Zygmunt Białas Zygmunt Białas
7011
BLOG

Free Your Mind: Ruscy w sprawie tragedii łżą jak pies

Zygmunt Białas Zygmunt Białas Polityka Obserwuj notkę 353

Druga część wywiadu z Free Your Mind (z FYM-em), uznanym blogerem i autorem książki "Czerwona strona Księżyca", dotyczącej tragedii smoleńskiej

 

Zygmunt Białas:"Historia smoleńska (...) zaczyna się w Polsce przed świtem 10 Kwietnia, a nie na Siewiernym w 'godzinie Batera' (...), w Polsce, powtarzam" - powiedział Pan przed tygodniem w wywiadzie zatytułowanym "Free Your Mind: Maskirowka to nie jest jakaś zabawa". Stwierdzenie to wywołało lawinę pytań, które wpłynęły na moją pocztę wewnętrzną, m.in: - Ile samolotów wyleciało z Okęcia? Skąd znamy tę ilość? - Jakim samolotem leciał gen. Andrzej Błasik? Skąd to wiemy? - Gdzie wylądowały te samoloty? Jakie są na to dowody?
 
Free Your Mind: „Jak wynika z ustaleń blogerów wyleciały zapewne cztery samoloty – najpierw dwa jaki-40, potem znowu jak-40 i tupolew (niektórzy blogerzy sądzą, że mogły być tylko trzy samoloty, czyli np. Dowódcy wsiedliby jednak na pokład tupolewa, łamiąc w ten sposób rygory bezpieczeństwa – mnie jednak ten wariant wydaje się mało prawdopodobny, zważywszy na pochodzące z różnych źródeł relacje, iż Dowódcy mieli lecieć jakiem). Ta arytmetyka: 3 plus 1 zgodna jest, przypomnę, z tym, co twierdzili dziennikarze lecący na uroczystości, zaskoczeni na lotnisku koniecznością udania się do jaka (tylko paru miało ponoć wcześniej wiedzieć, iż nie lecą tupolewem): najpierw wsiedli do jednego (jaka), potem przesadzono ich do drugiego, a wsiadłszy do drugiego, dowiedzieli się, że w hangarze czeka, jakby co, trzeci (http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/pawel-swiader/komentarze/news-pawel-swiader-boje-sie-powrotu-do-polski,nId,272706).

 
Hipotetyczny scenariusz starałem się odtworzyć w mojej książce, w rozdziale „W wielowymiarowej ruskiej zonie”, zainteresowanych więc odsyłam do lektury (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-5.pdf). Poza tym wskazywałem już poprzednim razem (Panu i potencjalnym adresatom naszej rozmowy), co można potraktować jako ślady tego, iż z Okęcia, oczywiście wbrew oficjalnej narracji (podtrzymywanej, jak dotąd, niestety, także przez Zespół min. A. Macierewicza), nie wyleciały dwa samoloty: „dziennikarski jak” i „prezydencki tupolew”. Dokąd skierowano wszystkie samoloty, o, to oczywiście pytanie za 100 punktów i jedno z najważniejszych w całym śledztwie. Moim zdaniem dwa pierwsze jaki wylądowały na Siewiernym (przy czym jeden został potem „utajniony”, tzn. „zniknięty” w związku z wymogami opowieści, iż „wszyscy musieli lecieć tupolewem”), zaś jak-40 z Dowódcami i kilkoma jeszcze osobami oraz Tu-154M z resztą delegacji skierowane zostały (z powodu „nielotnych warunków w Smoleńsku” oraz np. braku pisemnej zgody na wloty w ruską przestrzeń powietrzną) na zapasowe lotnisko w Witebsku, zgodnie z planem dotyczącym tychże zapasowych lotnisk. Opowiem więc z grubsza, o co chodzi z zagadnieniem wylotów z Okęcia – szerszych wyjaśnień należy szukać w tekstach blogerów zajmujących się maskirowką smoleńską (linki do ich blogów podane są we wstępie do „Czerwonej strony Księżyca” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf)).
 
Pierwszym śladem jest „brak śladów”, czyli totalnyblackout na stołecznym lotnisku w jego wojskowej części – przy okazji tak ważnego wylotu tak ważnych osób, z Prezydentem Polski i Dowódcami na czele. Tak, brak śladów może być zarazemśladem – tak jak np. narzędzie zbrodni pozbawione odcisków palców mówi coś konkretnego każdemu śledczemu. Jeśli nie ma śladów, to zostały zatarte – jeśli tak, to ktoś je zatarł; jeśli zaś ktoś zadał sobie trud zatarcia śladów, to miał ku temu poważne powody i wiedział, że ktoś inny tych śladów będzie z poważnych powodów szukał. Sprawa tragedii z 10-04, chyba nie mamy wątpliwości, jest śmiertelnie poważna i przy tym jest poważny problem z odnalezieniem wielu podstawowych śladów.
 
Podam prosty przykład: zwykły osiedlowy sklep prywatny, zwykły dom na przedmieściach czy bankomat monitorowany jest za pomocą specjalistycznych urządzeń. Niemożliwe, by tego typu (choć o wiele bardziej technologicznie zaawansowany, gdyż wojskowy) monitoring nie funkcjonował na takim lotnisku, jak Okęcie, gdzie (jak i na innych międzynarodowych portach) w dobie „ogólnoświatowej walki z terroryzmem” śledzi się wszystkich i wszystko. I na pewno funkcjonował – to jednak, iż jego „zapisy się nie zachowały” lub, mówiąc eufemistycznie, się „schowały” tak głęboko, że od dwóch lat nie ujrzały dziennego światła – jest dowodem na to, iż zarejestrowało się coś, co zupełnie kłóci się z oficjalnym opisem wydarzeń.
 
Nie ma innej opcji. W przeciwnym bowiem razie (tj. gdyby scenariusz był taki, jak się nam tłucze do głowy od dnia zamachu) już 10 Kwietnia pokazywano by nam odlot, poprzedzającą go krzątaninę, wsiadanie poszczególnych pasażerów do takich a nie innych statków powietrznych, byłyby wywiady z pracownikami terminalu, naocznymi świadkami itd. (Żebyśmy jednak od razu mieli jasność, ja osobiście nie należę do osób, które uważają, iż delegacja prezydencka w ogóle nie wyleciała z Okęcia, tylko że 10-04 wykorzystano więcej niż dwa samoloty, a tajemnicy tej strzegą „fachowcy wojskowi” oraz osoby, które „widziały za dużo”, a chcą żyć).
 
Druga przesłanka, to opowieści samych dziennikarzy. Odsyłam choćby do relacji (mającego lecieć „dziennikarskim jakiem”) P. Wudarczyka z Polsat News (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/by-jeszcze-jeden-samolot_31.html) oraz do filmu „Poranek” (dokumentalnego, zrobionego przez rządową telewizję), gdzie wątek „trzeciego samolotu” parokrotnie powraca (kto nie oglądał, niech sobie zafunduje godzinę wolnego czasu na uważne przejrzenie tego wideo). Nie wchodząc w szczegóły (por. „Czerwona strona Księżyca” i rozdział „Medialny obraz Zdarzenia” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf)) powiem, iż gdyby wyleciałytylko dwa samoloty (przy czym w pierwszym byliby dziennikarze, w drugim „cała delegacja”), to nie pojawiłby się, bo i nie mógłby się pojawić, problem: „który samolot uległ wypadkowi”, skoro relacje ze Smoleńska płynęły m.in. od dziennikarzy, co przylecieć tam mieli właśnie jakiem. Opowieść o „prezydenckim jaku” po prostu by się w mediach i obiegu publicznym nie pojawiła.
 
Nie wzięła się ona zatem z nieuwagi lub w wyniku potknięcia językowego J. Kuźniara z TVN24 (jak tenże dziennikarz usiłuje tłumaczyć i siebie, i całą sytuację w filmie „Poranek”) – o „prezydenckim jaku” słyszeli i mówili także ludzie w innych środkach masowego przekazu, o „prezydenckim jaku” informować miał też P. Paszkowski, rzecznik MSZ, i to także rządową telewizję:
 
I przed sekundą dosłownie otrzymałem informację od rzecznika sz... rzecznika polskiej dyplomacji, rzecznika MSZ-u, Pana Piotra Paszkowskiego, który potwierdził, że prezydencki samolot JAK 40 rozbił się niedaleko lotniska wojskowego w Smoleńsku. JAK 40 rozbił się niedaleko wojskowego lotniska w Smoleńsku... (…) Przypomnę raz jeszcze: informacja sprzed kilku sekund dosłownie: rzecznik MSZ-u Pan Piotr Paszkowski potwierdza w rozmowie z TVN24, że według wstępnych informacji prezydencki samolot JAK 40 którym Prezydencka Para, prezydencka delegacja leciała na 70 rocznicę zbrodni katyńskiej, rozbił się podchodząc do lądowania niedaleko wojskowego lotniska w Smoleńsku. Mamy dwa źródła REUTERS i rzecznik MSZ-u: Prezydencki JAK 40 rozbił się niedaleko lotniska, na lotnisku w Smoleńsku. Ta informacja dotarła do nas około godziny 9-tej.Nie chcieliśmy jej Państwu podawać bo nie mieliśmy żadnych sprawdzonych informacji. Nie robimy tego nigdy.
 
Teraz mamy potwierdzenia z 2 źródeł, z agencji Reutera, na którą powołuje się także Polska Agencja Prasowa i od rzecznika MSZ-u Piotra Paszkowskiego:maszyna polska Rzeczpospolitej Polskiej JAK 40 z Prezydencką Parą z innymi gośćmi których Para Prezydencka zabrała na pokład i leciała do Katynia na uroczystości 70 rocznicy zbrodni katyńskiej, rozbił się niedaleko wojskowego lotniska w Smoleńsku(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/02/efekt-motyla.html). Gdy zresztą udaje się na antenie połączyć z Paszkowskim (koło 9.34 pol. czasu), Kuźniar go w końcu pyta wprost: „Wiemy, że były dwie maszyny – która się rozbiła?” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/byy-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbia.html).
 
Co się stało z „prezydenckim jakiem” możemy sobie wyobrazić – w drodze z Warszawy na katyńskie uroczystości (ściślej, w okolicach samego Smoleńska) zamienił się on po prostu w „prezydenckiego tupolewa”. O ile w przekazie medialnym takie metamorfozy to rzecz dość łatwa do wyjaśnienia lub nawet wykonania za pomocą komputerowych animacji, o tyle w przypadku fizycznych obiektów takie przemiany raczej nie zachodzą, zwłaszcza u rządowych samolotów. Na filmie lub w baśni może się zamienić dynia w karocę – z jaka-40 nie sposób mimo wszystko wyklepać Tu 154 M, choćby nawet najlepsi ruscy blacharze się tym zajmowali.
 
Ponadto, podczas upublicznionej nie tak dawno, słynnej rozmowy (10-04 godz. 9.07 pol. czasu, jeśli wierzyć oficjalnym danym, zastrzegam) jakiegoś dansingbubka (określenie Witkacego) z tzw. centrum operacyjnego, z amb. J. Bahrem – dwukrotnie pada pytanie o to, czy to na pewno „ten samolot”: „Czy to jest pewne, że to był ten nasz samolot, czy nie?” (w stenogramie na stronach i MSZ, i telewizji rządowej ucięto końcówkę „czy nie?”).Pyta o to ów gostek kogoś, kto przecież ma stać na „miejscu wypadku” i kto opowiada ezopową mową, że„nie ma żadnego śladu życia”(http://www.tvn24.pl/12690,1739927,0,1,co-wiemy-jezus-maria-msz-publikuje-rozmowy-sikorskiego,wiadomosc.html).
 
Pomijam całą zdumiewającą wprost dramaturgię owej konwersacji (część blogerów i komentatorów nawet powątpiewa, czy dialog jest w ogóle autentyczny – i nie zdziwiłbym się, gdyby nie był, znając już realia „historii smoleńskiej”), wszak nie słychać ani paniki, ani krzyków, ani podenerwowania w czasie tej wymiany zdań – jest ona naprawdę przedziwna. Gostek z „C.O.” (czymkolwiek by to „C.O.” miało nie być tamtego tragicznego dnia) dopytuje więc, czy chodzi o „ten nasz samolot”, jakby... mogło chodzić o inny. Ta kuriozalna wprost sytuacja wydaje się do wytłumaczenia w taki sposób, sądzę, iż wtedy jeszcze „oficjalnie” nie jest wiadomo, z którym samolotem (z tych, jakimi poleciała delegacja), co dokładnie się stało. Albo też z jednym już coś się stało, a losów drugiego jeszcze nie ustalono.
 
Błyskawicznie więc przyjmie się nad Wisłą narrację (decydować musieli i „fachowcy wojskowi”, i gabinet ciemniaków, ma się rozumieć), iż delegacja wyleciałajednymtupolewem „zapchanym do ostatniego miejsca” i koniec. Nawet bowiem A. Michnik z J. Żakowskim, M. Olejnik i T. Lisem razem wzięci nie uwierzyliby, iż tego samego dnia mogą się wydarzyć dwa wypadki lotnicze z rzędu dwóm specjalnym, wojskowym statkom powietrznym z najwyższymi dostojnikami na pokładach. Tu by żadna poranna gimnastyka ludzi mediów przed kamerami nie pomogła i najlepsi pod słońcem radzieccy eksperci ze „Skrzydlatej Polski” (http://freeyourmind.salon24.pl/339917,skrzydlata-rosja), „Raportu”, „Armii”, „Lotnictwa”, „Nowej Techniki Wojskowej”, „Polski Zbrojnej”, „Przeglądu Lotniczego” (http://wyborcza.pl/1,75478,10984026,Setlak__Nawet_gdyby_Tu_154M_sie_nie_rozbil__to_i_tak.html) i innych branżowych, kolorowych, militarnych pism, w których z łezką w oku wspomina się LWP, nie podołaliby w wyjaśnieniu tego, co się stało. Chyba, że naprędce by wymyślono, iż obie rządowe maszyny się zderzyły, bo np. załogi były pijane i znaleźliby się świadkowie z Okęcia (życzliwi borowcy, jak ci, co się pojawili po 10 Kwietnia), którzy by widzieli, jak zataczający się piloci zapewniają wsiadających, że jakoś to będzie.
 
Jeden z tych samolotów zwyczajniemusiałzniknąć. Padło na „prezydenckiego jaka”. Padło tak z oczywistych względów – gdzieś trzeba było narracyjnie w końcu pomieścić 96 osób. Poza tym na Siewiernym leżały, pamiętajmy, szczątki tupolewa – nie jaka. Ale nawet z tym „leżącym tupolewem”, momentalnie ugaszonym „po upadku” przez paru „strażaków”, zaczął się wnet niezły cyrk związany z ustalaniem i liczby, i listy pasażerów, wszak zrazu wyliczono, iż na pokładzie zmieścić się może ca. 130 osób (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/130-miejsc.html). To pospieszne wyliczenie zapewne wiązało się z tym, iż w porywach medialnego wichru, jaki przetaczał się przez media owego tragicznego dnia, dochodziło do wyszacowania (niedługo po godz. 10-tej pol. czasu) aż132osób zabitych (http://freeyourmind.salon24.pl/410648,medytacje-smolenskie-8-132). Powtarzam, 132. Informowali o takiej liczbie ofiar ci sami ludzie, którzy potem twierdzili jakby nigdy nic, iż na pokładzie tupolewa mogło się zmieścić maksymalnie do 100 osób.
 
Załóżmy jednak teraz, iż faktycznie tupolew wziąłby tylko te ca. 100 osób. Nawet takie założenie przyjmując i tak NIE widać na księżycowym materiale „polskiego montażysty” ani stu foteli, ani blisko stu ciał. Chyba nie znajdzie Pan żadnej osoby, która by powiedziała, że towidaćna pobojowisku. Dąbrowski et consortes choćby się nie wiem jakimi okularami posłużyli i choćby pękli, to nie wypatrzą ani stu foteli, ani stu osób na siewiernieńskich, dostępnych publicznie materiałach. Nie ma do tej pory, tj. od dwóch lat (!), żadnego zdjęcia pokazującego te wszystkie fotele i ciała (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/z-punktu-widzenia-strazaka-smolenskiego.html) „po katastrofie”. Jak to możliwe? Przecież przestrzeń, na jakiej dojść miało do lotniczego wypadku, to obszar raptem futbolowego boiska. To nie są jakieś niezbadane, niedostępne knieje, ciemne i zamulone głębiny morskie, skaliste wzgórza itp. Jak więc wyjaśnić taką zagadkę, jeśli „wszystko” stało się „na/nad Siewiernym”?
 
Można się nią nie zajmować i część osób taką postawę przyjmuje – po prostu nie ma problemu foteli i ciał na pobojowisku. Można też przyjąć, iż fotele z ciałami zapadły się najpierw pod ziemię (np. w wyniku nieziemskiego przeciążenia „100 G”, o jakim donosi raport komisji Burdenki 2, tak jakby chodziło o statek międzygwiezdny i lot w nadprzestrzeni). Jak wiemy jednak z przebiegu zdarzeń z 10 Kwietnia dość szybko przeprowadzono akcję „wydobywania ciał” z „miejsca katastrofy”, tak że już wieczorem informowanooficjalnieo tym, iż wszystkie ciała zostały odnalezione (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/wieczorne-kadry-z-polsatnews-1004.html). To, naturalnie, jak na skalę zniszczenia samolotu musiało być „wydobywczym” wyczynem nie tylko ruskich ratowników, ale i tych ludzi od załadunku trumien na gruzawiki.
 
Jako ciekawostkę warto dodać to, iż płk dr E. Klich, jeszcze wieczorem, jak pisze w swej najnowszej książce, widział sporo trumien, choć „wydobywanie ciał” i składanie do trumien zaczęło się już w godzinach popołudniowych. Jeśli więc tylu świadków nie mogło się zrazu „po wypadku” doszukać blisko stu ciał, zaś od momentu ogłoszenia „ewakuacji” przez tyle godzin trwało tych ciał „wydobywanie” i załadowywanie po kilkadziesiąt na gruzawiki, to aż ciśnie się na usta pytanie: ileż to zwłok się nawydobywali ruscy ratownicy podczas tych kompleksowych prac wydobywczych (http://freeyourmind.salon24.pl/355168,il-10-go-kwietnia)? No bo chyba nawet o wiele więcej niż sto?
 
Co gorsza, mimo tych intensywnych prac, jeszcze przez następne dni „wydobywano ciała spod wraku”, choć znowu nikt tego nie był w stanieudokumentować(pomijając może to zagadkowe zdjęcie I. Pitaleva z zabłąkanymi „ratownikami” z czerwoną trumną – jednego z ruskich fotoreporterów „obsługujących” maskirowkę (http://freeyourmind.salon24.pl/350293,11-49)) lub choćbyzobaczyć.Wg członków „komisji Millera” już 11-04-2010 nie było na pobojowisku żadnych zwłok. Spędzili tam zaś przecież „cały dzień, do nocy”, jak wyznał płk M. Grochowski (http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20110809&id=po15.txt) - to z kolei sytuuje ich wśród rekordzistów w szybkości „badania katastrof”. Można się cieszyć, że choć tyle czasu nadwiślańscy badacze przebywali na „miejscu Zdarzenia”, bo np. należący do nich W. Targalski spędził w Smoleńsku raptem 3 godziny „z czego prawie dwie w samolocie, w oczekiwaniu na wydanie wizy” (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110827&typ=po&id=po03.txt).
 
Nawiasem mówiąc, skoro już dotarliśmy na siewiernieńskie pobojowisko, bo chwilę temu wspomniałem też o relacji Bahra dla dansingbubka z „C.O.”, to dorzućmy jedną kwestię. Nie tylko ambasador zachowuje się dość dziwnie, jak na okoliczności tak wielkiej tragedii – całą masę dziwnych zachowań prezentują też inni istotni świadkowie. M. Wierzchowski ma wpaść na pobojowisko za „felczerami” (http://freeyourmind.salon24.pl/401203,tajemnice-smolenska) i mówić:„Może to nie ten samolot? Może to nie oni?”Trudno sobie wyobrazić dziwniejsze pytania – w takiej sytuacji. Jak to: nie ten samolot i nie oni? A kto, jak nie oni?
 
Przybywa potem ponoć złotousty J. Sasin, główny akustyk prezydenckiej kancelarii, obchodzi pobojowisko, dolicza się od kilku do kilkunastu ciał, przy czym żadnego nie jest w stanie rozpoznać i „domniemuje”, że reszta ciał jest... „we wraku”. Przybywa też A. Kwiatkowski, widzi „korpus w swetrze bez głowy na jakimś rumowisku” i „się wycofuje” (szerzej opisywałem tę kwestię „odstraszających elementów” scenografii w poście http://freeyourmind.salon24.pl/338767,medytacje-smolenskie-3). Obszernie relacje prezydenckich akustyków omawiałem tu http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-31.pdf (od s. 36) i tu http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-4.pdf. Nie trzeba zresztą czytać moich omówień, wystarczy uważnie prześledzić „smoleńskie” wystąpienia publiczne „akustyków”.
 
To tylko oczywiście garść relacji przywołanych przeze mnie – zaskakuje jednak: brak reakcji typowych, jakie zwykle się pojawiają, gdy ktoś (nieoswojony z takimi widokami) napotyka zmasakrowane zwłoki – zwłaszcza ciała osób bliskich czy znajomych. Najczęściej ludzi zbiera w takich chwilach na wymioty. Tu zaś mamy, jak to określiłem złośliwie w „Czerwonej stronie Księżyca”, lunatykowanie. Świadkowie wchodzą w księżycową fazę i zaczynają się zachowywać w bardzo osobliwy sposób – bez jakiegokolwiek sprawdzania stwierdzają np., że „wszyscy zginęli”, a poza tym przyjmują za oczywiste, że „nie ma kogo ratować”, czyli zachowują się na zasadzie „co się stało, to się nie odstanie”. Nikt nie wpada w jakąś rozpacz, nikt się nie rzuca, by próbować kogoś szukać – nawet Wierzchowski relacjonuje przed ZP, iż zwracał uwagę na... garnitur, udając się za „felczerami”:
 
MW: Trudno, no. Przy tym...Każdy gdzieś tam mimo wszystkoma odruch tego...
AM: Mhm.
MW: ...żeby,będąc w garniturze...
AM: Mhm.
MW: ...i tak dalej to tam tego... I widziałem, że oni tam pobiegli. Japoszedłem za nimi...(http://freeyourmind.salon24.pl/401203,tajemnice-smolenska)
 
A jak dodamy jeszcze, iż Wierzchowski sądził (o delegacji), że w ogóle... „wylądowali” (tak przecież, wg jego słów, miał się zwrócić na lotnisku do Bahra), to już zupełnie robi się nieziemska historia, abstrahując już w tym miejscu od „świstu silników tupolewa” i „ciszy”, o których opowiadał także właśnie Wierzchowski.
 
Wracamy na Okęcie. Trzecia przesłanka dotycząca większej (niż podawana oficjalnie) ilości samolotów lecących z warszawskiego lotniska, to ten mało znany polskiej opinii publicznej, sądzę, a intrygujący artykuł jednej z hiszpańskich reporterek (http://www.elmundo.es/elmundo/2010/04/11/internacional/1270984708.html), z którego fragment, w tłumaczeniu blogerki intheclouds, brzmi tak:
 
Dziennikarz Jan Pospieszalski z polskiej telewizji publicznej, jest kolejnym, któremu życie uratował przypadek losu. W piątkowy, późny wieczór (późne godziny w piątek), liczba członków delegacji udających się do Smoleńska, żeby uczestniczyć w uroczystościach upamiętniających Zbrodnię Katyńską tak wzrastała, że organizatorzy postanowili wynająć drugi samolot, który miał zabrać niższych rangą delegatów i dziennikarzy, którzy zazwyczaj towarzyszyli Prezydentowi. Jednym z nich był Jan Pospieszalski, który opowiada, jak ten drugi samolot nie mógł wystartować:

- Nasz samolot miał wylecieć, natychmiast po pierwszym, planowe lądowanie miało odbyć się tylko z 15 minutową różnicą i z takim przekonaniem zajęliśmy miejsca w samolocie. Po rozłożeniu gazety, którą miałem zamiar czytać podczas lotu i już zacząłem lekturę, kiedy kapitan poprosił nas o opuszczenie samolotu. Znaleźli problem techniczny i nie mogli jeszcze wystartować.”
(http://MMariola.salon24.pl/408791,10-04-2010-goraca-prosba-bardzo-wazne#comment_5996790). Nawiasem mówiąc, kiedyś dziennikarze śledczy „GP” pytali Sasina „dlaczego pan jakiem poleciał?” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/gdzie-jest-dyrygent-z-okecia.html), ale już dziś nikt o to głównego akustyka nie pyta, ponieważ od dawna doskonale „wiadomo”, że wraz z paroma innymi osobami udał się on 8-04-2010 na białoruskie safari konwojem składającym się z trzech aut, do którego nawet prezydencka obsługa medialna miała się zabrać „busikiem” (wg słów Wierzchowskiego), choć z kolei min. A. Duda przed ZP twierdził, iż rozmawiał po tragedii z prezydenckimi fotoreporterami i ci mieli być na Litwie (towarzysząc Prezydentowi), a nie na białoruskim safari (http://freeyourmind.salon24.pl/409802,a-duda-przed-zespolem); mamy tu więc typowy dla „historii smoleńskiej” przypadek bilokacji.
 
Kwestia dziennikarskiego jaka i panującej pogody po wylądowaniu też jest wciąż przedmiotem sporów, choćby w kontekście tego, co opowiadał W. Cegielski (http://freeyourmind.salon24.pl/296019,ukladanka) (http://freeyourmind.salon24.pl/348163,medytacje-smolenskie-4-juznyj) i w kontekście tych, zamieszczonym na jednym sankt-petersburskim blogu, zdjęć... z Siewiernego (http://freeyourmind.salon24.pl/350751,w-oczekiwaniu-na-siewiernyj-2013). Można to więc potraktować jako czwartą przesłankę – mianowicie otwartą kwestią pozostaje na razie, czy wszyscy ludzie mediów będący w Smoleńsku polecieli jednym, tym samym jakiem (proszę porównać relacje dotyczące iła-76)? Por. też http://clouds.salon24.pl/278143,o-trzech-samolotach-do-smolenska.
 
Skora zaś o jaku/jakach mowa. Piąta przesłanka, to przedziwne zachowania i wypowiedzi pilotów jaka będącego na Siewiernym. Wosztyl przecieżnamawiazałogę tupolewa do lądowania (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/konferencja-zespou-smolenskiego.html), choć ma nie być ku temu żadnych warunków, jak twierdzi Muś:„Porucznik Wosztyl rozejrzał się i powiedział: „Nie, teraz to już w ogóle nic nie widać. W tych warunkach to się chyba nie da wylądować. Może lepiej żeby nie lądowali?”. Mgła wchodziła na lotnisko takimi pasami. Wtedy to był moment, że nie było widać już drzew, które stały obok nas”(http://www.tvn24.pl/1,1663248,druk.html) (Wosztyl wspomina to tak http://wyborcza.pl/1,76842,7913721,Tupolew_wcale_nie_ladowal.html).Przedziwny uśmiech pojawia się na twarzy Wosztyla podczas tego przedziwnego króciutkiego telewizyjnego wywiadu z maja 2010 (www.youtube.com/watch?v=Z7J4uhTr9_k). Przedziwna jest też relacja stewardessy (http://freeyourmind.salon24.pl/407037,stewardessa).
 
Przedziwnie rozbieżne więc są wersje wydarzeń przez tychże ludzi podawane (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2010/10/dwoch-wosztyli-w-smolensku.html). Przypomnę może w tym kontekście fragment artykułu z drugiej połowy kwietnia 2010 (a więc, gdy stenogramy CVR nie były jeszcze opublikowane):
 
Z wojskowego lotniska w Warszawie pierwszy – ok. godz. 5.30 – wyleciał jak-40 z dziennikarzami. Prawie półtorej godziny później – Tu-154 z prezydentem Lechem Kaczyńskim, jego żoną Marią oraz 94 innymi osobami: parlamentarzystami, przedstawicielami Kościołów, dowódcami Sił Zbrojnych, gośćmi, ochroną i załogą. Maszyna z dziennikarzami wylądowała w Smoleńsku ok. 7.20. Jak mówią informatorzy „Rz”, oba polskie samoloty miały ze sobą kontakt radiowy.

Rządowe maszyny mają kilka różnych radiostacji, które umożliwiają zarówno łączność z krajem, jak i innymi statkami powietrznymi. Wystarczy ustawić odpowiednią częstotliwość – wyjaśnia Andrzej Kiński, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”. – Nie dziwi mnie więc, że załogi dwóch samolotów z tego samego pułku, lecąc w to samo miejsce, wymieniały się informacjami.
 
Jak ustaliła „Rz”, załogi rozmawiały, gdy prezydencki tupolew był w powietrzu, a jak-40 już wylądował na pasie lotniska i następnie z niego odkołował. Rozmówcy „Rz” twierdzą, że kontakt urwał się 10 minut przed katastrofą Tu-154, która wydarzyła się o godz. 8.56. O czym rozmawiały załogi obu maszyn? Piloci jaka przekazywali kolegom informacje o pogodzie w Smoleńsku. Mówili, że z minuty na minutę się pogarsza – twierdzą nasi informatorzy. Dodają, że załoga samolotu, który już wylądował, ostrzegała kolegów szczególnie przed gęstniejącą mgłą.

Taka korespondencja jest swoistą procedurą, którą stosują piloci ze specpułku. Jeśli mają możliwość, przekazują kolejnym załogom przydatne dane – opowiada jeden z pilotów.
 
Informacje o mgle, która gęstniała nad Smoleńskiem między godziną 9 i 10, potwierdzają świadkowie, w tym dziennikarz „Rz” Piotr Zychowicz. – Do Katynia przyjechaliśmy wcześniej pociągiem – opowiada Zychowicz. – Gdy 10 kwietnia rano dowiedzieliśmy się o katastrofie, natychmiast tam pojechaliśmy. Pół godziny po wypadku mgła była rzeczywiście bardzo gęsta.
Gdy piloci jaka ostrzegali załogę Tu-154 o mgle, ci usłyszeli podobne informacje z wieży kontrolnej lotniska w Smoleńsku. Jego obsługa zasugerowała, by wylądowali na innym lotnisku: w Mińsku, Witebsku, ewentualnie w Moskwie.

Pilot nie musiał zastosować się do tych ostrzeżeń, ale gdybym od kolegi, który lądował wcześniej na lotnisku, usłyszał takie ostrzeżenie, byłbym na pewno bardziej ostrożny – ocenia jeden z pilotów, z którymi rozmawiała „Rz”. Dodaje, że piloci 36. Pułku Lotnictwa Transportowego znają możliwości obu maszyn, zarówno jaka-40, jak i Tu-154.
Dlatego załoga tupolewa nie powinna lekceważyć informacji od kolegów – ocenia pilot.
 
Piloci jaka, chociaż nie widzieli bezpośrednio samego momentu katastrofy, to słyszeli, jak maszyna z prezydentem na pokładzie runęła na ziemię.
Jako jedni z pierwszych byli na miejscu, zaraz po katastrofie – mówi jeden z pilotów. I dodaje, że szybko zorientowali się, co się stało, i że nie można już nic zrobić. – Nie byli w stanie tam zostać i patrzeć – podkreśla. Oficjalnie 36. specpułk nie udziela na temat katastrofy żadnych informacji.
Dlatego piloci jaka są dla prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy jednymi z ważniejszych świadków. Śledczy od razu po wypadku zabezpieczyli zapisy rozmów zarejestrowane przez urządzenia w jaku.”(http://www.rp.pl/artykul/465837.html)
 
Mowa jest tu o przerwanej łączności o godz. 8.46 pol. czasu (jak nietrudno wyliczyć), co warto zestawić z relacją Wosztyla w prokuraturze, gdzie podawał 8.35 jako porę, kiedy usłyszał silniki tupolewa (http://www.panstwo.net/335-rozdzial-vi-%E2%80%93-katastrofa), jak i z tym, co mówił w wywiadzie dla „Czerskiej Prawdy” w maju 2010 (http://wyborcza.pl/1,76842,7913721,Tupolew_wcale_nie_ladowal.html), gdzie przyznał, iż nie patrzył na zegarek, choć zaznaczył, że „dosłownie kilka sekund później”, tj. po „katastrofie” zawyły na lotnisku syreny alarmowe.
 
Jeśliby to działo się w „godzinie Batera”, czyli okolicach 8.36 pol. czasu (http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-6-godzina-batera), to nawet zgrywałoby się to mniej więcej ze słynną „bilokacją” tupolewa o 8.38 (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/bilokacja-o-838.html) – no ale kłóciłoby się to rzecz jasna z oficjalnym, traktowanym także przez ZP, jako wciąż niepodważalny, scenariuszem „katastrofy”. Chyba nikt dziś, tj. po dwóch latach, nie zakładałby, iż doszło do niej jednak o 8.56, bo i to kłóci się z tym, co już „oficjalnie ustalono”, no i ze świętymi (dla niektórych) „zapisami FMS-a”.
 
Ta przywołana wyżej relacja z „Rz” (z 23 kwietnia 2010), jakoby piloci z jaka-40 byli „jako jedni z pierwszych na miejscu [katastrofy]”, przy czym... „nie byli w stanie tam zostać i patrzeć”, kłóci się z kolei z tym, co (ludzie z jaka-40) mieli przekazać (na początku czerwca 2010) „Faktowi” nt. ich „internowania” na smoleńskim lotnisku:
 
O dziwnym zachowaniu rosyjskich kontrolerów tuż po katastrofie polskiego tupolewa mówili Faktowi ludzie z załogi polskiego Jaka-40, któremu udało się na lotnisku Siewiernyj wcześniej wylądować. Opowiadali, że kilka chwil po rozbiciu prezydenckiej maszyny, z wieży wybiegł jeden z kontrolerów i z przerażeniem krzyczał: „K..a! Co teraz ze mną będzie?”. Szybko zabrały go rosyjskie służby, a polska załoga Jaka-a zamknięta w samolocie przez kilka godzin czekała na nowego kontrolera, by móc dostać zezwolenie na wylot ze Smoleńska.(http://www.fakt.pl/To-Rosjanie-wprowadzili-pilotow-w-blad-,artykuly,73855,1.html).
 
I jeszcze taki fragment, może bardziej czytelny:
 
Członkowie załogi Jaka ruszyli do stojących przy płycie Rosjan z obsługi lotniska.– Krzyczeliśmy do nich, że jest katastrofa, machaliśmy rekami, pokazywaliśmy, by tam natychmiast jechali. Że samolot się rozbił! Żeby nas zabrali, bo może trzeba ratować rannych, pomóc w ewakuacji– opowiada świadek.

– Rosjanie jakby niczego nie rozumieli. Dopiero gdy na nich nakrzyczeliśmy, wsiedli do samochodów i ruszyli w stronę, gdzie rozbił się samolot. Ale po chwili zawracali, bo tam było coś zagrodzone. Musieli jechać inną stroną. Gdy nas mijali, pytaliśmy, czy coś wiedzą, co z tupolewem? Jeden z nich przez otwarte drzwi auta rzucił nam: „Odlecieli”. Nic z tego nie rozumieliśmy.
Gdy auta rosyjskiej obsługi w końcu odjechały, z wieży wybiegł kontroler, głośno przeklinając. – Krzyczał, że będzie miał straszne kłopoty, wielkie problemy. Łapał się za głowę, zakrywał rękami twarz, biegał w kółko i powtarzał, co z nim będzie, że takie straszne kłopoty będzie miał – opowiada nam członek załogi jaka. Kontrolera dobrze zapamiętał, bo wyglądał na bardzo starego człowieka, ze zniszczoną, nalaną, mocno czerwoną twarzą.
Boże, jacy ludzie tu pracują, pomyślałem – wspomina nasz rozmówca. – Po chwili przez okno wieży wyjrzał człowiek w zielonym mundurze. Wybiegł i zabrał tego kontrolera. Wojskowi zamknęli zaraz wieżę, a nam kazali wrócić do jaka.Nie było z nimi żadnej dyskusji. Kazali i już. Zamknęli nas na kilka godzin w samolocie – relacjonuje.

Załoga jaka musiała pozostać w zamkniętej maszynie. Nie pozwolono im wyjść, nikt nie chciał niczego im powiedzieć o losie załogi i pasażerów prezydenckiego samolotu. – Rosjanie powiedzieli nam, że czekamy na nowego kontrolera, którego ściągają, byśmy mogli odlecieć. Dopiero jak go sprowadzili, dostaliśmy pozwolenie na wylot – mówi nam świadek.
 
Tych wszystkich dziwności związanych z legendarną załogą pod dowództwem Wosztyla jest zatem bez liku – dorzućmy jeszcze włączanie i wyłącznie magnetofonu w jaku, bo... oszczędzano prąd:„Po tym jak Rosjanie odeszli na inne lotnisko magnetofon, tak jak wiele innych odbiorników, wyłączyliśmy. Byliśmy tam bez akumulatorów a nie wiedzieliśmy, czy dojedzie zasilanie lotniskowe. Później włączyliśmy już tylko naszą radiostację, bez magnetofonu. Szkoda”(http://www.tvn24.pl/1,1663248,druk.html).
 
Można wprawdzie wziąć poprawkę na to, iż załogą tą zajęła się (po wylądowaniu jaka-40) FSB, co w istotny sposób (tak jak u moonwalkera Wiśniewskiego), mogło wpłynąć na postrzeganie świata przez Wosztyla etc., a poza tym w następnych miesiącach jeszcze załogę tę goniła wojskowa prokuratura za „lądowanie wbrew przepisom” na ruskim lotnisku (po roku tej „gonitwy” sprawę umorzono) – ale problem jest o wiele szerszy, podejrzewam. Kwestia pilotów i całego 36 splt po tragedii to jednak temat na osobną dyskusję – zwłaszcza w kontekście relacji i zachowań B. Stroińskiego (który, nawiasem mówiąc, nie tylko „odczytywał” zapisy CVR w Moskwie, a stenogramów potem nie podpisał, nie wiedzieć czemu, ale ponadto, o czym mało kto pamięta, miał początkowo... lecieć 10-04 http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/plan-lotu-2.html), G. Pietruczuka czy też byłych szefów 36 splt, dość ostentacyjnie obciążających winą załogę tupolewa (najbardziej z nich brylował chyba R. Latkowski, ale nie on jeden (http://freeyourmind.salon24.pl/355900,byly-maje-byly-bzy)). To wszystko to wierzchołek góry lodowej związanej z rozsianymi po przeróżnych instytucjach „fachowcami wojskowymi”, mówiąc eufemistycznie (por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/biae-plamy-smolenskie.html i http://www.tvn24.pl/0,1663904,0,1,zabraklo-umiejetnosci-mowienia-spadaj,wiadomosc.html, http://swiat.newsweek.pl/zaloga-prezydenckiego-samolotu-miala-problemy-z-rosyjskim,56572,1,1.html).
 
Po szóste, słynni świadkowie okęccy, jak T. Szczegielniak (http://freeyourmind.salon24.pl/398929,tajemnice-okecia-2) czy A. Klarkowski (niestety nie przesłuchiwany przez ZP, a tylko pojawiający się w paru wywiadach (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/okecie-10-kwietnia.html)) – dość późno , jak na wagę sprawy, składający publicznie swoje zeznania – NIC nie są w stanie powiedzieć o tym, co się działo, gdy odlatywali dziennikarze (por. też taką ciekawostkę http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/wiadomosc-z-723-10-go-kwietnia.html). Z tego można wnioskować, że na lotnisko przybyli koło 6-tej, a nie np. przed 5-tą (o ile mówią prawdę, zaznaczam, nie są to bowiem zeznania pod przysięgą i mogące skutkować odpowiedzialnością karną). Tymczasem część pasażerów właśnie na wczesne godziny miała się stawić na Okęciu, por. relację p. E. Sawickiej nt. śp. S. Mikke:Staszek mówił, że leci samolotem o bardzo wczesnej godzinie, o 3 lub 4 ranohttp://www.rp.pl/artykul/466762.html; czy ktoś przybywałby więc na lotnisko tak wcześnie, gdyby wylot planowano na 7-mą?
 
Po siódme, ujawnione jak dotąd tylko we fragmentach (ciekawe, czemu), dialogi z 10-04 w Centrum Operacji Powietrznych (http://freeyourmind.salon24.pl/294090,czas-na-nowa-narracje), relacja adiutanta śp. B. Kwiatkowskiego przekazana przez p. K. Kwiatkowską:„Moje obawy całkowicie rozwiał telefon od adiutanta męża, który poinformował mnie, że on najprawdopodobniej poleciał jakiem. I naprawdę przez długi czas wierzyłam, że Bronek jednak żyje”(http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20110924&typ=po&id=po29.txt) czy informacje p. E. Błasik o planach z jakiem z Dowódcami, którego miał pilotować gen. Błasik.
 
W tym kontekście należy wspomnieć o ruskiej dezie z „Błasikiem za sterami tupolewa” (http://www.tvn24.pl/12690,1677683,1,1,czy-general-blasik-siedzial-za-sterami-tupolewa,wiadomosc.html) (http://www.wprost.pl/ar/197733/General-Blasik-za-sterami/)).Ta deza była kolejną formą oczerniania wizerunku zamordowanego szefa sił powietrznych, któremu to Dowódcy, jak wiemy, Ruscy nawet imputowali pijaństwo na pokładzie. Dodajmy, że włączył się w to dezinformacyjne działanie także... (drugi) pilot jaka-40, R. Kowaleczko (co dodatkowo potwierdza moje, formułowane wyżej, podejrzenia, ws. do dwuznacznej roli załogi „dziennikarskiego jaka”, czy szerzej: ludzi z 36 splt, po tragedii):
 
Pilot jaka-40 Rafał Kowaleczko stwierdził, że Błasik nigdy nie wywierał presji na pilotów. Jeśli czegoś chciał, to po prostu brał sprawy w swoje ręce. Dosłownie. „Panie poruczniku, pan siedzi na moim miejscu. Ja będę leciał" – miał kiedyś usłyszeć od niego Kowaleczko. „Tak zachowywał siętylko i wyłącznie gen. Błasik. Ja takich sytuacji miałem około trzech, w tym czasie siedziałem w przedziale pasażerskim. Gen. Błasik kazał mi opuścić fotel pilota jeszcze przed startem. I siedział na moim miejscu do momentu lądowania. Takie zdarzenia miały miejsce w 2008 i 2009. Były to loty do Dęblina i Malborka (…). Inni moi koledzy z jaka-40 też spotykali się z takim zachowaniem” – zeznał w prokuraturze. Bywało tak, że Błasik zjawiał się w kokpicie jeszcze przed startem, siadał za sterami, a pilotowi kazał zostać na ziemi. Kowaleczko przyznaje jednak, że nie słyszał, by generał zachowywał się w ten sposób także w tupolewach.”
 
Zupełnie bowiem inaczej brzmiałaby opowieść smoleńska z 10-04 o „siedzącym za sterami” Dowódcy sił powietrznych, gdyby okazało się, że gen. Błasik był za sterami jaka, do czego miał pełne uprawnienia – i np. ze względów bezpieczeństwa wiózł osobnym statkiem powietrznym część delegacji (w „Czerwonej stronie Księżyca” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-2.pdf, s. 42) sugerowałem, że nawet w stenogramach zrekonstruowanych przez krakowski IES można się doszukać śladu korespondencji między załogą tupolewa a „jakiem Błasika”). Taki podział delegacji byłby z pewnością całkowicie uzasadniony choćby w związku z komunikatem (z 9 kwietnia 2010) o zagrożeniu terrorystycznym, o którym tyle kiedyś mówił Macierewicz – ale też w związku z planowanym roboczym spotkaniem sztabów Polski i ruskim (http://freeyourmind.salon24.pl/358381,wizyta).
 
Po ósme przesłanka z posiedzenia ZP: pytanie jednego parlamentarzysty na przesłuchaniu Wierzchowskiego: „A czy pan widział lub słyszał, jak lądowały wcześniej samoloty?Jaki? Jak lądowały?(http://freeyourmind.salon24.pl/401203,tajemnice-smolenska), korespondująca z relacjami moonwalkera Wiśniewskiego o tym, jakoby słyszał jakieś jeszcze jedno lądowanie samolotu:„myślałem, że samolot leci pusty. Godzinę wcześniej wydawało mi się bowiem, że maszyna lądowała. Wówczas również słyszałem huk silników. Gdy więc usłyszałem go ponownie, myślałem, że nasza delegacja wylądowała już bezpiecznie, a samolot leci załatwić jakieś sprawy techniczne, na przykład zatankować, albo wraca do Polski i potem przyleci z powrotem po prezydenta. Mimo to podszedłem do okna, żeby zobaczyć maszynę”(http://www.rp.pl/artykul/460798.html). Pamiętajmy, że zrazu pojawiały się (po paru dniach „wyciszone”) relacje o tym, iż tupolew najpierw, tj. koło 8.30 pol. czasu miał... „pierwsze nieudane lądowanie” (http://www.fakt.pl/wydanie-specjalne/, s. 4-5).
 
Po dziewiąte – przesłanka dot. zapasowego samolotu (obligatoryjnego w przypadku delegacji na wysokim, państwowym szczeblu) – nawet w dokumentacji millerowców pojawiają się w tej sprawie znaki zapytania (http://freeyourmind.salon24.pl/346626,kwestia-trzeciego-samolotu-i-okeckich-gosci) (http://freeyourmind.salon24.pl/346023,samoloty-zastepcze-i-inne – tu przy okazji mowa o fałszowaniu dokumentacji w 36 splt). Po dziesiąte – to że wiele instytucji, jak też dziennikarzy śledczych, pewnych kwestii ani pewnych miejsc (np. Okęcia), tudzież pewnych ludzi, w ogóle „nie rusza”, tak jakby nie istniały/nie istnieli :). Sądzę więc, że już z tego (przydługiego, a i tak chyba niekompletnego) wyliczenia można wysnuć wniosek, iż przesłanek podważających oficjalną narrację okęcką jest naprawdę sporo i pochodzą z różnych źródeł, a nie jednego miejsca, które można by w łatwy sposób „zdyskwalifikować” (na zasadzie „zaszło medialne przekłamanie” lub „ktoś coś pokręcił”).
 
Natomiast, co do Witebska, to mamy jeszcze większą czarną dziurę niż w przypadku Okęcia – oficjalnie bowiem powiada się, że lotnisko nie było czynne (http://mmariola.salon24.pl/269208,e-klich-potwierdzil-ze-10-04-2010-lotnisko-w-witebsku), czyli załoga po głupiemu je wpisała do planu lotu, a ten plan po głupiemu klepnęła (bez odrzucania) masa instytucji, nie dostrzegając słonia w menażerii. Co więcej, nawet w przestrzeni powietrznej (mińska ani moskiewska) kontrola obszaru nie poinformowała załogi o nieczynnym witebskim lotnisku, choć miano przecież ostrzegać przed złymi warunkami atmosferycznymi w Smoleńsku, a w związku z tym wybór zapasowego lotniska byłby oczywisty (http://freeyourmind.salon24.pl/340065,polskie-stenogramy). Żeby już było „najśmieszniej”, nawet „komisja Millera” w swojej dokumentacji przyznaje, że załoga przed odlotem otrzymywała informacje za pomocą depesz o pogodzie w Witebsku (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-5.pdf, s. 22; pseudoraport Millera, s. 38-39).
 
Witebskie poszlaki podaję w rozdziale o „leśnym dziadku z Witebska” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf, s. 156), tym dziadku od tychże słynnych smoleńskich materiałów (http://www.tvn24.pl/-1,1652433,0,1,wymieniali-lampy-tuz-po-katastrofie-tu_154,wiadomosc.html) – oraz w najważniejszej części mojej książki, czyli tej zatytułowanej „W wielowymiarowej ruskiej zonie”.
 
W przypadku rekonstrukcji zdarzeń związanych z autentyczną tragedią (nie zaś z osłaniającą ją maskirowką) jesteśmy w wyjątkowo trudnej sytuacji, ponieważ opieramy się na przypuszczeniach, a nie na materialnych dowodach, zaznaczam. I trudno by było inaczej, skoro śledztwo dopiero trwa, przypominam. Zakładając, iż zapisy CVR są spreparowane, musimy myśleć niejako „pod prąd” tego, co się oficjalnie głosi – to zaś wcale nie jest łatwe (http://freeyourmind.salon24.pl/343314,minsk-kieruje) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/witebsk-i-inne-lotniska-zapasowe.html). Jako ciekawostkę dot. CVR dorzucę w tym miejscu to, iż już wieczorem 10 Kwietnia pojawia się „news”, że Ruscy ni mniej ni więcej tylko „odczytali zapis rozmów z załogą Tu 154” (http://3.bp.blogspot.com/-P-NWvH-4KJo/TX9reaeE3vI/AAAAAAAAAjQ/5Zzi9GKBWq8/s1600/pols12.png), a więc zanim zajęli się „odczytami” w towarzystwie kolegów znad Wisły.
 
Sytuację z witebskimi poszlakami komplikuje dodatkowo fakt, iż nikt tam, tj. w Witebsku, nie badałżadnychtropów, nie robiono reportaży, nie przepytywano ludzi (nawet pracujących na lotnisku) – nie próbowano nawetzbliżaćsię do tego miasta i jego dwóch lotnisk – Wostycznyj (położonego ponad 10 km na wschód w stronę Smoleńska) i... Siewiernyj (północnego). (Nawiasem mówiąc wątek „białoruskiego safari” akustyków prezydenckich też pozostaje nietknięty w przesłuchaniach ZP – do dziś nie wiemy, co porabiać mieli przez blisko dwa dni na Białorusi prezydenccy urzędnicy – o ile w ogóle tam byli). Jasne, ktoś może powiedzieć: po co badać cokolwiek w mieście, w którym „nic się nie działo”. Czy jednak wiemy, że nic się nie działo, czy tylko za niezwykle życzliwymi nam Ruskami przyjęliśmy, że „nic się nie działo”? Na smoleńskim Jużnym coś się działo i nikt tam się nie udał z ekipą reporterów. Na smoleńskim Siewiernym i w okolicy sporo się działo, a materiałów wideo tyle, co kot napłakał. Nie sądzę więc, by „dzianie się” korelowało z filmowaniem i dokumentowaniem. Raczej może zachodzić odwrotna zależność: im więcej się dzieje, tym mniej wideo z tym związanego.
 
Do leśnego witebskiego dziadka S. Serebro nikt z rządowej telewizji, mimo upływu już dwóch lat, nie dotarł z prywatną dziękczynną pielgrzymką, jak kiedyś red. G. Miecugow do doc. S. Amielina (http://www.tvn24.pl/0,1698758,0,1,nie-ma-jednej—to-byl-caly-zespol-przyczyn-katastrofy,wiadomosc.html), którą analizowałem (tak jak i całą postać „pasjonata lotnictwa” ze Smoleńska) tu http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-31.pdf. Po Witebsku nie krążyła śledcza ekipa „Misji specjalnej” ani „Superwizjera”, a przecież o Witebsku mowa jest nie tylko w „stenogramach rozmów” pilotów, lecz i w filmie „Syndrom katyński” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-4.pdf, s. 12), gdzie nikt nie wspomina, iż było nieczynne (w „Syndromie” pokazane są „mińskie” zobrazowania radarowe i jest „wywiad” z jednym z „kontrolerów” z Mińska).
 
10 Kwietnia, jak doskonale powinniśmy pamiętać, Ruscy solennie zapewniali (wprost rwali sobie włosy z głów), iż namawiali upartą załogę tupolewa do odlotu na „lotniska zastępcze” (http://wiadomosci.onet.pl/swiat/pilotowi-proponowano-ladowanie-w-minsku-zaloga-wyb,1,3570156,wiadomosc.html) czy, wg słów Plusnina, „lądowanie w innych miastach” (http://www.fakt.pl/Problem-z-jezykiem-przyczyna-katastrofy-,artykuly,69054,1.html). Przy tej okazji przyjrzyjmy się końcówce zlinkowanej rozmowy z Plusninem twierdzącym, że polska załoga w pewnym momencie przestała „przekazywać jakiekolwiek informacje”. Reporterka pyta go, uwaga, czy tupolewjeszcze raz zawrócił, podszedł do lądowania, nie wylądował, a potem skierował się na zapasowe lotnisko? Czy nie tak?”,na co Plusnin odpowiada:„Nie, nie. Inaczej. Zawrócił i tyle. Potem rozpoczął podejście”. Zawrócił? (por. ponownie http://www.fakt.pl/wydanie-specjalne/)
 
Witebsk jest od dwóch lat praktycznie niezbadany (tak jak i smoleńskie Jużnyj (http://freeyourmind.salon24.pl/348163,medytacje-smolenskie-4-juznyj, choć działało 10 Kwietnia; ruskie szympansy z Siewiernego łączą się z Jużnym podczas „pracy wieży” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html))). co więcej, w „Uwagach” do raportu komisji Burdenki 2, mowa jest o tym, że zrazu nie przekazano „stronie polskiej” zobrazowań radarowych z białoruskiej i ruskiej przestrzeni powietrznej, co przy braku danych z Okęcia stanowi „komplet” blackoutowy, że się tak wyrażę. Lektura „Uwag” to bardzo zajmujące zajęcie :) (http://freeyourmind.salon24.pl/345616,uwagi-do-uwag) – także jeśli chodzi o Siewiernyj, ale już nie będę tego wątku teraz rozwijał – wspomnę tylko, iż na pytanie, czy były jakieś lądowania na smoleńskim wojskowym lotnisku 10-04 rano przed przylotem jaka-40, Ruscy nie udzielili „stronie polskiej” odpowiedzi.
 
Myślę więc, że sprawa dokładnego dochodzenia ws. Witebska to rzecz wciąż do zrobienia. Nie liczyłbym jednak na razie w tej materii na prokuraturę :). Na pewno, jeśliby 10 Kwietnia miano skierować delegację prezydencką na zapasowe lotnisko, to tam, tj. na witebskie Wostocznyj, byłoby najbliżej – i zarazem nie budziłoby to wstępnie żadnych podejrzeń ani pilotów, ani lecących z nimi osób. Nie muszę przypominać, że przecież w samym Smoleńsku i w Katyniu krążyły na długo „przed katastrofą” wieści, iż delegacja zostanie właśnie skierowana na inne lotnisko (http://freeyourmind.salon24.pl/320751,wyczekiwanie). Z punktu widzenia zamachowców „nieczynny” (o czym dowiedzieliśmy się ex post) Witebsk był najprostszym rozwiązaniem.”
 

ZB:
Marek Dąbrowski, współpracujący z Zespołem Parlamentarnym, powiedział w wywiadzie 02 maja br.: "Przełomowe znaczenie w zakresie technicznym miały analizy raportów Universal Avionics dotyczące zapisów FMS i TAWS, przeprowadzone w lecie 2011 przez doktora Nowaczyka". Pan wyraża tu wątpliwości. Dlaczego?


 FYM: Może dla Dąbrowskiego to był przełom, dla mnie i dla wielu innych osób, z którymi dyskutujemy na blogach – nie. Tak samo jak przełomem nie było dla mnie i dla innych blogerów opublikowanie informacji o „zamrożeniu pamięci” FMS-a w raporcie komisji Burdenki 2 (http://fymreport.polis2008.pl/?p=7179), powtórzonej potem, z niezrozumiałych dla mnie względów, w „Białej Księdze” (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/03/zamro%C5%BCenie-FMS-a-Bia%C5%82a-Ksi%C4%99ga.png). Rzecz tragedii z 10-04 bowiem nie sprowadza się do losu jakiegoś komputera pokładowego ani nawet do losu jakiegoś Tu 154 M, lecz do losów ludzi, którzy mieli wziąć udział w delegacji z polskim Prezydentem. Podkreślam: chodzi olosy osób, a nie żadnych maszyn czy urządzeń. Jeśli zaś ruskie dane traktujemy jako niewiarygodne, to nie możemy traktować jakowiarygodne danych dotyczących „końcówki lotu”. Mnie się wydaje to tak oczywiste, że aż dziwię się, iż ktokolwiek mógłby pomyśleć inaczej, cóż jednak mogę poradzić, jeśli ktoś kwestię kwietniowej tragedii traktuje w kategoriach losów „komputera pokładowego”. Jak już mówiłem w wywiadzie dla Amelki222 (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/03/wywiad-amelki222.html):
 
Eksperci(ZP)uważają, iż Ruscy, prowadząc śledztwo we własnej sprawie i dokonawszy bombowego zamachu na pokładzie (ewentualnie zestrzelenia tupolewa nad Siewiernym) – pozostawiliby w raporcie (sterowanej ręcznie przez Putina) ruskiej „komisji badawczej” rzetelne dane świadczące o tym wysadzeniu/zestrzeleniu. Moim zdaniem to jest majstersztyk logicznego rozumowania i właściwie w tym momencie pozostaje wyłącznie powiedzieć brydżowe „pass”. Już chyba mądrzej bowiem do sprawy podejść się nie da, skoro sięzakłada to, że kraj specjalizujący się od dziesięcioleci (!) w wojnie informacyjnej pozostawia w oficjalnym państwowym dokumencie związanym z wydarzeniem tej rangi co tragedia z 10-04, szczegółowe informacje, z których można wywnioskować, iż doszło do zamachu dokonanego przez tenże kraj.Ruscy więc sami się podkładają własnym „raportem” Zespołowi smoleńskiemu, gdyż wcześniej żadna z instytucji tego (tj. ukrytej informacji o zamachu) nie dostrzegła.
 
Czymś zupełnie irracjonalnym (delikatnie ujmując) jest założenie, iż Ruscy sami z siebie by zawarli czy pozostawili w swoim raporcie takie dane, które wskazywałyby na zaistnienie zamachu, że przeoczyliby je lub zbagatelizowali. To jest czysty absurd. Nonsens, kompletny. Nie ma najmniejszych podstaw, by traktować ruskie oficjalne dane jako wiarygodne, a tym bardziej pozwalające się potraktować jako dowód zamachu. Jeśli więc zakładamy, iż narracja moskiewska jest niewiarygodna (tak jak śledczy wie, że zbrodniarz ukuł sobie fałszywe alibi), to rozsądek nakazuje po prostu odrzucić ruskie dane i szukać innych. Możliwości badania innych materiałów niż te „udostępnione” przez Rusków jest wiele – sporo śladów zbrodni jest nad Wisłą, choćby w postaci dowodów rzeczowych, ciał ofiar czy relacji świadków, których można przesłuchać. Jest też jeszcze to, na co zwraca uwagę choćby bloger Albatros... z lotu ptaka – możliwość dotarcia do satelitarnych źródeł, z analizy których wynika np., że na Siewiernym 10-04 w godzinach porannych i przedpołudniowych nie było żadnego pożaru.”
 

ZB: Zauważył Pan na pewno, iż nasz wywiad sprzed tygodnia wywołał kilkudniową burzliwą dyskusję między obrońcami teorii Zespołu Parlamentarnego i grupą Pańskich zwolenników. Dlaczego tak się dzieje? Czy niemożliwa jest tu zgodna współpraca, a przynajmniej pokojowe współistnienie?

FYM: „Pan wybaczy, ale nie śledziłem tej dyskusji. Na moim blogu i na blogach osób, które wspólnie ze mną i innymi blogerami zajmującymi się maskirowką, prowadzą dyskusje, czytuję uważnie, rzecz jasna, wymianę poglądów – natomiast komentarzy czy tekstów osób, które zajmują się szerzeniem oszczerstw od długiego już czasu nie śledzę. Nie interesuje mnie, co sądzą ludzie niezdolni do racjonalnego zastanowienia się nad tym, co się stało 10 Kwietnia i nad śledztwami wokół tej sprawy – wydaje mi się zresztą, że zagadnienie tragedii jest tak poważne, iż zupełnym nieporozumieniem i stratą czasu jest zajmowanie się poglądami takich osób.
 
Jeśli zaś Pan raczy mówić o „grupie moich zwolenników”, to proszę nie mieć mi za złe, jeśli powiem, że nie za bardzo rozumie Pan, o co tu chodzi – jest to wszak zafałszowanie obrazu sytuacji. Wyjaśnię więc Panu, że mówimy o śledztwie ws. największej powojennej tragedii polskiej, nie zaś o tym, czyim kto jest „zwolennikiem” w jakiejś sprawie. Trudno sądzić poza tym, by np. prof. J. Trznadel, jeden z najwybitniejszych polskich współczesnych intelektualistów, był... „moim zwolennikiem” (http://freeyourmind.salon24.pl/417743,wywiad-z-prof-j-trznadlem) (http://dakowski.salon24.pl/344309,zamach-smolenski-wokol-hipotez) (http://freeyourmind.salon24.pl/344357,w-odpowiedzi-na-tekst-prof-j-trznadla). Proponuję tedy Panu wziąć pod uwagę taką sytuację, że może coraz więcej osób po prostu mapodobny pogląd jak ja czy inni blogerzy zajmujący się maskirowką, może coraz więcej osób odkrywa coś, co i inni wcześniej dostrzegli.
 
Natomiast przeróżni zaślepieni głupcy (inaczej takich życzliwców nie umiem nazwać – i nie mam na myśli Pana, rzecz jasna) sprowadzić chcą (niewygodną) kwestię blogerskiego śledztwa do walki z konkretnymi osobami, tak jakby wystarczyło zagłuszyć kogoś i problem sam zniknie. W swej ślepocie ci ludzie nie są w stanie dostrzec, iż problem polega właśnie na tym, że wiele osób zadaje sobie te same pytania, co ja czy inni blogerzy od maskirowki. Zwyczajnie – wiele osób zadaje sobie te same pytania. Coraz więcej osób dostrzega, jak mnóstwo znaków zapytania jest wokół, zdawałoby się, tego, co „oczywiste”. Kwestie związane z maskirowką mógł więc postawić ktokolwiek – niekoniecznie nawet ja. Ktoś zupełnie inny mógł wpaść na to samo – nie ja. Przypomnę, że takie sygnały, tzn. że na Siewiernym mogło dojść do makabrycznej inscenizacji, pojawiały się na różnych blogach (np. znakomitej intheclouds, arturba i in.), na długo zanim ja sformułowałem swoją koncepcję. Problem maskirowki bowiem wyłania się na tle samej analizy materiałów dot. „Smoleńska”, nie zaś w związku z którymkolwiek z blogerów.
 
Jeżeli zaś ktoś rozumie prowadzenie dochodzenia (w tak poważnej sprawie) jako opowiadanie się za X-em lub Y-iem, to nie wie, na czym polega śledztwo. Niestety, tak się stało, iż część ludzi tak pojmuje kwestie związane z badaniem przyczyn i przebiegu zamachu, część ludzi jednak celowo w taki sposób „ustawia debatę”, by nieustannie zaogniać konflikty, a więc, by kooperacja nie zachodziła (http://freeyourmind.salon24.pl/338253,sledztwa-smolenskie-2). Albo jesteście „po stronie Macierewicza”, albo won. To fanatyzm i głupota, niejednokrotnie połączone z chamstwem czystej wody (dokładnie takim, jakie prezentuje Niesiołowski). W śledztwie można stać tylko i wyłącznie po stronie prawdziwościowego wyjaśniania – bez względu na jakiekolwiek sympatie polityczne. Jeśli dla kogoś sympatie polityczne są pierwszorzędne i ważniejsze od prawdy, to niech przestanie udawać, że chodzi mu o jakieś rzetelne ustalanie faktów.
 
To tak na początek mojej odpowiedzi. Myli się Pan też, mówiąc o problemach ze zgodną współpracą czy współistnieniem różnych koncepcji i osób. Jestem pewien, że nie zna Pan wielu moich tekstów choćby sprzed ponad roku (tak zresztą, jak ci, co szerzą oszczerstwa na mój czy innych blogerów temat). Ta współpraca początkowo (tj. gdy zimą 2011 kształtowała się „hipoteza dwóch miejsc”, skrótowo h2m) była. Co więcej, mogę podać przykłady postów, które ją egzemplifikowały (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/gdzie-i-kiedy-doszo-do-tragedii.html) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/archeologia-smolenska.html) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/sledztwo-raz-jeszcze.html).
 
Osobiście, formułując hipotezę dwóch miejsc, nie kryłem zrazu tego, iż traktuję to podejście jako właśnie hipotetyczne (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/02/poza-ruska-zone.html) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/02/o-nieprawdopodobienstwie.html), a więc otwarte na potencjalną falsyfikację, gdy np. pojawią się dowody obalające. Trudno jednak, bym z biegiem czasu, gdy z rosnącym zaskoczeniem (wcale nie miłym) odkrywałem, iż wstępne przypuszczenia okazują się jak najbardziej prawdziwe – a więc, gdy coraz więcej znajdowało siępotwierdzeń, iż na Siewiernym dokonano jedynie makabrycznej inscenizacji, by przesłonić autentyczny zamach – naraz zaprzestał traktować hipotezę coraz poważniej, co sygnalizowałem w połowie roku 2011 w tekście http://freeyourmind.salon24.pl/312715,wokol-hipotezy-z-katastrofa-na-siewiernym. Trudno, by człowiek po odkryciu, że jakieś wydarzenie miało inny przebieg niż sądził wcześniej, obstawał przy poprzednim „wzorcu myślenia” o tymże wydarzeniu. Zresztą takie „rewizje śledztwa” są chlebem powszednim kryminalistyki, czyli wszelkich dochodzeń ws. poważnych zbrodni.
 
O jakie przypuszczenia chodziło? Np. co do braku dokumentacji związanej z oględzinami miejsca czy oględzinami zwłok (http://freeyourmind.salon24.pl/344189,prokuratorskim-okiem), braku materiałów satelitarnych, braku wielu ciał na pobojowisku, braku foteli etc. (http://freeyourmind.salon24.pl/304267,zamach-tak-ale-czy-na-siewiernym). Warto w tym kontekście posłuchać choćby wypowiedzi p. S. Zagrodzkiego na posiedzeniu ZP w grudniu 2011; rok wcześniej zresztą, tj. w październiku 2010, podobne uwagi (choć wyrażone w łagodniejszy sposób) zgłaszała na posiedzeniu ZP p. E. Kochanowska, kończące się stwierdzeniem:„wydaje mi się w pełni uzasadniony niepokój, obawa, przerażenie: jak zginęli nasi bliscy i właściwie, kogo pochowaliśmy”(http://freeyourmind.salon24.pl/418569,telefony-3#comment_6138670)). Co więcej, był przez chwilę nawet taki czas jesienią 2011, iż udało się nakłonić przedstawicieli rodzin ofiar, do udzielania odpowiedzi na moje pytania (por. np. http://freeyourmind.salon24.pl/367480,wokol-relacji-p-zuzanny-kurtyki) – nawet to jednak dość szybko ktoś uciął.
 
Jak się bowiem pojawiła (przynajmniej dla mnie) ta hipoteza dwóch miejsc? W taki sposób, iż założyłem (zgodnie z niewymagającym chyba żadnego dowodu stwierdzeniem), iż Ruscy ws. tragedii łżą jak pies – a więc, że skoro Ruscy tak usilnie podkreślają, tak się zaklinają, zapewniają, iż „oni tam lądowali w tamtej mgle” - to może należałoby spojrzeć na wydarzenia z 10-04, jakby polscy piloci wcale NIE lądowali. Może właśnie to z lądowaniem czy podchodzeniem do lądowania jest największe kłamstwo smoleńskie, z którego wyrastają wszystkie inne, mniej lub bardziej narracyjnie skomplikowane (typu pancerna brzoza, szukanie ziemi wzrokiem, nieznajomość rus. języka, lekceważenie wskazań przyrządów, brawura, uleganie naciskom, dezorientacja poznawcza pilota, niewyszkolenie itd.).
 
Oczywiście takie postawienie sprawy wymagało oderwania się (odejścia) nie tylko od Siewiernego, lecz i od „zapisów CVR”, które przecież wbijały nam w pamięć pewien skonstruowany w Moskwie przebieg tego, co się miało rzekomo dziać. Takie odwrócenie, a ściślej, totalne podważenie oficjalnej narracji, wymagało też znalezienia odpowiedzi na to, co wobec tego działo się na Siewiernym (vide sprzeczne relacje świadków) i do jakiego stopnia spreparowane zostały „rozmowy załogi z wieżą” (i z którą wieżą załoga rozmawiała, swoją drogą (http://freeyourmind.salon24.pl/352625,opowiesci-o-pewnej-tajemnej-wiezy)). W szerokim gronie zaczęliśmy się więc zastanawiać, co by było gdyby „oni” wcale tam nie lądowali – zaczęło się badanie przeróżnych hipotetycznych wariantów (poczynając od innego miejsca w Smoleńsku – np. w okolicach pomnika czołgu (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/z-punktu-widzenia-zamachowca.html), poprzez bazy lotnicze w okolicy (Sieszcza, Szatałowo i in.), inne ruskie lotniska (np. Briańsk), na białoruskich lotniskach kończąc (zwłaszcza Witebsk, lecz są i inne warianty analizowane przez blogerów).
 
Zupełnie odmienny jednak proces (w stosunku do poważnego traktowania h2m przez nas) nastąpił w środowisku osób, dla których praca Zespołu była niczym życiowy drogowskaz, od którego nie ma mowy o jakimkolwiek odstępowaniu, mimo że (nie tylko ja) blogerzy od maskirowki starali się „podpowiadać” ludziom z ZP, na co należy zwrócić w śledztwie uwagę, tzn. gdzie się pojawiają znaki zapytania i jakie zagadnienia należałoby podrążyć (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/konferencja-zespou-smolenskiego.html). O ile więc blogerzy tacy jak ja, w momencie poddania w wątpliwość podejścia na Siewiernym, zaczęli nagle odkrywać coraz to więcej puzzli pasujących do siebie – o tyle „druga strona”, czyli ta przywiązana za wszelką cenę do hipotezy z zamachem na Siewiernym i stawiająca sobie za zadanie „bronienie ZP”, zaczęła pałać rosnącym gniewem, wściekłością i nienawiścią wprost, które to reakcje były irracjonalne i szokujące (nie tylko dla mnie).
 
Najpierw wściekłość życzliwców narastała w związku z rozwijaniem się h2m, potem przeszła w ślepą furię w związku z analizą przesłuchań prezydenckich akustyków (zgodnie z zasadą, że „naszych nie wolno ruszać”). A potem, gdy w blogosferze zaczęły się pojawiać coraz większe wątpliwości, także co do mało efektywnych prac ZP (przesłuchanie znikomej ilości świadków i wstrzymanie dalszych przesłuchań po spotkaniu z moonwalkerem S. Wiśniewskim (http://freeyourmind.salon24.pl/346931,w-poszukiwaniu-zeznan-jakubika-i-innych), nieprzesłuchanie świadków katyńskich np. parlamentarzystów z min. A. Macierewiczem na czele) – pojawiła się nagonka z pałowaniem i obrzucaniem nieczystościami, (wśród których określenie „sekta” należało do łagodniejszych) – mówiąc obrazowo.
 
Kulminacyjnym momentem była chyba wymiana korespondencji między p. J. Mieszko-Wiórkiewicz a szefem Zespołu (http://niemcy.salon24.pl/380554,antoni-macierewicz-list-do-mnie-czy-do-fyma), w której expressis verbis w tekście AM (http://wpolityce.pl/artykuly/21314-antoni-macierewicz-w-sprawie-koncepcji-fym-a-pelny-tekst-listu) pojawiły się określenia insynuujące świadomą dezinformację blogerów zajmujących się maskirowką. Insynuacyjna tonacja wypowiedzi, zwłaszcza w ustach byłego szefa SKW, ma to do siebie, że osobom, które taką tonację posłyszą (a które mają niewiele rozumu, by dokonać jakiejś krytycznej analizy sytuacji, za to sporo nienawiści w zanadrzu), niewiele trzeba, by przejść na poziom oszczerstw, z którego to poziomu sprawy samego śledztwa zeszły w ogóle na dalszy plan, jak to zwykle, gdy komuś wściekłość uderza do głowy.
 
W momencie więc, gdy w pewnych (sfanatyzowanych) środowiskach uznano blogerów od h2m za „ruską agenturę”, zakończyły się ostatecznie jakiekolwiek możliwości współpracy z tymi środowiskami i ja uważam, iż nie tylko jest ona obecnie niemożliwa, ale nawet gdyby była możliwa, tj. gdyby oszczercy najpierw udali się do spowiedzi (o ile to osoby wierzące), a potem publicznie wyrazili skruchę i przeprosiny wobec blogerów zajmujących się maskirowką – to i tak sprawa jest zgoła „beznadziejna”, gdyż tamte osoby są zwyczajnie ślepe na pewne kwestie. Ślepe i głuche. Pewnych pytań sobie nie stawiają, pewnych zeznań nie analizują, pewnych spraw nie dociekają, pewnych materiałów nie czytają – i koniec. Powtarzają między sobą to, co wiedzą, i to ich zadowala, a że wiedzą niewiele, to tym łatwiejsze jest granie w kółko tej samej płyty. W tym też sensie wcale nie zazdroszczę Zespołowi, jeśli takie osoby ma za sprzymierzeńców w śledztwie.
 
Były zaś czasy, że rozmaite pytania stawiano całkiem sensownie i to nawet w dziennikarskich kręgach, impregnowanych zwykle na krytyczne myślenie (ta impregnacja dokonuje się najpierw na studiach, a potem podczas „lat pracy” w redakcjach). Dziennikarze wszak, jak Pan zapewne zdołał zauważyć (nie tylko po 10-tym Kwietnia), a już dziennikarze polscy szczególnie – wszystko wiedzą nie tylko lepiej, alenajlepieji w związku z tym nie muszą nad pewnymi rzeczami się głowić. W ten zresztą sposób tragedia zeszła „na margines” w nadwiślańskich mediach, gdyż dziennikarze, jakimś takim szóstym zmysłem kierowani, „od razu” wiedzieli, co i jak się stało. Może, prawda, co do szczegółów pewne rozbieżności się pojawiały („prezydencki jak”, „prezydencki tupolew”, 8.56 – nie, jednak: 8.41, parę razy podchodził do lądowania – nie, jednak jeden raz itd.), ale generalna teza „z katastrofą na Siewiernym” pozostała nienaruszona. I pozostaje do dziś.
 
O jakie sensowne czy intrygujące pytania mi chodzi (które kiedyś stawiano)? Np. o te dotyczące godziny Zdarzenia (http://www.panstwo.net/335-rozdzial-vi-%E2%80%93-katastrofa)), te dotyczące wyglądu zwłok pasażerów (http://www.rp.pl/artykul/182403,471102-Dziwne-wnioski-z-sekcji.html (tekst z maja 2010) itd. Pytania stawiali sobie zresztą też pielgrzymi będący w Katyniu 10-04:„Nie wiem, jak Rosjanie to zrobili, że w ciągu godziny zorganizowali posiłek dla 500 osób w zupełnie innym miejscu. Hotel "Nowy" sąsiadował z lotniskiem i pewnie dlatego zamienili go w ostatniej chwili na stołówkę. Uwinęli się w mig – opowiada pani Urszula”(http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100418/KATASTROFA_SAMOLOTU_PREZYDENTA/802997867) (tę relację przed dwoma laty znalazła MMariola – wygląda więc, że hotel moonwalkera Wiśniewskiego pełnił 10 Kwietnia strategiczną rolę w działaniach operacyjnych).
 
Wracając zaś do meritum Pańskiego pytania, czyli „kwestii kooperacji” różnych środowisk. Czasami zastanawiam się, czy ta ślepa furia połączona z zajadłością, jakie ogarnęły niektórych życzliwców w stosunku do teorii maskirowki (spora część życzliwców nie kiwnęła palcem ws. śledztwa, co nie przeszkadza im zabierać głos w jego sprawie), nie wzięły się po prostu stąd, że dzięki pracy blogerów odsłoniła się największa smoleńska tajemnica. Tajemnica nr 1 całej „smoleńskiej historii” – zmieniająca całkowicie postać rzeczy. Tajemnica wiążąca „ponad podziałami” wiele środowisk, niestety. Tajemnica tłumacząca niemal wszystkie „niedoskonałości” i „przedziwności” oficjalnego, trwającego dwa lata, a wciąż bezowocnego przecież, dochodzenia, które w żadnym cywilizowanym kraju nie wyglądałoby tak, jak wygląda w Polsce – po tak straszliwym wydarzeniu, po takim wstrząsie dla całego państwa.
 
Jaka tajemnica? Ta właśnie, że żadnej katastrofy lotniczej na Siewiernym nie było, a zamachu dokonano w innym miejscu. Zadaniem różnych życzliwców (i to bez względu na ich polityczne inklinacje) staje się zaś nagle utrzymanie sprawy (nieistniejącej katastrofy) jak najdłużej pod zaklęciem milczenia. Oczywiście, problem „zagłuszania teorii maskirowki” nie ogranicza się do „mowy nienawiści” w Sieci – przeciwnie, ta wojna, w którą rozmaici życzliwcy są tak bardzo zaangażowani, świadczy, iż za tymi życzliwcami są gremia decyzyjne, które mówią, kogo pałować, a kogo nie. Nie muszę dodawać, że gdy to, iż nie doszło do żadnego wypadku polskiej delegacji na Siewiernym dotrze do szerszej opinii publicznej, a sądzę, że wcześniej czy później to nastąpi, co widać po rosnącym (mimo informacyjnego embarga) zainteresowaniu teorią maskirowki smoleńskiej, wywoła to prawdziwy efekt domina związany z załamaniem się oficjalnej wersji wydarzeń.
 
Za zabawne można uznać to, że przecież (nie tylko na moim blogu) hipoteza wybuchowo-zamachowa była dokładnie analizowana i przeze mnie, i przez innych blogerów, o czym otwarcie w „Czerwonej stronie Księżyca” pisałem. Dopóki zaś blogerzy pozostawali w tym paradygmacie, dopóty powoływano się na nich nawet w pracach niezależnych dziennikarzy śledczych (proszę poczytać wczesne teksty L. Misiaka i G. Wierzchołowskiego lub okołosmoleńskie nr-y „Nowego Państwa”), gdy jednak nastąpiło krytyczne odejście od tego wzorca, zapadło grobowe milczenie wokół teorii maskirowki, pomijając może obcesowe wypowiedzi a la ta wygłoszona przez p. A. Gargas, dotycząca „fantazjowania” (http://niemcy.salon24.pl/319311,anita-gargas-vs-oszolomy), a nie, jak możemy się domyśleć, faktów: „jeśli chodzi o tę wersję związaną z samolotem, który miał rzekomo gdzie indziej wylądować i tam mieli być zlikwidowani wszyscy, ja nie mam powodów, żeby nie wierzyć w to, co mówią dla mnie najbardziej wiarygodni świadkowie, czyli urzędnicy z Kancelarii Prezydenta, którzy czekali na niego, żeby go powitać na lotnisku i jako jedni z pierwszych dobiegli na miejsce katastrofy. Oni widzieli, to co widzieli. Nie mam powodów przypuszczać, że fantazjują. Podobnie, jak nie mam powodów przypuszczać, że fantazjuje Safonienko, bo niby dlaczego miałby fantazjować, skoro jego wypowiedź jest spójna i pokrywa się z innymi opowieściami świadków”. Pozostawiam tę wypowiedź i tę logikę rozumowania wywodzącą się ze złotej myśli, iż „dziennikarze nie fantazjują”, bez komentarza.
 
Odchodząc jednak od tych wszystkich spraw, to problem leży jeszcze w tym, iż to – nie ma co kryć – największą robotę śledczą odwalili właśnie blogerzy od maskirowki. Zwykli ludzie poświęcający swój (prywatny, a często i zawodowy) czas na analizowanie materiałów, zestawianie, porównywanie, śledzenie forów, tłumaczenia, odsłuchiwania, klatkowanie filmów, powiększanie etc. - moja książka właściwie pokazuje tylko pewien wycinek mrówczej i bezcennej pracy wielu osób. Toczyło się mnóstwo dyskusji, przebadano przeróżne ślady i krytyczne prace trwają nadal, co najważniejsze. W porównaniu z dorobkiem blogerów od maskirowki, dorobek „zwolenników ZP” wygląda bardzo skromnie – o dorobku samego ZP już w ogóle nie wspomnę, gdyż jak dotąd – poza „Białą Księgą” nie widać żadnego poważnego, kompleksowego raportu. Nie ma nawet fachowo opracowanych stenogramów zeznań tej garstki przesłuchanych świadków. Zdjęć na stronie ZP jest kilkanaście. Jak na 2 lata pracy to rozczarowujące wyniki.
 
Gdyby zaś prace ZP miały zakończyć się „hipotezą dwóch wybuchów”, to będzie znaczyło, iż „góra urodziła mysz”. Jestem bowiem przekonany (zresztą chyba nie tylko ja), iż „h2w” nie stanowi żadnego wyjaśnienia tragedii z 10-04. Zwolennicy „h2w” ponadto zajmują intrygującą, ambiwalentną postawę – z jednej strony uwzględniają niektóre ruskie dane, z drugiej nie. Ruski pseudoraport przecież mówi otwarcie: nie było wybuchów na pokładzie – podobnie polscy prokuratorzy, którzy zbadali wrak bodajże we wrześniu 2010. Oczywiście nasuwa się zaraz kontraargument, że zarówno Ruscy w swych ekspertyzach, jak i Polacy w swoich mogą mijać się z prawdą. Jasne. Można tak przyjąć. Ale w takim razie wracamy wtedy do punktu wyjścia, bo to przecież w ruskim raporcie była mowa o „zamrożeniu pamięci FMS-a” – jak więc te dane można uznać z czystym (metodologicznie) sumieniem za zgodne z prawdą? Pozostawiając te kwestie w zawieszeniu, powiem, że czekają nas ciekawe czasy, ponieważ dowiadujemy się oto, że wrak tupolewa ma za parę miesięcy w końcu wrócić do Polski po długim leżakowaniu na Siewiernym (http://www.rp.pl/artykul/600922,879642-Tusk-z-przewodniczaca-Rady-Federacji-Rosji-o-wraku-Tu-154M.html), więc zapewne specjaliści do hipotezy dwu-wybuchowej będą mieli pełne ręce roboty.”
 

ZB: Pisał Pan już wielokrotnie na temat pracy polskiej prokuratury. Te wypowiedzi były - w zależności od aktualnych dokonań tego organu - mniej lub bardziej krytyczne. Jak przebiegają działania polskich śledczych? Jaki jest dotychczasowy efekt ich badań? Czy przekazał Pan lub zamierza przekazać określone materiały z własnego śledztwa?

FYM: „Trudno, bym Panu odpowiedział kompetentnie, jak przebiegają działania polskich śledczych, skoro nie mam dostępu do akt śledztwa :). Co więcej, nawet pełnomocnicy rodzin ofiar są tu niezbyt wylewni i przemawiają półsłówkami lub juryslingwistycznymi, arcyuczonymi frazami. W ostateczności zasłaniają się tajemnicą śledztwa, co zamyka jakąkolwiek dyskusję. Mniejsza jednak z tym. Fundamentalne pytanie, które chyba nie tylko ja sobie zadaję, ale pewnie także rodziny zabitych, to to, czy w ogóle możemy mówić o śledztwie ws. tragedii – czy wprost przeciwnie – jedynym zadaniem instytucji formalnie zajmujących się śledztwem (mam na myśli „komisję Millera” oraz prokuratury (co do ZP to sam już nie wiem, o co tu chodzi) jest dopilnowanie, by prawda o tragedii nie wyszła na jaw. Ośmielam się podejrzewać, iż chodzi właśnie o to ostatnie. Wskazywałaby na to 1) skala zaniedbań wołających o pomstę do nieba (np. dokumentacja związana z „miejscem katastrofy”, brak sekcji zwłok, „nieotwieranie trumien”, niezgoda na ekshumacje etc.) i 2) skala utajnień przeróżnych materiałów dowodowych – jak np. zawartości nośników elektronicznych ofiar. Śledztwo w tak ważnej dla Polskie sprawie jest w ogóle nietransparentne, zaś ludzie zajmujący się nim stawiają coraz to nowe bariery wokół toczonego dochodzenia, co nawet osobom słabo zorientowanym w „historii smoleńskiej” powinno się kojarzyć jak najgorzej.
 
W związku z tym, a więc jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z działaniem zmierzającym do, nie bójmy się tego słowa,niewyjaśnienia tragedii prezydenckiej delegacji, to chyba współpracowanie z takimi instytucjami byłoby ostatnią rzeczą którą nie tylko ja, lecz ktokolwiek (z blogerów i innych obywateli) powinien podejmować. Znając życie, plik z moją książką mógł prokuratorów zainteresować, ale to wcale nie jest pewne. Bo może nie? Może nie muszą się oni „bawić” w przeglądanie blogosfery? Może wszystko w śledztwie jest pod taką dobrą kontrolą, iż nie ma obaw o to, jak zostanie ono „zakończone”? Nie tak dawno przecież min. A. Seremet przyznał się (http://wyborcza.pl/1,75478,11576169,Tu_154__Wybuchu_nie_bylo.html), iż marzy (!), by śledztwo dobiegło końca w przeciągu roku (i to nawet bez oczekiwania na czarne skrzynki, wrak itp.). Skoro takie ma marzenia prokurator generalny, to w czym ja czy ktokolwiek inny z paranoików smoleńskich, miałby mu przeszkadzać? Niech Pan sam pomyśli :)
 
Zacytuję zresztą fragment wywiadu „Czerskiej Prawdy” z Seremetem jako swoiste memento:
 
-Czytaliśmy też, że brzoza została złamana specjalnie, a ślady metalu ponabijane. Kiedy brzoza była badana?
AS:- Prokuratorzy oglądali ją bezpośrednio po katastrofie.”(http://wyborcza.pl/1,75478,11576169,Tu_154__Wybuchu_nie_bylo.html?as=4&startsz=x)
 
Dalibóg żadnego polskiego prokuratora pod pancerną brzozą „bezpośrednio po katastrofie” nie było (co chyba jest w stanie potwierdzić sama prokuratura), no ale najwyraźniej prokurator generalny wie o wiele więcej niż my na ten temat. Może widział miejsce zdarzenia oczyma duszy po prostu. Takie rzeczy zdarzają się nie tylko prokuratorom. Historia widzenia Seremeta przypomina mi z jednej strony historię „katastrofy ekologicznej” na Siewiernym... niedługo po „katastrofie smoleńskiej”, oczywiście (chodziło o tony paliwa, które dostać się miało do ziemi) (http://freeyourmind.salon24.pl/354539,katastrofa-ekologiczna-na-siewiernym) – z drugiej taką zbieżność wizualizacji między katastrofą lotniczą Tu 204 w okolicach moskiewskiego lotniska Domodiedowo z marca 2010, a „Zdarzeniem” na smoleńskim wojskowym lotnisku niecały miesiąc później (http://freeyourmind.salon24.pl/344543,domodiedowo-a-siewiernyj).


ZB:
Krytycy Pańskich działań zwracają uwagę na sprzeczności występujące w obrębie teorii maskirowki. Zarzucają, iż nie uwzględnia Pan wielu faktów i dowodów, np. zapisów FMS i TAWS odczytanych w USA czy ostatniej telefonicznej rozmowy śp. Lecha Kaczyńskiego z bratem. Twierdzą, że spisek w Pańskim ujęciu ma charakter wszechogarniający, który obejmuje nie tylko Rosjan, ale też NATO oraz wiele środowisk i grup w Polsce. To wzmacnia emocje i fale wzajemnych zarzutów i pretensji. Czy w takiej sytuacji istnieje w ogóle szansa na to, że kiedykolwiek dowiemy się prawdy? 

FYM: „Znowu powtarza Pan tylko to, co opowiadają „przedstawiciele drugiej strony” czy też „patrioci aż do bólu”, jak to ich nazwałem kiedyś w rozmowie z Amelką222 (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/03/wywiad-amelki222.html). Szkoda, że Pan nie sprawdził, czy to, co „druga strona” twierdzi, to w ogóle prawda. Taką weryfikacją bowiem należy poprzedzić pytanie, zawierające jakikolwiek zarzut.
 
Nigdy nie kwestionowałem faktu rozmowy Prezydenta z premierem Kaczyńskim, wystarczy uważnie poczytać ten mój post: http://freeyourmind.salon24.pl/345728,2-telefony-o-8-20-6-20-utc – przypomnę jedynie, iż sam JK mówi w filmie „Sobota” (nakręconym rok po tragedii), że LK miał dzwonić „po ósmej”. Może to tylko nieścisłość wypowiedzi JK, trudno jednak do dziś cokolwiek konkretnego powiedzieć o tej rozmowie braci Kaczyńskich (włącznie z precyzyjną godziną połączenia), gdyż nie ma jak dotąd jej żadnego materialnego śladu, a przydałby się, naprawdę. Fakt zajścia tej rozmowy jednak ma się nijak do „przebiegu katastrofy”. Nijak. Potrzebne są dane dokładnie, kiedy ta rozmowa się odbyła, z jakiego telefonu, z jakiego miejsca, jaką miała długość, jaki miała przebieg (w postaci zapisu dźwiękowego). Tego wciąż nie wiemy. Owszem, były na moim blogu dyskusje, czy wypowiedzi Prezydenta nie zostały np. odtworzone z taśmy albo czy Prezydent nie został (w jakichś dramatycznych okolicznościach) zmuszony, do odbycia takiej rozmowy, dopóki jednak nie zostanie ona upubliczniona, by można było jej przebieg i treść przeanalizować, dopóty trudno o niej cokolwiek stuprocentowo pewnego powiedzieć.
 
Kiedyś (jeszcze w ramach moskiewskiej medialnej ofensywy z narracją a la „debeściaki” oraz „ląduj, dziadu!”) straszono, iż ujawni się ją jako „dowód” że JK namawiał LK, by nacisnął na załogę, lecz jak dotąd ani widu, ani słychu o tym „ujawnieniu”. (Tak samo jak nie ma śladu po zapisie „z ruchu warg” – „kłótni” przed wylotem, między śp. gen. A. Błasikiem a śp. mjr. A. Protasiukiem (http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katastrofa-smolenska/eksperci-od-ruchu-warg-zbadaja-rozmowe-blasika-z-p,1,4196622,wiadomosc.html)). Możliwe, iż ta rozmowa LK-JK nie została zarejestrowana. Może przeciwnie, została nagrana, lecz jej zapis trzyma się jak inne zapisy w wojskowym „depozycie”?
 
Tak czy tak warto byłoby ją upublicznić i poddać fonoskopijnej analizie – każdy dźwięk związany z przebiegiem tego, co się działo w otoczeniu Prezydenta (w dniu tragedii), jest niezwykle ważny – zwłaszcza że materiału dowodowego jest tak mało. (Już na marginesie przypomnę o fundamentalnych przecież wątpliwościach, które swego czasu, tj. w grudniu 2010, wyrażał sam premier Kaczyński:kiedy już widziałem ciało przywiezione do Polski w trumnie, to go nie rozpoznałem. Tutaj to był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego bratahttp://www.polskatimes.pl/artykul/347781,kaczynski-w-smolensku-rozpoznalem-cialo-brata-w-polsce-juz,id,t.html).
 
Tych istotnych dla sprawy śledztwa, telefonicznych rozmów zresztą było więcej, nie tylko konwersacja LK–JK. Co gorsza, w książce „96 końców świata” (J. Andrzejczaka) jest informacja o... trzech rozmowach prowadzonych przez Prezydenta (w tym samym momencie, tj. w okolicach 8.20 pol. czasu) – z JK, z córką i z lekarzem – to już w ogóle przedziwna historia. Być może jednak sam autor w ferworze pisania coś pokręcił, jak to w opowieściach dziennikarskich bywa, zwłaszcza fabularyzowanych. Był poza tym jeszcze telefon śp. I. Tomaszewskiej i śp. L. Deptuły (z rzeczy znanych, bo nadal nie o wszystkim wiemy) – też te wypowiedzi nie zostały w ogóle upublicznione, a nie wierzę, że specsłużbom (gdyby chciały) nie dałoby się ich odzyskać (już 10 Kwietnia). (Kwestię telefonów poruszałem w kilku notkach, więc zainteresowanych odsyłam znowu do lektury – choćby tu: http://freeyourmind.salon24.pl/418569,telefony-3).
 
Co zaś do zapisów FMS-a/TAWS-a, bo widzę, że ten problem nie daje Panu spokoju :) (por. http://freeyourmind.salon24.pl/345272,caly-ten-taws-i-luki-w-dokumentacji; http://niemcy.salon24.pl/378756,rosyjskie-badania-i-amerykanskie-ekspertyzy; polecam też tu posty blogera maxoo http://maxoo.salon24.pl/). Po pierwsze: nie ma żadnej, podkreślam, żadnej absolutnie pewności, iż są to urządzenia, które brały udział w locie prezydenckiej delegacji. Po drugie: nie były one znalezione przez polską stronę, nie były one badane kryminalistycznie przez niezależne instytucje, ich zapisy więc nie mają żadnej wartości, dopóki nie zostaną spełnione podstawowe warunki związane z ustaleniem, czy te urządzenia w ogóle można uznać za materiał dowodowy.
 
Po trzecie: pies z kulawą nogą nie widział kokpitu tupolewa na Siewiernym „po katastrofie” (pomijając może leśnego mundurowego dziadka, którego miał spotkać W. Pac z Polskiego Radia w maju 2010 (http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,7853693,Swiadek__w_kokpicie_tupolewa_bylo_cialo_piatej_osoby.html):„Nikołaj Łosiew, emerytowany pilot wojskowy, właściciel pobliskiej działki, był na miejscu w 20 minut po katastrofie w Smoleńsku. Jak powiedział Polskiemu Radiu, w rozbitej kabinie widział oprócz członków załogi przypiętych pasami do foteli ciało jeszcze jednej osoby. Łosiew nie potrafił powiedzieć nic więcej o tej osobie”), więc opowieści, że z tego kokpitu wydobyto szczęśliwie ocalały komputer pokładowy etc. są dla mnie baśniami z tysiąca i jednej nocy, takimi jak ta zacytowana Łosiewa. Jak ktoś chce badać ruskie dane, może to robić nawet przez najbliższe 50 lat – mnie nic do tego.
 
Proszę posłuchać, co opowiada wspomniany wcześniej w naszej rozmowie Targalski o momencie „znalezienia” przez naszych przedstawicieli rejestratorów oraz o losie tych ostatnich:„Po przybyciu i udaniu się na miejsce wypadku zaprowadzono nas tam, gdzie były rejestratory. Pilnował ich wartownik. Zostały sfotografowane. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem panią Anodinę i pana Morozowa. Rosjanie zapytali, czy rejestratory mogą zostać wydobyte. Po konsultacji z Edmundem Klichem zdecydowano, że tak. Zapakowano je do pudeł, zaplombowano. Ja z ppłk. Sławomirem Michalakiem i panem płk. Zbigniewem Rzepą, rzecznikiem prokuratury wojskowej, na polecenie pana Klicha udaliśmy się z nimi do Moskwy samolotem MCzS [Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych]. Zostały one zawiezione do siedziby MAK i tam zdeponowane”(http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110827&typ=po&id=po03.txt) (por. też wywiad z ppłk. R. Benedictem http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110805&typ=po&id=po02.txt).
 
Nietrudno się domyśleć, iż „zdeponowanie” urządzeń w ruskich rękach to tak, jakby policja oddała narzędzie zbrodni samemu zbrodniarzowi. Śmiem nawet podejrzewać, iż pudła z zaplombowanymi rejestratorami były w paru wersjach, co zresztą znakomicie tłumaczyłoby rozbieżność w wariantach odczytów cudem ocalałych (przy „pozaobliczeniowych przeciążeniach”) zapisów „rejestratorów tupolewa” (http://freeyourmind.salon24.pl/369017,o-diablach-co-rejestratory-sponiewierali) (http://freeyourmind.salon24.pl/340982,dziwne-szpule-4). Mamy przecież kilka wersji „odczytów” zapisów „rozmów załogi tupolewa”, które to wersje sąrozbieżnew wielu istotnych fragmentach.Czy można więc w takiej sytuacji, a więc, gdy taki cyrk zaistniał ws. podstawowego dowodu rzeczowego związanego z „katastrofą”, założyć, iż z „FMS-em tupolewa” jest tylko jedna jedyna i powszechnie obowiązująca wersja „zapisów”? Są tacy, co tak zakładają. Ja do nich na pewno nie należę, a ludziom myślącym dogmatycznie życzę zdrowia i wszelkiej pomyślności.
 
Natomiast wszystkim arcymistrzom wizualizacji, modelowania, podstawiania pod wzory, wyliczania i symulacji proponuję, by przeprowadzili jeden specjalistyczny eksperyment. Niech w wirtualnym samolocie Tu 154M umieszczą 96 osób w takim rozłożeniu, w jakim (narracyjnie) przedstawia się „skład delegacji” w tupolewie – niech następnie poddadzą rekonstrukcji przebieg losów ciał załogi i pasażerów w tymże wirtualnym samolocie po „dwóch wybuchach w powietrzu” i po „rozerwaniu kadłuba” w taki sposób, jak to eksperci współpracujący z ZP ustalili – w takich a nie innych okolicznościach fizycznych, przy takim ukształtowaniu terenu itd. Analogicznie więc, jak się sprawdza na manekinach (w laboratoriach firm samochodowych), jakim uszkodzeniom ulegną podczas wypadku – tak i tu proponuję, by osoby zajmujące się rekonstruowaniem ostatnich minut i sekund „lotu nad Siewiernym” odtworzyły, jakie byłyby losy ciał 96 osób usytuowanych w takich a takich miejscach tupolewa.
 
Niech przede wszystkim arcymistrzowie rekonstrukcji i modelowania wyliczą, co chyba nie powinno być dla nich trudne, ile z tychże ciał ofiar nie będzie miało mechanicznych uszkodzeń, czyli, które osoby (gdzie siedzące, w której części samolotu) będą po wypadku wyglądały po katastrofie – jakby spały. Taki raport bardzo chętnie postudiuję. Na razie bowiem można odnieść wrażenie, że owe nagłaśniane na wiele sposobów wizualizacje dotyczą samolotu transportowego i to pustego – podobnie zresztą jak prace ekspertów „komisji Millera”, w tym legendarnego dr. inż. M. Laska (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111206&typ=po&id=po04.txt), który raczył był się niedawno (koniec kwietnia 2012) wyrazić a propos zabitych pilotów, iż „Tutaj mamy do czynienia z załogą, która nawet nie jest w stanie wykonać poprawnie procedury odejścia na drugi krąg. Mamy do czynienia z załogą, która fałszuje dokumenty mówiące, jakie minima posiada, mówiące o tym, czy zostało wykonane sprawdzenie umiejętności pilotażowych. To koledzy z wojska jako pierwsi wskazali, ta załoga nie miała prawa do takich minimów. Tylko technik pokładowy miał prawidłowo nadane i ważne uprawnienia lotnicze. Wszystkie inne, zgodnie z przepisami wojskowymi, były nieważne - powiedział w wywiadzie dla Radia ZET członek komisji Millera Maciej Lasek. - Z formalnego punktu widzenia nie powinni znaleźć się w tym samolocie, ponieważ nie mieli ważnych dopuszczeń do wykonania tego lotu – dodał.” (http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11602936.html)
 
A co do „wszechogarniającego spisku”, to nie wiem już, czy czytał Pan moją książkę, czy tylko przeglądał, słowo daję :). Są osoby, które nawet bez lektury wiedzą, co napisałem – mam nadzieję, że Pan się do takich jasnowidzów nie zalicza. Nie pisałem nigdzie o żadnym „wszechogarniającym spisku” - musiałbym sprawdzić, czy słowo „spisek” w ogóle jest jakoś używane w mojej książce, bo nie wydaje mi się. Ale nieważne. W przypadku działań militarnych, a za takie, sądzę, należy uznać „operację Smoleńsk”, czyli to, co dokonano 10 Kwietnia, mamy do czynienia z hierarchiczną strukturą o charakterze wojskowym – nie jest to więc grupka spiskowców w jakimś średniowiecznym znaczeniu, którzy sobie gdzieś w alkowie coś szeptem knują, rozglądając się czujnie na boki. Operację militarną wykonuje się na rozkaz (uprzednio ją przećwiczywszy, rzecz jasna) i za konkretnymi działaniami stoją jednoznaczne polecenia (ustne lub pisemne) konkretnych osób (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/zamachowcy-informuja-nas-ze-to-wypadek.html).
 
W przypadku zbrodni 10-04 możemy sądzić, wg mnie, całkiem zasadnie, iż mamy do czynienia z recydywą Układu Warszawskiego, który wbrew oficjalnej hurraoptymistycznej opowieści ku pokrzepieniu serc (tej o „obaleniu komunizmu”), nie został wcale zlikwidowany, lecz poddany swoistej transformacji i przeczekaniu, aż do czasu rekonstrukcji, którą rozpoczął na dobre zamach z 10-04 (zapewne jakimś przedbiegiem była ruska inwazja na Gruzję). Przygotowania do operacji Smoleńsk, sądzę dziś, trwały dwa lata, od jesieni 2008 (http://fymreport.polis2008.pl/?p=7370) (poprzez rok 2009, w czasie którego odbyły się m.in. wielkie rusko-białoruskie manewry Zapad-2009) i miała ona być (w kwietniu 2010) „ukryta” pośród ćwiczeń antyterrorystycznych, prowadzonych rutynowo przez rozmaite oddziały specnazu ZBiR na różnych lotniskach – ruskich i białoruskich (http://freeyourmind.salon24.pl/351334,witebsk-smolensk) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/ruscy-antyterrorysci-z-kwietnia-2010.html) (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/manewry-z-lipiecka.html).
 
Sama „operacja Smoleńsk” miała szerszy, naturalnie, zasięg aniżeli tylko atak na polską delegację – należało bowiem też skonstruować (a następnie chronić za pomocą kordonu specsłużb, o którym opowiadał pod koniec kwietnia 2010 fotoreporter „NDz” M. Borawski (http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20100424&id=po32.txt)) makabryczną scenerię „po katastrofie” na Siewiernym (http://freeyourmind.salon24.pl/350553,poszukiwacze-z-siewiernego) i objąć całość operacji odpowiednią osłoną medialną (http://freeyourmind.salon24.pl/350293,11-49) oraz „prokuratorsko-śledczą” i „ekspercką”. To wszystko, niestety, wrogom naszego kraju się udało.
 
Nie pisałem też (kontynuując odpowiedź na Pańskie pytanie) o udziale NATO w tejże operacji z 10-04, lecz o podejrzeniach, co do tego, czy np. w Niemczech, którym obecnie (tj. od czasów zjednoczenia) jest geopolitycznie bliżej do neo-ZSSR niż do NATO (i w Moskwie, i w Berlinie dąży się do odtworzenia układu sił z okresu międzywojnia (a to scenariusz zabójczy dla Polski), ktoś, mówiąc kolokwialnie, nie przymknął oka na kwestię zabezpieczenia przestrzeni powietrznej NATO akurat „tamtego dnia” (w krajach nadbałtyckich). NATO szykowało dla Polski (na przełomie 2009/2010), jak sygnalizowałem w „Czerwonej stronie Księżyca”, formułę Eagle Guardian, ale nie zdążyło jej wdrożyć w życie – Moskwa rozpoznała sytuację „bojem”, czyli „operacją Smoleńsk”, która „zmieniła wszystko”, tzn. zamknęła okres III RP.
 
Dziś zaś, tj. gdy Polska nieformalnie (owego 10 Kwietnia) wystąpiła z Sojuszu, nie próbując włączyć instytucji natowskich w śledztwo ws. tragedii oraz umacniając więzy militarno-polityczne ze ZBiR (http://freeyourmind.salon24.pl/359986,o-pozytkach-z-fachowcow-wojskowych-lub-czujne-przestworza), rozwiązanie Eagle Guardian wydaje się zupełnie nieaktualne (z punktu widzenia najważniejszych stolic państw Sojuszu). Nie wiadomo zresztą, czy NATO już nie traktuje Polski jako kraju straconego, jako odzyskanej całkowicie przez Moskwę „bliskiej zagranicy” neo-ZSSR, czy wprost jako konia trojańskiego w Sojuszu.
 
NATO na pewno zajmuje obecnie postawę wyczekującą, obserwując z dystansu wydarzenia w Polsce – w Sojuszu też, nie mam wątpliwości, wiadomo doskonale, co się stało 10-04, no ale polityka poważnych, wysoce zindustrializowanych krajów, rozpisana jest na dziesięciolecia i w niczyim interesie nie musi być „wyjaśnianie Smoleńska”, szczególnie że tym wyjaśnianiem sama Polska nieszczególnie jest, jak widzimy od dwóch lat, zainteresowana. Jeśli zaś nad Wisłą definitywnie umocni się opcja promoskiewska (na razie nic nie wskazuje, by miało być inaczej), tj. Polska zostanie poddana resowietyzacji w skali takiej jak za peerelu, to NATO czy szerzej Zachód już nie będzie się jakoś szczególnie interesować naszym krajem (a więc nie będzie takiego wsparcia dla opozycji jak za peerelu). Tak jak nie interesuje się zbytnio losami Białorusi. Polska natomiast albo zmierzać będzie do odbudowy swojej potęgi, albo właśnie stanie się państewkiem, z którym nie liczy się zupełnie nikt. Gra więc toczy się o wysoką stawkę i dobrze by było, by sami Polacy mieli tego świadomość.”

 

ZB: Dziękuję Panu za rozmowę. Nie omówiliśmy wszystkich najważniejszych spraw i problemów. Za dwa lub trzy miesiące będę ponownie prosił Pana o udzielenie odpowiedzi na kilka moich pytań.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka