Xylomena Xylomena
108
BLOG

Czemu człowiek nie chce wierzyć, że ma słowa sprawcze?

Xylomena Xylomena Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Zamyśliłam się nad konkretnym człowiekiem, z tego wywiadu, jak on sobie wytłumaczył posłuszeństwo motyla, ale i nad własnymi hamulcami, lękami, że co to by miało ostatecznie znaczyć, gdyby na moje zawołanie woda miała się rozstępować, a góra przesuwać. Że nikogo poza mną nie ma, bo wszystko jest mną? No przed takim czymś jako prawdą, to już pouciekałam ze sto razy po dwa razy, więc tak na mój gust sobie mocy sprawczych nie żałuję, produkując się komendami, ile wlezie, do kogo mi potrzeba. No to może, iż wchodzi się tym w tak straszny układ z naturą, że lepiej nie ryzykować z tym czuciem się jak na własnym podwórku?
Bo w ogóle jaka jest motywacja szukania tego typu wyjaśnień – dlaczego moje słowa działają na świat?
Temu konkretnemu mężczyźnie z wywiadu jakoś lżej  pocieszać się, że właśnie nie działają, tylko, że to coś/ktoś  może przejmować jakiś przedmiot, zwierzę, roślinę, jako duch pocieszyciel, duch kogoś kochającego, a on sam to nawet nie wie, dlaczego wydawał polecenia, co nim powodowało, skoro nie z tego powodu/motywacji, z którego dotąd używał/rozumiał, nauczywszy się, co jest czym i do czego, z kim/z czym w ogóle wypada mówić, żeby mnie nie wzięto za wariata (racjonalista). A z boku to widać, że z tęsknoty, z miłości ignorującej fakt śmierci obiektu/oblubienicy.
Chociaż może dlatego nie interesuje się on oglądem siebie, żeby tego klucza nie spalić? Bo i sam Bóg cóż by uczynił, gdyby zamiast wykrzyczeć istnienie świata i człowieka ze swej duszy, przystąpił do analizy – ale co mną kieruje, że ja czegoś chcę, jakie emocje i tęsknoty, może wypada przejąć nad nimi kontrolę rozumem, żeby wybadać cenę spełnienia pragnień, albo nie ośmieszyć się przed własnym stworzeniem itp. W każdym razie nie patrząc własnymi oczami, mężczyzna przekopuje się przez wywody innych ludzi (nie mających pojęcia o jego istnieniu), żeby się w tym utwierdzić, że od niego nie zależy nic, cokolwiek mówi, tylko wszystko się dzieje niezależnie, co już nawet udowodniono, pobrano sankcjonujący ten fakt tytuł naukowy lub nagrodę Nobla, mającą pokazywać zaakceptowanie jego poglądów przez bliżej nieokreślony ogół do poniesienia owej mądrości z ust do ust, póki świat istnieje, a przynajmniej póki ktoś nie skusi się na polemikę w tej właśnie konwencji – prawdy uniwersalnej rozumianej jako użytkowa. 
Tak specyficznie użytkowa, żeby fakt mojego życia lub śmierci, nie istniał jako czynnik zakłócający jej prawdziwość; żeby ludzie zechcieli uczynnie dla bliżej nieokreślonej racji (podziwiania bałwanów i pchania się do tej roli?) mieć się za żywe trupy, nie mające nic wspólnego ze słowami życia, powołania do życia w miłości.
Podczas, gdy cóż w tym dziwnego, że komuś kochającemu w próżni, cały świat jest poddany na jego słowo, skoro z takiego właśnie słowa wyszło – miłości? Czy dlatego dziwne, bo praw fizyki nie ma po co wówczas formułować, praw chemii, ekonomicznych i społecznych, praw natury i fizjologii lub świetlano-energetycznych? Co najmniej jakby prawo władające wszystkimi tymi prawami nie zasługiwało na uznanie/wiarę o wiele bardziej, było jakieś niesprawiedliwe i wykluczające. A choćby wykluczające, to przecież tylko szatana (każdego niezdolnego do miłości) dążącego do wydarcia człowiekowi tego obdarowania/udziału, by w miłości słowa były żywe, sprawcze? Cóż w tym niesprawiedliwego, że bez miłości, słowa człowieka są puste jak cymbał brzmiący, niezasługujące na marnowanie dla nich pamięci? I tak nikt nie próbuje spamiętać wszystkich bełkotów naukowych i wielce zasłużonych dla tych nauk nazwisk.
To raczej wtedy niesprawiedliwość nastaje, gdy tych wszystkich ludzi bez miłości nominuje się do roli uprawnionych w mówieniu i pouczaniu. I gdy w ogóle nominacji używa, choć słowa same pokazują, kto w jakim duchu ich użył. Dobre (w miłości) owocują posłuszeństwem nawet motyla, drzewa, wody, góry, czy chmury; złe szukają tej właśnie władzy dla siebie, dla zniewoleń, dla zarobku i uczenia tego, co nauką nie jest. A i w drugą stronę, jest różnica między jarzmem słodkim, radującym, gdy słowa oczekiwań padają, bo w takim wszystkie urastają do zaszczytu po samą śmierć (nieużyteczne drzewo figowe znało tą przyjemność, skoro posłuchało, bo nie w tym rzecz, na czym polecenie polega, gdy w miłości jest się nim zachowanym, do niej otrzymuje prawo).
Tak też ilekroć dobry umie kochać, to choćby kogoś najgorszego, pragnie zadowalać posłuszeństwem, nadstawia uszu na jego słowa. A im kto gorszy, ani mu w głowie mówienie o swych pragnieniach inaczej, niż przez potępianie/osądzanie wszystkiego, co dobry zrobił, czego nie zrobił, powiedział i nie powiedział, żeby nie musiał żadnej dobroci w nim uznać, szczególnie słów. Niczego dobrego o nim powiedzieć/pomyśleć.
Bo zły gra o nieodczuwanie wdzięczności, nieuznawanie nikogo lepszego od siebie, zasługującego na miłość. I tą konstrukcję miały prześladowania Jezusa. Zresztą mają aż do dzisiaj. Nawet w takiej formie, że jak coś chcę od Niego, to tylko dlatego, że inni, że w formule, że podług przepisów, byle nic od siebie, nic o znamionach własnej woli, na co ktoś nie wpadł/nie podyktował że tak muszę, bo oto jest modlitwa i szukanie łaski, a spontanicznego się wystrzegę, bo nikt z ludzi nie zrozumie, a cóż dopiero, jeśli miałby osądzić i ukarać lub wykluczyć.
Czy nie w tym diabeł jest najobrzydliwszy, wiedząc, że kamień jednym słowem w chleb zamienić się może, iż nie dla siebie o ten chleb prosi, tylko na zmartwionego o głód Jezusa pozuje; na uzdolnionego do dawania czegoś cenniejszego, niż już dane?
Jak dla mnie, dokładnie tym. A tych znawców ludzkich potrzeb i właściwości, oraz zabezpieczających od strat wszelkich, chroniących od zagrożeń, chorób i ograniczeń, mnogo jak gwiazd na niebie. Szpetota, gdzie nie spojrzeć.
Jak to by było pięknie, gdyby zamiast reklamowaniem mądrości własnej, wysypali wiarą jak nasionko..., znajdujące powód do życia już w tym, że jest na ziemi, słońce świeci, a ono jest nasiąknięte wodą. Nie-nie (to zmartwienie hodowcy), raczej dzięki temu, że tego wszystkiego nie trzeba rozumieć, dlaczego jest pobudzone i żyć mu się chce. I np. by w którymś momencie bez namysłu (nad tym, czy tak się da, czy nie da) poprosili motylka, żeby się do nich przytulił lub przysiadł – czemu nie. Tylko bez osądzania zaraz tego uczonymi książkami, z jakich mocy i fal to wyszło, kto w co wstąpił, czy zstąpił, w jakim stanie „uświęcającym”, czy ”wibracyjnym” trzeba być, jak to zdefiniować, zapakować i sprzedać, zamiast przypomnieć sobie, że był taki Jezus, który mówił, że to tylko tak, jak być powinno z człowiekiem, z jego prostymi słowami, wiarą bez osądzania możliwości, a nie, że to ”zjawiska nadprzyrodzone”/cuda.

Xylomena
O mnie Xylomena

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo