miała zostać Moskwa. Mnich Filoteusz pisał do wielkiego księcia moskiewskiego Wasyla III: „Dwa Rzymy upadły. Trzeci stoi. Czwartego nie będzie, gdyż twoje królestwo chrześcijańskie przez żadne inne nie zostanie zastąpione.

Ale „Trzeci Rzym" upadł. Dziś za „Czwarty Rzym" uchodzą Stany Zjednoczone. Podobno Ameryka, która emituje dolara będącego zapasową walutą świata i która ma najnowocześniejsze technologie militarne, upaść nie może. ZSRR też miał arsenał nuklearny i emitowanego przez siebie rubla transferowego, który był podstawową walutą świata socjalistycznego, a jednak upadł. Czy 30 lat temu ktoś przewidywał, że upadnie?

Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych też nawiązywali do tradycji Rzymu. Tylko nie cesarstwa, ale republiki. To dość ciekawe, dlaczego nie poszukiwali inspiracji w Atenach? "

[R. Gwiazdowski]

2. "Skutkiem demokracji po hasłem „pilnuj swoich interesów” jest zaczadzenie większej części społeczeństwa, które nie potrafi dokonywać samodzielnych wyborów, i które, gdy brak mu przewodniej siły ideału, niezwykle łatwo traci poczucie tożsamości."


WSTĘP

Wiadomo już, że degeneracja Europy pochodzi od potomków Marksa, czyli od żydowskiej "filozofii" materialistycznej rozwijanej przez tzw. Szkołę Frankfurcką (opierającą się na trzech ojcach założycielach: Marks + Nietzsche + Freud). Mniej przebadany jest wpływ Stanów Zjednoczonych na degradowanie cywilizacji zachodniej. Zwykły człowiek sądzi, że USA to kraj chrześcijański, tymczasem USA opanowała - jak pisze M. Mazur - "doktryna "wyrodzona" z nurtu protestantyzmu amerykańskiego, zwie się toto dispensationalism. Jest ona chyba równie szkodliwa dla świata co herezja odislamska reprezentowana przez ISIS - o ile nie bardziej, biorąc pod uwagę siłę militarną USA. Problem polega na tym, że wierzy w to wielu Amerykanów (około 1/3 "evangelical Christians", stanowiących w USA ok. 40-50 mln) oraz  część wywodzących się z tego nurtu elit politycznych (np. John McCain, Joseph Lieberman, Newt Gingrich, John Cronyn, Roy Blunt, Thomas Dale „Tom” DeLay).  

Atmosfera wiszącej nad głowami wojny nuklearnej to paradygmatyczny "egregor" fabrykowany przez tę chorą sektę apokaliptyczno-militarną.


−∗−

DYGRESJA

[Znamienne jest, że Lord Arthur Balfour, autor słynnej Balfour Declaration z 1917 r. oraz premier David Lloyd George, dwie najpotężniejsze postaci brytyjskiej polityki zagranicznej pod koniec I Wojny wzrastali w kościołach dyspensacjonalistycznych... Ustanowienie państwa Izrael w 1948 r. interpretowane było jako znak, że wkrótce nastąpią wydarzenia przybliżające powtórne przyjście Jezusa. Zajęcie Jerozolimy przez Izrael w wojnie 1967 r. odczytywali dyspensacjonaliści jako znak, że czasy ostateczne praktycznie już się zaczęły. Ogromna grupa protestantów o prożydowskim nastawieniu oraz tych pochodzenia żydowskiego w wielu kluczowych sprawach amerykańskiej polityki – jak mówiła w wywiadzie Grace Halsell – kontroluje to, co się dzieje w Białym Domu i Kongresie [Halsell, Grace 2000 'Dispensationalism Impacting US Foreign Policy' (Interview), Spotlight (2 February)]. Jednocześnie narastał opór amerykanów wyznających „ortodoksyjny” luteranizm i katolików wobec ideologii prowadzącej do upadku amerykańskiej polityki. Zaczęły ukazywać się dziesiątki prac demaskujących antyamerykanizm tego potężnego lobby (np. The Jewish Establishment and the Christian-Right', The Ideological Roots of Christian Zionism', Prophecy and Politics: Militant Evangelists on the Road to Nuclear War, The Apocalypse Code, Christian Zionism: Roadmap to Armageddon, 'Marching to Zion: The Evangelical-Jewish Alliance'). Niektóre tytuły mówią same za siebie: Kod Apokalipsy, Proroctwa i polityka: walczący ewangelicy na drodze do wojny nuklearnej, Maszerując na Syjon: alians ewangelicko-żydowski, Żydowski establishment i chrześcijańska prawica. W skrócie dzisiaj wyznawcy tej doktryny wierzą, że Chrystus nie przyjdzie ponownie, dopóki Izrael nie zniszczy / spacyfikuje wszystkich ludów na Bliskim Wschodzie, które uważa za wrogie i że czas ten jest już bardzo bliski (cyt. za M.Mazur).] 

−∗−


Poniższy, świetny tekst ukazuje rzadko poruszany temat jak mentalność i obyczajowość Czwartego Rzymu oraz wszechobecna kontrola w masce wolności infekują wirusem rozkładu Zachód i Europę.



"Niedawno tragicznie zmarły John Dewey obwołany został przez amerykańską prasę osobowością najbardziej reprezentatywną dla  cywilizacji amerykańskiej. Całkiem słusznie. W jego teoriach odnajdziemy  wizje człowieka i egzystencji stanowiącą podstawę amerykanizmu i  tamtejszej „demokracji”. 

Istota jego rozważań polega na założeniu, że każdy  w granicach wyznaczonych przez środki technologiczne, jakimi dysponuje,  może stać się tym, kim chce być. Zatem jednostka nie jest zdeterminowana  przez prawdziwą naturę swej osobowości; nie istnieją różnice między  ludźmi, a jedynie różnice w ich kwalifikacjach. Z teorii tej wynika, że  można zostać kim się chce pod warunkiem odpowiedniego przeszkolenia.

Właśnie tak przedstawia się koncepcja  self-made-mana (człowieka samokreującego się – przyp.tłum.); w  społeczeństwie, które zerwało wszelkie więzi z tradycją, motyw kariery  osobistej przejawia się w każdym aspekcie ludzkiej egzystencji, posiłkując  się egalitarną doktryną totalnej demokracji. Jeśli przyjąć zasadnicze  elementy tej idei, konieczne jest zanegowanie wszelkiej naturalnej  różnorodności. Każda jednostka może wówczas rościć pretensje do przejęcia  potencjału kogokolwiek innego, a pojęcia „lepszy” i „gorszy” tracą  znaczenie; traci sens wszelki dystans i szacunek, dopuszczalny jest wybór  każdego stylu życia. Koncepcjom organicznym ludzkiego życia Amerykanie przeciwstawiają koncepcje mechanicystyczne. W społeczeństwie, które  „zaczynało od zera”, wszystko nosi znamiona sztuczności. W społeczeństwie  amerykańskim o wizerunku nie stanowi twarz, lecz maska. Jednocześnie  wielbiciele amerykańskiego stylu życia są wrogo nastawieni wobec  osobowości. 

Przypisywana Amerykanom jako zaleta „otwartość  umysłu” stanowi odbicie ich wewnętrznej nijakości. Podobnie sprawa wygląda  z ich „indywidualizmem”.

Indywidualizm i osobowość to dwie różne rzeczy:  ten pierwszy należy do bezkształtnego świata ilości, zaś osobowość  znajduje się w domenie jakości i hierarchii. Amerykanie są żywym  zaprzeczeniem kartezjańskiego „myślę, więc jestem”: nie myślą, a  mimo to są. Ich prymitywnym umysłom brak charakterystycznego rysu, co  sprawia, iż podatni są na wszelkie formy standaryzacji.

W cywilizacjach wyższego rzędu, na przykład w  indoaryjskiej, istotę pozbawioną własnej osobowości i przynależności  kastowej (w prawdziwym znaczeniu tego terminu) zaliczono by nawet nie do  sług czy siudrów, lecz do szeregu pariasów.

W pewnym sensie Ameryka jest  ojczyzną pariasów. Jednak pariasi mają też swoją rolę. Jest nią  podporządkowanie się istotom posiadającym osobowość i kierującym się  ściśle określonymi prawami. Tymczasem nasi współcześni pariasi uzurpują  sobie prawo do dominacji i rozciągają swą władzę nad całym światem.

Szeroko rozpowszechniony jest pogląd, jakoby Stany  Zjednoczone były „młodym państwem z wielką przyszłością”. Oczywiste  ułomności składa się na karb „młodzieńczych błędów” i „porodowych bólów”.  Nietrudno dostrzec jak znaczącą rolę w takich osądach odgrywa mit  „postępu”. Zgodnie z przekonaniem, iż to, co nowe, musi być lepsze, mówi  się o kluczowej roli Ameryki pośród cywilizowanych państw. Stany  Zjednoczone wystąpiły zatem w I wojnie światowej w imieniu „cywilizowanego  świata” par excellence.

„Najbardziej rozwinięty” naród ma przecież  nie tylko prawo, ale i obowiązek interweniowania w sprawach innych ludów.

Jednak dzieje ludzkości przebiegają nie w sposób  ewolucyjny, lecz cykliczny. Najmłodsze cywilizacje nie są więc,  bynajmniej, „najlepsze”. W praktyce mogą być nawet starcze i zepsute.

 Pomiędzy najbardziej zaawansowanymi a najprymitywniejszymi etapami  dziejowego rozwoju istnieją określone zależności. Ameryka obrazuje  schyłkową epokę wspólczesnej Europy. Guenon określił Stany Zjednoczone  mianem „Dalekiego Zachodu”, pragnąc zaznaczyć, iż reprezentują one  reductio ad absurdum najbardziej negatywnych i starczych aspektów  cywilizacji zachodniej. Zaczątki symptomów rozkładu, kulturowego i  człowieczego regresu występującego w śladowej formie w Europie, odnaleźć  można w dużym powiększeniu i stężeniu w Ameryce. Mentalność amerykańska to  nic innego, jak przykład procesu regresji objawiającej się atrofią  zainteresowania dziedziną ducha i niezrozumieniem wyższych poziomów  percepcji. Umysł amerykański ogranicza swe horyzonty do spraw doczesnych i  elementarnych, co prowadzi do postrzegania świata w sposób banalny,  uproszczony i przyziemny, aż do zaniku życia duchowego. Istnienie  redukowane jest do kategorii czysto mechanicznych.

Samoświadomość  sprowadza się wyłącznie do wymiaru cielesnego. Typowy Amerykanin nie zna  duchowych rozterek i dylematów: jest „urodzonym” klakierem i konformistą.

Porównanie prymitywnego umysłu amerykańskiego do  umysłu młodego jest z gruntu fałszywe. Amerykańska umysłowość  charakteryzuje się cechami społecznego regresu, o czym już wspominałem.


Amerykańska moralność 

Ukazywany w filmach, dokumentach i reklamówkach,  głoszony wszem i wobec powab amerykańskich kobiet polega w dużej mierze na  fałszu. Przeprowadzone niedawno w Stanach Zjednoczonych badania lekarskie  dowiodły, iż tamtejsze młode przedstawicielki płci żeńskiej pozbawione są  seksualnego pożądania; miast zaspokojenia swego libido, uciekają w  narcystyczny ekshibicjonizm, próżność oraz kult zdrowia i siły w bardzo  sterylnym wydaniu. Amerykańskie dziewczyny „nie mają zahamowań w  sprawach seksu”; są „łatwe” wobec mężczyzn, dla których stosunek  płciowy jest celem samym w sobie i nie wiąże się z niczym więcej. To  dlatego po wizycie w kinie czy na potańcówce dziewczyna bez oporów pozwala  się całować – nic to dla nie znaczy. Amerykanki charakteryzują się  niebywałym chłodem uczuć i materializmem. Mężczyzna, który „wiąże się” z  którąś z nich, zobowiązuje się do jej utrzymania. Materia to domena  kobiety! Oto dowody. W przypadku rozwodów amerykańskie prawo zdecydowanie  faworyzuje kobiety. Dlatego chętnie występują one o rozwód, gdy tylko  dostrzegą perspektywę większego zysku. Często zdarza się, że planująca  zamążpójście kobieta jest już „zaręczona” z następnym przyszłym mężem,  którego ma zamiar poślubić po intratnym rozwodzie z poprzednim.


„Nasze” amerykańskie media 

Amerykanizacja w Europie zatacza coraz szersze  kręgi i nie da się jej zakwestionować. W powojennych Włoszech jej fala  gwałtownie rośnie i spotyka się z entuzjazmem, a przynajmniej z  akceptacją, większości społeczeństwa. Pisałem już kiedyś, że z dwóch  wielkich niebezpieczeństw zagrażających Europie – amerykanizmu i komunizmu  – pierwsze z nich jest bardziej zdradliwe. Zagrożenie komunistyczne  przybiera bowiem formę brutalną i katastrofalną; oznacza bezpośrednie  przejęcie władzy przez komunistów. Tymczasem amerykanizacja postępuje  metodą stopniowej indoktrynacji, wiążącej się ze zmianami mentalności i  przekształceniami na poziomie drugorzędnej sfery obyczajowości, czego  skutkiem jest zasadniczy przewrót i rozkład, którym przeciwdziałać można  tylko prowadząc walkę wewnętrzną.

Właśnie ta wewnętrzna batalia kończy się dla  większości Włochów przegraną. Zapominając o własnym dziedzictwie  kulturowym, zwracają się ku Stanom Zjednoczonym widząc w nich opiekuńczego  przewodnika po świecie. Każdy, kto chce uchodzić za nowoczesnego, powinien  przystawać do amerykańskich standardów. Widok tak poniżającego się kraju  europejskiego jest żałosny. Ów podziw dla Ameryki nie ma przecież nic  wspólnego z kulturalnym zainteresowaniem sposobem życia innych ludzi.

 Przeciwnie, serwilizm wobec Stanów Zjednoczonych prowadzi do przekonania,  że żaden inny styl życia nie może równać się amerykańskiemu.

Nasze rozgłośnie radiowe uległy amerykanizacji. Nie  zważając na jakiekolwiek kryteria wartościowania, podążają za modnymi  tematami chwili i badają rynek zagadnień „akceptowanych” – preferowanych  przez najbardziej zamerykanizowaną część odbiorców, a zatem zbiór  najgorszych degeneratów.

Pozostałym nie zostawia się możliwości wyboru.  Amerykanizacji uległ nawet styl radiowych prezenterów. „Czy po  wysłuchaniu amerykańskiej audycji w radiu można uniknąć przerażenia, gdy  nagle zdajemy sobie sprawę, że jedynym ratunkiem przed komunizmem jest  amerykanizowanie się?” Nie są to słowa jakiegoś europejskiego  obserwatora, lecz amerykańskiego socjologa, profesora Uniwersytetu w  Princeton, Jamesa Burnhama. Takie zdanie wypowiedziane przez Amerykanina  powinno okryć włoskich radiowców rumieńcem wstydu.

Skutkiem demokracji po hasłem „pilnuj swoich  interesów” jest zaczadzenie większej części społeczeństwa, które nie  potrafi dokonywać samodzielnych wyborów, i które, gdy brak mu przewodniej  siły ideału, niezwykle łatwo traci poczucie tożsamości.


Ład przemysłowy w Ameryce 

W swej klasycznej rozprawie o kapitalizmie Werner  Sombart określił późne stadium formacji kapitalistycznej przysłowiem  fiat producto, pareat homo. W tej skrajnej formie kapitalizm sprowadza  wartość człowieka wyłącznie do wartości produkowanych przez niego dóbr,  bądź wynalezionych przezeń środków produkcji. Doktryny socjalistyczne  wyrosły właśnie z uwagi na ten brak uwzględnienia czynnika ludzkiego.

Początek nowego etapu miał miejsce właśnie w  Stanach Zjednoczonych, gdzie pojawił się wzrost zainteresowania tzw.  stosunkami pracy. Choć mogło się wydawać, iż przyniesie to poprawę  sytuacji, w rzeczywistości było to zjawisko szkodliwe. Przedsiębiorcy i  pracodawcy zwrócili uwagę na znaczenie czynnika ludzkiego w ekonomii  produkcji; doszli do wniosku, że błędem jest nieprzywiązywanie wagi do  jednostki stanowiącej część systemu industrialnego; do jej motywacji,  uczuć, dnia powszedniego. W ten sposób pojawiła się odrębna dyscyplina  naukowa badająca reakcje międzyludzkie w przemyśle w oparciu o  behawioryzm.

Zwięzłej analizy zachowań i motywacji pracowników dostarczyła  m.in. praca B.Gardnera i G.Moore’a pt. „Stosunki międzyludzkie w  przemyśle” (ang. „Human Relations in Industry), której wyraźnym celem było  określenie skutecznych środków prowadzących do wyeliminowania przeszkód na  drodze do maksymalizacji produkcji. Publikacje takie z pewnością pojawiły  się z inspiracji menedżerów, wspomaganych przez akademickich ekspertów.

 Analizy socjologiczne uwzględniają nawet nastroje społeczne pracowników.  Badania te mają znaczenie praktyczne; rola psychicznego komfortu  pracownika jest równie istotna, jak zachowanie jego dobrej kondycji  fizycznej. W przypadku, gdy pracownik wykonuje pracę monotonną, która nie  wymaga od niego większej koncentracji, nauka przestrzega przed  „zagrożeniem”, że jego myśli mogą pójść w kierunku, który niekorzystnie  odbije się na wynikach pracy.

Nie zapomina się też o życiu prywatnym pracownika –  pojawiło się tzw. doradztwo personalne. Do zadań  specjalistów należy rozwiewanie lęków i obaw, rozwiązywanie problemów  psychicznych i „kompleksów utrudniających adaptację”, a nawet doradztwo w  sprawach najbardziej osobistych. Do wykorzystywanych technik  psychoanalitycznych należy nakłonienie pacjenta do „otwartej rozmowy”,  której wynikiem ma być swoiste katharsis zwieńczone ulgą.

Wszystko to nie ma związku z duchowym doskonaleniem  czy jakimikolwiek rzeczywistymi ludzkimi problemami w rozumieniu  Europejczyka, nawet obecnego „wieku ekonomii”. Po drugiej stronie żelaznej  kurtyny człowiek traktowany jest jak dzika bestia, a posłuszeństwo wymusza  się terrorem i głodem. W Stanach Zjednoczonych człowiek jest również  postrzegany w kategoriach pracy i konsumpcji, przy czym nie pomija się  aspektów jego życia wewnętrznego – wszystko znajduje się pod pełną  kontrolą. Na tej „ziemi obiecanej” każdemu, nawet przeciętnemu człowiekowi  sugeruje się, iż osiągnął stopień szczęśliwości, o którym marzyły całe  pokolenia. W ten sposób zapomina kim jest, skąd pochodzi, i zatapia się  bez reszty w teraźniejszości.


Amerykańska demokracja przemysłowa 

 Pomiędzy deklarowanymi zasadami dominującej  ideologii politycznej, a rzeczywistymi strukturami gospodarczymi Stanów  Zjednoczonych występuje znaczna i stale powiększająca się rozbieżność.  Powyższe zjawisko należy do dziedziny „morfologii gospodarczej”. Wyniki  badań wskazują, że amerykańska gospodarka daleka jest od modelu  lansowanego przez propagandę; ideału demokratycznego. Gospodarka Stanów  Zjednoczonych ma strukturę „piramidy”. Posiada określoną hierarchię.

 Wielkie przedsiębiorstwa są kierowane i zorganizowane w sposób podobny,  jak rządowe ministerstwa. Posiadają ciała koordynacyjne i kontrolne, które  izolują warstwę kierowniczą od mas pracowniczych. Zamiast dążyć do  większej elastyczności w dziedzinie społecznej, „elita menedżerska”  (Burnham) staje się coraz bardziej autokratyczna – rzecz nie bez związku z  amerykańską polityką zagraniczną.


Taki jest zmierzch kolejnej amerykańskiej iluzji.  Ameryka: „kraj równych szans”, gdzie każdy może dojść do wymarzonej  pozycji, kraj, w którym z nędzarza można stać się bogaczem. Na początku  była to „ziemia otwarta po horyzont” dla każdego, kto chciał na nią  przybyć. Gdy jej zabrakło, nową granicą ekspansji stał się pozornie  nieograniczony potencjał przemysłu i handlu. Jak twierdzą Gardner, Moore i  wielu innych, potencjał przestał być nieograniczony, a pole manewru staje  się coraz skromniejsze. Biorąc pod uwagę stale rosnącą specjalizację pracy  w procesie produkcyjnym i wzrastający nacisk na kwalifikacje, ugruntowana  dotąd w Amerykanach wiara, że każde kolejne pokolenie „zajdzie wyżej” niż  poprzednicy, staje się coraz bardziej bezpodstawna. Oznacza to, iż w tzw.  politycznej demokracji amerykańskiej siła i potencjał ziemi, czyli  gospodarka i przemysł, zarządzane są w sposób niedemokratyczny.

Rodzi się  zatem pytanie: czy rzeczywistość ma być kształtowana zgodnie z  oczekiwaniami ideologii, czy vice versa? Do niedawna przeważała  pierwsza z tych opcji; niektórzy nawołują do przywrócenia „prawdziwej  Ameryki” nieskrępowanej przedsiębiorczości i autonomii jednostki wobec  władz centralnych. Są wszakże tacy, którzy woleliby ograniczenia  demokracji i przystosowania rzeczywistości politycznej do realiów  gospodarczych. Jeśli w ten sposób opadłaby maska amerykańskiego  „demokratyzmu”, stałoby się wreszcie jasne, do jakiego stopnia ta  „demokracja” była tylko narzędziem w rękach oligarchii stosującej niejawną  strategię, zapewniając sobie w ten sposób pole do nadużyć i oszustw na  wielką skalę wobec tych, którzy akceptują system, gdyż dostrzegają w nim  sprawiedliwość. Kwestia „demokracji” w Stanach Zjednoczonych może w  przyszłości doprowadzić do paru interesujących wniosków."


Źródło: Julius Evola, „Civilta americana”.


wawel24
O mnie wawel24

Huomo-animal divino. Znajomość harmonii nazywa się stałością. Znajomość stałości nazywa się oświeceniem. [...]. Napięcie ducha w sercu nazywa się uporem. [...] Wiedzący nie zna udawania, udowadniający nie wie.  Nagroda Roczna „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki ♛2012 - (kategoria: poetycki eksperyment roku 2012) ♛2013 - (kategoria: poezja, esej, tłumaczenie) za rozpętanie dyskusji wokół poezji Emily Dickinson i wkład do teorii tłumaczeń ED na język polski ========================== ❀ TEMATYCZNA LISTA NOTEK ❀ F I L O Z O F I A ✹ AGONIA LOGOSU H I S T O R I A 1.Ludobójstwo. Odsłona pierwsza. Precedens i wzór 2. Hołodomor. Ludobójstwo. Odsłona druga. Nowe metody 3.10.04.2011 P O S T A C I  1. Franz Kafka i hospicjum kultury europejskiej czyli nagi król 2. Platon czytany przez Simone Weil P O E Z J A 1. SZYMBORSKA czyli BIESIADNY SEN MOTYLA 2. Dziękomium strof Strofa (titulogram) 3.Limeryk 4.TRZEJ MĘDRCOWIE a koń każdego w innym kolorze... 5.CO SIĘ DZIEJE  M U Z Y K A 1.D E V I C S 2.DEVICS - druga część muzycznej podróży... 3.HUGO RACE and The True Spirit 4.SALTILLO - to nie z importu lek, SALTILLO - nie nazwa to rośliny 5.HALOU - muzyka jak wytrawny szampan 6.ARVO PÄRT - Muzyka ciszy i pamięci 7. ♪ VICTIMAE PASCHALI LAUDES ♬

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka