Kościół. Fot. Pixabay
Kościół. Fot. Pixabay

Ks. Bortkiewicz: Przeciwnicy „państwa wyznaniowego” dążą do dezynfekcji katolicyzmu

Redakcja Redakcja Kościół Obserwuj temat Obserwuj notkę 49
Bardzo wielu przeciwników tzw. „państwa wyznaniowego” dąży do dezynfekcji katolicyzmu z życia publicznego w Polsce. Mówi Salonowi 24 ks. prof. Paweł Bortkiewicz, którego zapytaliśmy o wpis sędziego Macieja Nawackiego, który przekonuje na Twitterze, że Polska nie jest państwem świeckim.

Salon 24: Ostatnio prawdziwą awanturę wywołał wpis znanego sędziego Macieja Nawackiego o tym, że nasz kraj nie jest świecki. I rozpętała się dyskusja – bardzo ostra, o same relacje państwo – Kościół. Jak według księdza wyglądają naprawdę?

Ks. Prof. Paweł Bortkiewicz: Spór o kształt relacji państwo – Kościół niewątpliwie trwa. Pamiętam z początku lat. 90 artykuły w pewnej gazecie codziennej autorstwa Leszka Kołakowskiego czy Czesława Miłosza, którzy przestrzegali przed państwem wyznaniowym. Szkoda, że ci prominentni intelektualiści, jak i wielu współczesnych polityków, nie przeczytało ze zrozumieniem dwóch zaledwie zdań wypowiedzianych dokładnie 30 lat temu przez Jana Pawła II w Lubaczowie: „Postulat neutralności światopoglądowej jest słuszny głównie w tym zakresie, że państwo powinno chronić wolność sumienia i wyznania wszystkich swoich obywateli, niezależnie od tego, jaką religię lub światopogląd oni wyznają. Ale postulat, ażeby do życia społecznego i państwowego w żaden sposób nie dopuszczać wymiaru świętości, jest postulatem ateizowania państwa i życia społecznego i niewiele ma wspólnego ze światopoglądową neutralnością”.

Raz jeszcze podkreślam – czytajmy, przypominajmy sobie słowa Jana Pawła II. One nie straciły nic ze swojej aktualności. Wiele naszych dramatów wynika z zawinionej ignorancji w tym zakresie.

Prof. Obirek: "W głowie się nie mieści, że rząd świętuje ważne wydarzenia w ośrodkach religijnych"

Czy ten spór nie wynika z tego, że obie strony inaczej rozumieją te terminy "państwo świeckie", "państwo wyznaniowe", inne mają też spojrzenie na relacje władz i Kościoła?

Niewątpliwie tak. Bardzo wielu protagonistów państwa neutralnego światopoglądowo, a przeciwników tak zwanego „państwa wyznaniowego”, dąży po prostu do dezynfekcji katolicyzmu z życia publicznego w Polsce. Podkreślam świadomie te słowa: „katolicyzmu” i „w Polsce”. Bo zauważmy, że w Europie funkcjonuje przynajmniej kilka państw wyznaniowych. To jest na przykład Anglia, w której istnieje ścisły sojusz Kościoła anglikańskiego z państwem.

Przypomnijmy, że tam katolik nie może być premierem. Takim państwem jest Grecja, gdzie istnieje ścisły sojusz ołtarza prawosławnego z władzą polityczną. Podobnie można mówić o Szwecji i sojuszu z władzą kościoła luterańskiego. Nigdzie jednak nie spotykamy krytyki wspomnianych systemów władzy.

Ona dotyczy naszej polskiej rzeczywistości, w której przez wiele lat, także po zmianach ustrojowych w 1989 roku, katolicy nie sprawowali (z pewnymi wyjątkami) czołowych urzędów państwowych. Dlatego śmiem twierdzić, że w tych dyskusjach pojawia się sposób charakterystyczny dezorientacja pojęciowa i brak dobrej woli. A to uniemożliwia właściwie dialog.

W PRL, z różnym natężeniem Kościół był prześladowany – najpierw była pewna fasada i próba wykorzystania symboli do celów politycznych, potem terror, później różne etapy rywalizacji. Religia była w salkach katechetycznych. Po 1990 roku to wszystko się zmieniło. Ale nie brak głosów też po stronie życzliwej Kościołowi, że nauka religii w szkole to nie to samo, że ludzie za komuny mieli trudniej, ale te lekcje religii, na które trzeba było dotrzeć do parafii, były czymś, co mocniej zbliżało do Boga, pogłębiało życie religijne, podczas gdy na lekcjach w szkołach czasem katechezę wykorzystuje się do przepisywania prac domowych z matematyki, czy chemii. Może więc paradoksalnie taki rozdział choć lansowany przez przeciwników Kościoła, w rzeczywistości zablokowaniu laicyzacji by służył?

To bardzo ważny, istotny temat. Lekcje religii w szkołach stanowią przekaz wiedzy z zakresu przedmiotu. Jest to wiedza usystematyzowana, posiadająca swoją metodologię, źródła, spełniająca kryteria nauki. Dlatego ma swoje miejsce w szkole. Powinna być jednak dopełniona doświadczeniem wiary, które powinno dokonywać się w przestrzeni pozaszkolnej. I to jest oczywiście wielkie zobowiązanie dla Kościoła, wielkie zadanie dla katechetów i duszpasterzy.

Trzeba powiedzieć z pełną pokorą i prawdziwie dodać, że w tym zakresie odpowiedzialni za katechezę nie zawsze wypełniają swoje zadania należycie. Z drugiej strony, nie można zapominać o tym, iż w wielu szkołach dąży się do redukcji godzin katechezy i redukcji uczestników tych zajęć. Choćby poprzez „spychanie” tych godzin na późne godziny lekcyjne, umieszczanie ich w planie zajęć po wolnych godzinach, co zniechęca uczniów do obecności.

Krótko ujmując - oprócz wszystkich teoretycznych rozważań na temat roli katechezy w edukacji, istotne jest odnowienie zaangażowania ludzi Kościoła, ale także odnowienie życzliwości dyrekcji szkół w zakresie umożliwiania tych zajęć w sposób dostosowany do potrzeb i możliwości uczniów.

I jeszcze jedna kwestia – bardzo często krytykowane jest zaangażowanie niektórych duchownych w sprawy społeczne, polityczne. Ale też przed Soborem Watykańskim II takie coś było na porządku dziennym - księża, którzy nawet zasiadali w parlamentach, czy rządach. Może zamiast mocno rozdzielać, powinno się pozwolić na to, by kapłani zajmowali się zawodowo polityką?

Mogę się wypowiedzieć z lekkim uśmiechem w swoim imieniu własnym, że nie tęsknię do takiej formy obecności w życiu politycznym, jaką mieli choćby duchowni w okresie II Rzeczpospolitej. Zaznaczyłem, że mówię te słowa z lekkim uśmiechem, bo jestem świadom, że kompetencje wielu duchownych w Polsce w zakresie wiedzy, kultury politycznej, znajomości zasad życia demokracji, są o wiele większe niż u niejednego parlamentarzysty.

Nie sądzę jednak, żeby były jakiekolwiek sentymenty dotyczące powrotu do takiej formy aktywności. W zapomnianej chyba rozmowie - wywiadzie Andre Frossarda z Janem Pawłem II, z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku - papież został zapytany o model polityki, jaki można wyprowadzić z Ewangelii. Odpowiadając na to pytanie św. Jan Paweł II wskazał na dwa zdania z dwóch różnych źródeł. Słowa Chrystusa przed Piłatem „Ja się na to narodziłem, aby dać świadectwo prawdzie” i zdanie Soboru Watykańskiego II, że misją Kościoła jest „zabezpieczyć transcendentny charakter osoby ludzkiej”. Tu tkwi sedno zaangażowania duchownych w politykę. Tym kluczem interpretacyjnym jest godność człowieka.

I zauważmy, że wtedy, gdy bronimy tej godności broniąc życia poczętego, broniąc godności małżeństwa, sprzeciwiając się przedmiotowemu traktowaniu dzieci przez związki nie małżeńskie, kiedy sprzeciwiamy się wykorzystywaniu kobiet w antykulturze panseksualizmu, kiedy walczymy o godne warunki ludzi pracujących, kiedy ubiegamy się o słuszną zapłatę - tak naprawdę angażujemy się w godność człowieka i walczymy o spojrzenie na człowieka, które przekracza wymiar czysto materialny, biologiczny, przedmiotowy, czysto ekonomiczny. Takie zaangażowanie w politykę jest naszym obowiązkiem. Nie mam co do tego cienia wątpliwości.

Jak w takim razie powinien wyglądać idealny model współpracy państwa i Kościoła?

Nie da się odpowiedzieć na to pytanie krótko i konkretnie. Pozwolę sobie raz jeszcze przypomnieć inny fragment przemówienia Jana Pawła II z Lubaczowa: „Potrzeba wiele wzajemnej życzliwości i dobrej woli, ażeby się dopracować takich form obecności tego, co święte w życiu społecznym i państwowym, które nikogo nie będą raniły i nikogo nie uczynią obcym we własnej ojczyźnie, a tego niestety doświadczaliśmy przez kilkadziesiąt ostatnich lat. Doświadczyliśmy tego wielkiego, katolickiego getta, getta na miarę narodu. Zarazem więc my, katolicy, prosimy o wzięcie pod uwagę naszego punktu widzenia: że bardzo wielu spośród nas czułoby się nieswojo w państwie, z którego struktur wyrzucono by Boga, a to pod pozorem światopoglądowej neutralności”.

Papież też nie podaje tutaj konkretnych rozwiązań, ale zachęca do kultury dialogu w duchu wzajemnej życzliwości. A przede wszystkim zwraca uwagę na to, żebyśmy nie tworzyli we wspólnym domu, jakim jest państwo, obszarów wyizolowanych, getta, w którym będą rezerwaty dla ludzi wierzących. Obawiam się, że wiele współczesnych uwag wypowiadanych przez polityków niekatolickich nie służy budowaniu takiego życzliwego dialogu. Pozwolę sobie na jeden przykład. Ostatnio bardzo mocno domagano się usunięcia krzyży z przestrzeni publicznej. Między innymi apelował o to emigrant z Brukseli, który podobno z wykształcenia jest historykiem.

Może warto by było zatem, by uzupełnił swoje studia podstawowe o pewien ważny incydent historyczny. Był poniedziałek Wielkanocny 8 kwietnia 1861 r. w Warszawie na Placu Zamkowym. Odbywała się wówczas manifestacja, która była konsekwencją prorosyjskich decyzji Dyrektora Komisji Rządowej Wyznań i Oświecenia Publicznego, hr. Aleksandra Wielkopolskiego. Szarżujące sotnie kozackie przewróciły idącego z krzyżem na czele pochodu studenta ASP Wacława Nowakowskiego. Upadł wraz z krzyżem, a wtedy krzyż podjęły ręce gimnazjalisty Michała Landego, który też został obalony na bruk i śmiertelnie ranny. Szacuje się, że zginęło wtedy około 100 osób. Ale Michał Lande był… wyznania mojżeszowego, Żydem. Gest podjęcia krzyża był niezwykły.

Jak niegdyś w Polsce, w herbach uszlachconych żydowskich neofitów – często zjawiał się krzyż, tak na bruku Warszawy ten krzyż stał się znakiem wspólnoty religijnej z Polakami – więcej, symbolem wspólnego męczeństwa. No cóż, warto sięgać do historii i uczyć się tego, czym jest wspólnota narodowa.

Warszawa: Najwięcej uczniów chodzi na religię na Żoliborzu, najmniej na Wilanowie

Są wyniki sekcji zwłok 34-latka z Lubina. Rodzina jest oburzona

Pracownicy w Trzemesznie walczą o podwyżki. Zandberg: Na ten strajk patrzy cała Polska

Dziambor u Jastrzębowskiego: Konfederacja chce zlikwidować 500 plus. Jak?

ONZ bije na alarm. "Zmiany klimatu to czerwony alert dla ludzkości"


Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo