Tytułowe pytanie to oczywiście prowokacja. Nie po to autor walczył o "Wolność naszą i waszą", kamieniem (przeciw ZOMO) i sprayem, ulotką w ręce, aby w wolnym kraju handlować głosami wyborczymi.
Ale od kilku lat chodzi po głowie pewien pomysł. Dla wielu wyborców wybór czy i na kogo głosować jest dość przypadkowy, a to kolega podpowiedział, lub rodzina nakłania wybierać tych jedynie słusznych, albo podoba mu się styl, garnitur, buźka kandydata / kandydatki. A jeśli w dniu głosowania brzydka pogoda, to w ogóle na wybory nie pójdą.
Jednym zdaniem - łatwo przyszło, łatwo poszło i zero odpowiedzialności za swój wybór. Tak lekkomyślnie na przykład głosowano na ugrupowanie człowieka wywijającego wibratorem, lub ostatnio na nowo założoną partię śmiesznego kłamczuszka, który uroczyście publicznie obiecywał, że zrezygnuje z wysoko opłacanego mandatu europarlamentarzysty, aby zostać posłem na Sejm, ale w dzisiejszych wyborach wolał nie ryzykować i wybrał spokojne 5 lat w Brukseli z 10 tysiącami euro miesięcznie...
Dlatego zaproponowałbym następujące rozwiązanie - dla osób z prawem wyborczym, którzy niezbyt wysoko cenią swoje prawo wybierania władz i przedstawicieli, lub uważają, że nie ma na kogo głosować, zaproponowałbym odstępne za ich prawo głosu.
Oczywiście płacone przez państwo, tak jak członkom komisji wyborczych, kwestia wysokości tego odstępnego jest otwarta i symboliczna - na przykład 100 zł, może 200, czy 500. Przecież wybory parlamentarne czy prezydenckie nie są zbyt często.
Skoro obywatel miałby taki wybór - czy może odstąpić swoje prawo wyboru za drobną opłatą, czy ważniejszy od tych pieniędzy jest dla niego przywilej obywatela decydowania o przyszłości swojego kraju i warunkach w jakich będzie żył on i jego bliscy - to jego decyzja na pewno byłaby bardziej przemyślana i odpowiedzialna. Bo wiedziałby on, że za nią zapłacił. A za błędną decyzję zapłaci jeszcze raz...