Marek Budzisz Marek Budzisz
3529
BLOG

Dwie katastrofy jednego dnia

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 58

Obydwie mają związek z Rosją i obydwie mają charakter kosmiczny. Pierwsza dosłownie, bo mowa o katastrofie, pierwszej zresztą od 1975 roku, rakiety nośnej Sojuz. Wystartowała ona z kosmodromu Bajkonur o 11.40 czasu moskiewskiego i miała wynieść na orbitę dwóch astronautów – rosyjskiego i amerykańskiego (zdążyli się katapultować), ale leciała tylko 119 sekund, co jest zdecydowanie dla powodzenia misji zbyt krótko. Druga wczorajsza katastrofa wydarzyła się w Konstantynopolu i oznacza kruszenie się na naszych oczach Russkiego Miru, rozpad kosmosu prawosławia rosyjskiego, zakwestionowanie idei Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, jako III Rzymu. Idzie oczywiście o decyzje, które zapadły podczas odbywającego się właśnie soboru, dotyczące kwestii samodzielności, czyli autokefalii, cerkwi ukraińskiej. 

    Zacznijmy od katastrofy rakiety nośnej Sojuz. Jej start oglądali kierujący Roskosmosem, a do ostatniej zmiany rządu wicepremier (stracił funkcję) Dmitrij Rogozin oraz szef amerykańskiej NASA Jim Bridenstine. Astronauci, na szczęście zdążyli odpalić kapsułę ratunkową i bezpiecznie wylądowali w stepach Kazachstanu. Ich stan, z racji tego, że podlegali ogromnym przeciążeniom przekraczającym 6 G, lekarze określają, jako zadowalający. Z pewnością bardzo ucierpiała duma Rogozina, który znany jest ze swych pyszałkowatych wypowiedzi. Zapowiadał już, że niedługo Rosja zbuduje stałą bazę na księżycu oraz poleci na Marsa, a oceniając technikę amerykańską powiedział, że gdyby nie rosyjskie rakiety, to musieliby oni wynosić na orbitę swe satelity używając trampolin. Teraz, wygląda na to, że sytuacja się, delikatnie nazywając sprawę, trochę skomplikowała. Pytani przez rosyjskie media konstruktorzy są zdania, że to, co się wczoraj wydarzyło, oczywiście, jeśli mamy do czynienia z usterką produkcyjną, wstrzyma rosyjski program kosmiczny, na co najmniej kilka a nawet być może kilkanaście miesięcy. Ale, jeśli okaże się, że to jakaś wada konstrukcyjna, o, to już zupełnie inna historia.

    Rosjanie mogą ucierpieć nie tylko wizerunkowo. W przyszłym roku mają się odbyć próby konstrukcji ich głównych konkurentów – rakiety SpaceX Dragon Ilona Maska oraz Boeing CST-100 Starliner. Póki, co, rosyjscy eksperci są przekonani, że są w stanie wygrać tę konkurencję ceną – wysłanie na orbitę jednego kosmonauty przy użyciu rakiety konstrukcji rosyjskiej kosztuje 81 mln dolarów, SpaceX – 108 mln dolarów a Boeingiem 172 mln dolarów. Wydaje się, że Moskwa może być też względnie spokojna, jeśli idzie o zamówienia ze strony NASA, które najprawdopodobniej nie zostaną anulowane. Tylko, że w tym wypadku nie idzie o kwestię przewag technicznych, bo jak mówią rosyjscy eksperci Sojuz skonstruowany jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w porównaniu z najnowocześniejszymi konstrukcjami amerykańskimi nie ma najmniejszych szans, ale o politykę. Amerykanie od wielu lat plasują zamówienia w rosyjskim sektorze kosmicznym, po to, aby jego produkty, ale też i myśl techniczna nie trafiły do Chińczyków.

