W odwiedzanym przez dziesiątki tysięcy polskich i zagranicznych turystów kurorcie Krynica Morska jest urokliwa uliczka imienia Świerczewskiego. Generała sowieckiej Krasnoj Armii Świerczewskiego Karola Karlowicza. Pseudonim "Walter".
Poważnie, to nie żart.
Kod pocztowy tej ulicy Świerczewskiego to 82-120.
Na ulicy jest rok pański 2017. Naprawdę. To nie kadr z filmu "Good-bye Lenin".
28 lat po powołaniu pierwszego niekomunistycznego rządu, choć jeszcze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i
27 lat po zdechnięciu tego sowieckiego pochodzenia tworu.
18 miesięcy po uchwaleniu ustawy dekomunizacyjnej.
Kim był znakomity patron tej ulicy jednego z popularniejszych polskich kąpielisk bałtyckich - wydaje mi się, że nie muszę moim czytelnikom powtarzać. Wystarczy przypomnieć, że w pamiętnym i decydującym Roku 1920 na ochotnika zgłosił się na Front Zachodni, aby walczyć i zabijać żołnierzy Wojska Polskiego broniących tylko co odrodzonej Ojczyzny. Ich Ojczyzny, bo Rodinoj Świerczewskiego była Rosja i to jeszcze w swoim najokrutniejszym bolszewickim wydaniu. Dla jej interesów walczył i zabijał również ochotniczo w Hiszpanii w tamtejszej wojnie 1936-39. Jako sowieckiego gienierała od tanków uwiecznił go najsłynniejszy chyba "pożyteczny idiota" Ernst Hemingway w swoim znakomitym dziele propagandy komunistycznej "Komu bije dzwon?". O jego kompetencjach dowódczych świadczy poniższy wycinek z pierwszych miesięcy sowieckiej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej:
"...w czerwcu 1941 został dowódcą 248 Dywizji Strzelców na Froncie Zachodnim. W listopadzie 1941 nad Wiaźmą, na skutek popełnionych błędów, dowodzona przez niego dywizja została rozbita podczas pod Moskwą. Z 10 tysięcy żołnierzy podlegających Świerczewskiemu przy życiu pozostało zaledwie pięciu..."
Nawet jak na standardy sowieckie była to niekompetencja rażąca i kolejne dowództwo frontowe dostał sowiecki gienierał Świerczewski dopiero po 3 latach, ale powierzono mu już nie ludzi sowieckich, a polskie mięso armatnie pod nazwą 2.Armia Wojska Polskiego (ludowego), którą skutecznie udało mu się rozgromić w ostatnim tygodniu istnienia hitlerowskiej III Rzeszy - w bitwie pod Budziszynem jego 2. Armia straciła 20 tysięcy żołnierzy i ponad połowę sprzętu pancernego, co było wynikiem wyjątkowym dla oręża polskiego. "Ukarano" go awansem na generała broni Wojska Polskiego i wiceministra Obrony Narodowej. Zabili go ponoć Ukraińcy z UPA, ale okoliczności śmierci są bardzo podejrzane. Prawdopodobnie usunęli go konkurenci do łask Stalina w nadwiślańskiej republice.
Do tego odrażającego piersonaża mam stosunek osobisty - będąc młodym "molem książkowym" przeczytałem i zapamiętałem pozycję z biblioteki szkolnej SP nr 6 pt. "O człowieku, który się kulom nie kłaniał" - niby, że gienierał przed ogniem nieprzyjacielskim się nie chował i to doprowadziło do jego tragicznego (zależy dla kogo) końca od braterskiego pocisku. Niby to jedyna prawda w tym drukowanym steku kłamstw - może nie od brata, a od towarzysza komunisty ta ostateczna kula mu się dostała, a może i nie był przesadnie ostrożny wobec siebie i swoich żołnierzy, ponieważ ciągle był pijany jako nałogowy alkoholik.
Po wielu latach miałem okazję (i mękę) na Przeglądzie Filmów Propagandowych obejrzeć 3 i-pół-godzinny film o Świerczewskim. Warto było przemęczyć się dla jednego jedynego prawdziwego w nim zdania - o Powstaniu Warszawskim: "Szykuje się najobrzydliwsza prowokacja w polskiej historii". Bardzo śmiszne jest przedstawienie w tym obrazie z 1952 roku Władysława Gomułki i Mariana Spychalskiego jako prowokatorów przedwojennego wywiadu polskiego, potem agentów Gestapo, a na końcu współpracowników amerykańskich imperialistów. Wtedy siedzieli oni obaj w PRL-owskim więzieniu pod takimi właśnie absurdalnymi zarzutami typowymi dla systemu komunistycznego, który na przykładzie hiszpańskim tak przenikliwie pojął genialny George Orwell i znakomicie wyłożył w arcydziele antyutopii "1984".
Niewtajemniczonym wyjaśniam, iż tych dwóch "agentów Dwójki, Gestapo i CIA" zostało w 1956 roku najważniejszymi osobami w PRL: szefem kompartii i ministrem obrony. Dlatego też film (jako wspaniały symbol sowieckiego zakłamania) o mitycznym "Walterze" był w PRL zakazany na równi z przedwojennymi obrazami o złych Sowietach. Ale sam Świerczewski był jednym z głównych, najpopularniejszych komunistycznych "świętych" - czego nie nazywano jego imieniem, nawet AWF i Akademię Medyczną...
Na innego bardzo popularnego w PRL komunistycznego patrona, który w 1920 roku opowiedział się przeciw Polsce po stronie "czerwonej zarazy" natknąłem się kilka dni temu w podwejherowskim Bolszewie - między ulicami Buczka (też komunisty, choć może nie zdążył nikogo zamordować), Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Prezydenta RP Narutowicza znajduje się nadal, w 2017 roku ulica Nowotki Marcelego - co donosi o tej szumowinie wikipedia, można przeczytać tutaj.
Jeszcze dużo jest do uporządkowania w tej niby łatwej sprawie...
A ja wytykałem tyle lat Rosjanom, że najbardziej na zachód położoną w ich państwie jest ulica Czekistów w Mamowie, którzy wymordowali kilka razy więcej Rosjan niż wszyscy wrogowie Świętej Rosji razem wzięci od jej powstania.
Znowu potwierdza się, że "belki w swoim oku nie widzisz..."
Jutro zapraszam Szanownych Czytelników na rocznicowy artykuł o wydarzeniach sprzed 73 laty - decydujących o losie Powstania Warszawskiego.