Najbardziej zapamiętałam Wrześnię chyba dlatego, że w środku zimy zobaczyłam w kwiaciarni wiosenne kwiaty: tulipany, żonkile i inne. Dla mnie obywatelki Związku Radzieckiego graniczyło to z cudem. Kwiaty w środku zimy w tym wojennym czasie – nie do pomyślenia. Znalazłam się jakby w innym świecie. Zdawało mi się, że tu nareszcie zaczyna się Polska, że opowieści babci zaczęły się ziszczać.
A wojna gorzała coraz większym płomieniem. Faszyści bronili się zajadle, ale pod naporem wojsk sowieckich i polskich musieli się cofać. Walka o Wrocław pochłonęła wiele młodzieży. A ja pisałam wciąż listy do ich rodzin z meldunkami o śmierci, bohaterskiej śmierci, synów i braci.
Ogrom śmierci i zniszczeń był przerażający. Od dziecka patrzyłam na śmierć, ale wciąż nie potrafiłam się z nią pogodzić. Każda śmierć zabierała najlepszych, najmłodszych i najbardziej bezbronnych. W czasie głodu najwięcej umierało dzieci, a na wojnie ginęli młodzi ludzie, sam kwiat narodu. Jakie monstrum na świecie potrzebuje tyle krwi i ofiar? Odpowiedzi na to pytanie nigdy nie było i tak już pozostanie. Jakiś żądny władzy psychopata wszczyna walkę, której potem nie sposób zatrzymać. A niewinna krew wciąż użyźnia polską ziemię i nie tylko polską.
Koniec wojny zastał nas w Czechosłowacji. To było wielkie święto, 9-ego Maja 1945 roku. Ludzie się cieszyli, a przyroda nam wtórowała. Piękne kwiaty, soczysta zieleń tryskały energią i szczęściem. Koniec wojny – koniec umierania i cierpienia. Stopniowo cofaliśmy się, ale niestety walczyliśmy nadal z pojedynczymi grupkami faszystów, którzy ukryci w lasach i bunkrach atakowali znienacka. Rzeź trwała nadal, jak długo jeszcze?
Na terenach, które w przyszłości przyłączono do Polski postoje trwały dłużej. Miasteczka i wioski były całkowicie wyludnione. Czasami tylko spotykaliśmy ludzi ukrywających się w piwnicach lub na strychach. Były to przeważnie kobiety i dzieci.
Los kobiet był tragiczny w tych czasach. Schwytane przez Sowietów, niczym zwierzęta przeważnie ginęły. Zbiorowy gwałt na oczach kolegów i dowódców był na porządku dziennym i uchodził bezkarnie. Po takich bestialskich czynach kobiety ginęły a jeśli jeszcze tliło się w którejś życie to oprawcy ją dobijali. Miałam wrażenie, że jednak za mało cierpieliśmy, za mało ginęliśmy.
Byłam też świadkiem innych zbrodni sowieckich żołnierzy. Wyszukiwali oni najokazalsze dzielnice w miastach i je podpalali. Oblewali benzyną klatki schodowe, a do mieszkań wrzucali płonące pochodnie. Ogień obejmował całe ulice i osiedla. Płonęły miasta, które wcześniej uniknęły otwartej walki. Żołnierze z naszej jednostki usiłowali gasić umyślnie wzniecane pożary, ale było to niemożliwe z powodu braku wody i sprzętu. Nasi żołnierze próbowali burzyć płonące budynki aby przerwać potok ognia, ale to również okazało się nieskuteczne. Rosjanie zajadle pilnowali swojego dzieła zniszczenia. Z bronią gotową do strzału odpędzali śmiałków i dalej siali spustoszenie. Najpiękniejsze dzielnice wyglądały jak spalona Warszawa. Rosjanie prześcigali się w niszczeniu.
Całe lato jednostka zmieniała miejsca postoju. Stacjonowaliśmy w Częstochowie, Busku-Zdroju, Tarnowie, aż w końcu zatrzymaliśmy się w Poznaniu. Tu zastała nas demobilizacja. Obie z przyjaciółką miałyśmy prawo zostać w Polsce, więc podążyłśmy na zachód, na tak zwane Ziemie Odzyskane.
Od rodziców otrzymywałam rozpaczliwe listy. Po raz drugi wyrzucono ich z własnego domu, w którym urządzono porodówkę. Sterani życiem tułali się po cudzych kątach. Postanowiłam zabrać ich i babcię do Polski, bo miałam teraz do tego prawo.
Na wiosnę 1946 roku rodzice przyjechali do mnie do Gorzowa Wielkopolskiego. Najgorzej czuła się babcia, zmarła w następnym roku. Ojciec z ciężką chorobą płuc męczył się jeszcze do roku 1957, ale nie było to życie tylko męczarnia i wegetacja. Matka żyła do roku 1979, zmarła na wylew krwi do mózgu. I tak skończyło się życie w męce poniewierce i prześladowaniach.
W Polsce nie było lekko, ale przestaliśmy być ścigani jak najgorsi złoczyńcy, już nie byliśmy więzieni. Jednak w wymarzonej Ojczyźnie rodzice nie odnaleźli spokoju, zadowolenia ani tak zwanego szczęścia. Młodość, energię, zdrowie i chęć do życia zostawili w Związku Radzieckim. Pozostała tylko gorycz, żal za zmarnowanym życiem, choroby przywiezione ze wschodu i czekanie na śmierć.
Ja byłam młoda i inaczej patrzyłam na życie. O dawnej ojczyźnie przestałam myśleć, przecież ona obeszła się ze mną okrutnie jak macocha z upiornej bajki. Nigdy jednak nie straciłam z nią kontaktu. Coś mnie tam ciągnęło. Bardzo mało ocalało tam Polaków. Nawet ci, którzy jeszcze żyją przestali być prawdziwymi Polakami. Przede wszystkim znikła polska mowa, jedynie nieliczni starzy ludzie ją pamiętają.
Komentarze