    Ale nie zmienia to faktu, że Rosjanie mają się, czym niepokoić. Jak powiedział anonimowy ekspert Agencji Interfax, najmniej awarii w rosyjskim programie kosmicznym miało miejsce w latach osiemdziesiątych – 3 %, następne dziesięciolecie (do końca stulecia) to już 5 %, ale zupełnie źle jest w ostatnich ośmiu latach (od 2010 do 2018 roku) – wskaźnik ten wynosi 7,8 %, mimo, że, jak zauważył dość znacząco spadła liczba startów. Tak się składa, że od 2012 roku rosyjski sektor kosmiczny, przeżywa tektoniczne zmiany. Najpierw powołano nowe struktury organizacyjne (2012), później (2013) zdecydowano, że lepszym rozwiązaniem jest powołanie Zjednoczonej Korporacji Rakietowo – Kosmicznej (ORKK). W 2015 roku prezydent Putin na wniosek rządu wydał zarządzenie o połączeniu ORKK i Roskosmosu. W efekcie tej urzędniczej fuzji powstała państwowa korporacja Roskosmos. Wiosną tego roku rząd rosyjski postanowił o stworzeniu jeszcze większego holdingu w skład, którego wejdą cztery (prócz Roskosmosu) duże firmy z rosyjskiej branży kosmicznej i rakietowej. Podobno za ideą powołania tego zbrojeniowo – kosmicznego kolosa stał ówczesny wicepremier Rogozin, który ostatecznie stanął na jego czele. Nie zmienia to jednak faktu, że ciągłe reorganizacje, afery szpiegowskie, korupcyjne nie pomagają Rosjanom w gonieniu uciekających konkurentów. Już przegrywają konkurencję na najbardziej lukratywnym rynku wynoszenia na orbitę satelitów komercyjnych. A jest, o co się bić, bo według danych amerykańskich wartość rynku usług kosmicznych w 2017 roku szacowana była na 345 mld dolarów, z czego tylko ok. 2 % związane było z misją wynoszenia ludzi na orbitę okołoziemską. Reszta to satelity komercyjne. I tu statystyka, pokazuje, że licząc od 1990 roku Rosjanie zrealizowali 162 loty w tym celu, Europa 169 a Stany Zjednoczone 202. W ostatnich latach i w tym sektorze Rosjan trapiły awarie i katastrofy ich konstrukcji. Teraz perspektywiczny rynek usług polegających na wynoszeniu ludzi na orbitę, zarówno w celach turystycznych, jak i komercyjnych, może im po prostu uciec. Bo co z tego, że są nadal tani, jeśli turysta może być w powietrzu np. 119 sekund, tak jak w przypadku ostatniego lotu. 80 mln dolarów za 119 sekund? Trochę drogo.

    W Konstantynopolu wydarzyła się druga, choć patrząc na to z perspektywy historii, większa katastrofa. Otóż odbywający się tam synod Patriarchatu Konstantynopolitańskiego podjął decyzję, o unieważnieniu wydanego w 1686 roku dekretu, w myśl, którego przekazano wówczas jurysdykcje kościelną nad ziemiami Ukrainy, Moskwie. Z polskiej perspektywy, ta ostatnia decyzja, może być postrzegana, jako symboliczna, bo przekazanie jurysdykcji kościelnej Moskwie było wynikiem przegrania przez Rzeczpospolitą wojny, zawarcia rozejmu w Andruszowie i Pokoju Grzymułtowskiego, którego zresztą Polska nigdy nie ratyfikowała. W Konstantynopolu podjęto też wczoraj decyzję o zdjęciu ekskomunik, jakimi obłożono, jeszcze w 1997 roku, patriarchę Filareta (Denisenko) twórcę ukraińskiej Cerkwii autokefalicznej oraz stojącego na czele najmniejszego odłamu Cerkwii na Ukrainie, archiepiskopa Makarego (Mileticza). Przyjęto ich ponownie na łono prawowiernej Cerkwii, co otwiera, perspektywę zwołania na Ukrainie wspólnego soboru trzech poróżnionych dotychczas kościołów i utworzenia jednego, zjednoczonego, kościoła autokefalicznego. Z pewnością taki jest scenariusz władz w Kijowie i temu też sprzyja Konstantynopol, bo też wczoraj poinformowano, że utworzy w najbliższym czasie w Kijowie stauropigię, tj. oficjalne przedstawicielstwo swego patriarchatu. Filaret, na zorganizowanej wieczorem konferencji prasowej, zapowiedział rychłe przeprowadzenie soboru zjednoczeniowego oraz nie mniej rychłe wydanie przez Bartłomieja I tomosu o niezależności ukraińskiej Cerkwii. Zresztą, jak oświadczył Filaret, tylko taka zjednoczona organizacja kościelne będzie mogła się nazywać ukraińską, co należy rozumieć w ten sposób, że ci z hierarchów, którzy będą przeciwni połączeniu, niejako automatycznie znajdą się w kościele nie ukraińskim, ale moskiewskim. Nocą ze środy na czwartek odbyło się spotkanie prezydenta Poroszenki i metropolity Onufrego stojącego na czele ukraińskiej Cerkwii Patriarchatu Moskiewskiego. Ponoć Prezydent namawiał go, aby podlegli mu hierarchowie wzięli udział w synodzie. Władze wytoczyły też, po to, aby zachęcić ewentualnych opornych, cięższe argumenty. Otóż, jak przypomniano dwie najważniejsze ławry – Kijowska i Peczerska, nie są z prawnego punktu widzenia własnością Cerkwii, ale należą do państwa. Państwo jest właścicielem nie tylko budynków, ale również znajdujących się tam przedmiotów sakralnych. I teraz może okazać się, że obowiązująca umowa na podstawie, której Cerkiew dzierżawi te obiekty przez 50 lat obarczona jest, jak sugerowano, licznymi wadami prawnymi i trzeba będzie ją rozwiązać. Trzeba przyznać, że liczba ewentualnych opornych biskupów, którzy mogliby wzbraniać się przed uczestnictwem w soborze zjednoczeniowym chyba ostatnio nieco zmalała. I to za sprawą rosyjskich hierarchów. Jeden z greckich portali zajmujących się sprawami religii opublikował, bowiem stenogram rozmów, jakie przedstawiciele Moskwy prowadzili przed trochę więcej niźli miesiącem w Konstantynopolu. Okazało się, że patriarcha moskiewski Cyryl mówił na tym spotkaniu, iż „Rosjanie i Ukraińcy to jeden naród”, rząd w Kijowie zostanie „obalony” a głośne skandale pedofilskie w Kościele katolickim to „spisek wrogów”. Na Ukrainie największe oburzenie wywołały jego słowa – „Nigdy nie przestaliśmy uważać, że jesteśmy jednym krajem i jednym narodem. Nie można oddzielić Kijowa on naszej ojczyzny, dlatego, że Kijów to kolebka i miejsce, w którym zaczęła się nasza historia. Narodowa toż- samość Rosjan i Ukraińców, to gwarancja zachowania jedności rosyjskiej Cerkwii Prawosławnej.” Komentując te słowa jeden z metropolitów ukraińskiego kościoła prawosławnego patriarchatu moskiewskiego powiedział dziennikarzowi – „słyszał Pan słowa Cyryla o Ukrainie. Oni maja nas za jakiś pół- naród, część rosyjskiej tożsamości. Oddzielimy się po to, aby być pełnoprawną siostrą. Oddzielimy się, aby uciec od autorytaryzmu”.

    Jeszcze sporo przed nami. Jeszcze może być gorąco, zwłaszcza, że też wczoraj Kozacy z Kubania zapowiedzieli, że siłą przeciwstawią się próbom podziału „jednej i niepodzielnej” a za taką mają Cerkiew Moskiewską. Ale właśnie na naszych oczach, dokonuje się przełom, kruszą się fundamenty Russkiego Miru. Dla Moskwy to katastrofa.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka