Planowany protest medyków jest nie tylko odpowiedzią na fatalne warunki pracy, lecz także reakcją na rządowe obiecanki. Fot. PAP
Planowany protest medyków jest nie tylko odpowiedzią na fatalne warunki pracy, lecz także reakcją na rządowe obiecanki. Fot. PAP

Największe absurdy polskiej ochrony zdrowia. Dlatego protestują medycy

Redakcja Redakcja Służba zdrowia Obserwuj temat Obserwuj notkę 76
- Proszę to sobie wyobrazić, kilkanaście godzin w kombinezonie, bez możliwości skorzystania z toalety, z umierającą osobą, którą w tych warunkach nawet nie można po ludzki się zająć. Kilkanaście godzin koczowania pod szpitalami i czekania, aż ktoś umrze i zwolni respirator dla naszego pacjenta - mówi Dorota z zespołu ratunkowego, która nie wyobraża sobie, by po raz kolejny przechodzić przez piekło pandemii. Dlatego ona i inni medycy 11 września wyjdą na ulice.

Planowany protest medyków jest nie tylko odpowiedzią na fatalne warunki pracy, jakie panowały w ciągu ostatniego roku i ośmiu miesięcy trwania pandemii, lecz także reakcją na rządowe obiecanki. Przypomnijmy, że 1 lipca weszły w życie nowe przepisy dotyczące minimalnego wynagrodzenia dla przedstawicieli zawodów medycznych. Szybko jednak okazało się, że te bardzo skromne podwyżki (minimalna pensja lekarza wzrosła zaledwie o 19 zł), nie są respektowane przez placówki ochrony zdrowia. W wielu miejscach przełożeni wywierają presję na medyków, by rezygnowali z etatów i zatrudniali się na podstawie umowy cywilnoprawnej, której ustawa nie dotyczy.

Polecamy:



Zdarza się również, że przełożeni wykorzystują zawiłość i nieprecyzyjność nowych przepisów, wliczając w obiecane podwyżki dodatki, które i tak należałyby się ich podwładnym. Sfrustrowani medycy na początku sierpnia zawiązali Komitet Protestacyjno-Strajkowy Pracowników Ochrony Zdrowia, który podjął decyzję dotyczącą protestu. Główne postulaty medyków to m.in. zwiększenie wynagrodzeń, zwiększenie liczby finansowanych świadczeń dla pacjentów, zwiększenie liczby pracowników ochrony zdrowia i znacznie szybszy niż planowany wzrost nakładów na system opieki zdrowotnej do wysokości nie 7 proc., a 8 proc. PKB. Szacuje się, że w proteście może wziąć udział kilkanaście tysięcy osób, a Porozumienie Rezydentów zapowiada stworzenie Białego Miasteczka w stolicy.

32 złote za godzinę i depresja w gratisie


- Ludzie się bulwersują, że medycy znów chcą pieniędzy, ale te pieniądze są po to, żeby personel przestał uciekać z systemu- mówi Dorota Kowalska pielęgniarka anestezjologiczna pracująca w zespole pogotowia ratunkowego w Warszawie.
Tylko w ostatnim tygodniu trójka jej znajomych ratowników złożyła wymówienia. Powód? Zespoły ratunkowe w systemie spychane są na ostatnie miejsce.

- Ratownikom płaci się 32 złote za godzinę, a na oddziałach ta stawka wynosi około 50-60 zł. W takiej sytuacji nie dziwię się kolegom, że odchodzą, zwłaszcza że praca w karetce w czasie kolejnych fal koronawirusa była czymś niezwykle traumatycznym- mówi Dorota. - Kilkanaście godzin spędzaliśmy w karetce z duszącymi się pacjentami, nie wiedząc, czy starczy dla nich tlenu. Proszę to sobie wyobrazić, kilkanaście godzin w kombinezonie, bez możliwości skorzystania z toalety, z umierającą osobą, którą w tych warunkach nawet nie można po ludzki się zająć. Kilkanaście godzin koczowania pod szpitalami i czekania, aż ktoś tam umrze i zwolni respirator dla naszego pacjenta.

Dorota nie dziwi się, że koledzy odchodzą. Jej również wielokrotnie przeszło to przez myśl. Boi się czwartej fali i nie wyobraża sobie przechodzenia przez piekło pandemii kolejny raz, zwłaszcza w okrojonym zespole i bez żadnego zabezpieczenia psychologicznego, które teraz przydałoby się, jak nigdy wcześniej. W jej środowisku coraz więcej osób dopada depresja, stany lękowe, a nawet zaburzenia posttraumatyczne.

- Ludzie muszą zrozumieć, że podwyżki dla personelu, które są jednym z postulatów strajku, mają powstrzymać falę odejść z ochrony zdrowia, po to, by pacjent miał należytą opiekę- mówi Dorota i dodaje, że jej przewidywania co do reakcji władz na protest nie są bardzo optymistyczne. - Rządzącym nie opłaca się dać nam podwyżek, nie dlatego, że nie ma pieniędzy, bo pieniądze by się znalazły. Istnieje dużo poważniejszy powód. Jeśli medycy zaczęliby godnie zarabiać, przestaliby pracować po 300-400 godzin miesięcznie. Wtedy okazałoby się, jak niewielu nas jest i cały system ochrony zdrowia runąłby doszczętnie.

Funkcjonujemy w patologicznym systemie


Zdaniem Macieja Latosa, pielęgniarza anestezjologicznego, aktywisty i autora podcastu medycznego „Krew Mózg” najważniejsze jest szybkie zwiększenie ogólnych nakładów finansowych państwa na ochronę zdrowia. Zwiększenie PKB pozwoliłoby przynajmniej w jakimś zakresie stworzyć przyjaźniejsze środowisko dla pacjenta- zapewnić mu pełnowartościowe wyżywienie i dostęp do sprzętu medycznego.

- Pacjent wreszcie poczułby, że jest numerem jeden, a nie kolejnym problemem - mówi Maciej. - Podwyżki też są ważne, żeby medycy nie uciekali ze swoich zawodów, a młodzi chcieli je podejmować, ale w pierwszej kolejności postawiłbym na zwiększenie ogólnych nakładów finansowych na zdrowie, bo jak społeczeństwo ma popierać podwyżki dla medyków, jeśli sami dopiero stracili pracę, a o uwagę pielęgniarki muszą walczyć na każdym kroku? - pyta gorzko pielęgniarz.

Maciej od niedawna zajmuje się nowym rodzajem dożylnego dostępu naczyniowego, czyli wkłuć pośrednich, które można by porównać do bardziej długotrwałych wenflonów. Choć na świecie stosowano tę metodę już w latach 70-tych, w Polsce jest ona całkowitą innowacją. Dlatego Maciej odwiedza swoich pacjentów, pyta o odczucia, wrażenia i opinie. Chce dać im poczucie zaopiekowania, tym samym wzbudzając wielkie zdziwienie wśród koleżanek i kolegów.

- Wszyscy się dziwią, kiedy udaje mi się rozmawiać z pacjentami, a ja robię to między swoimi obowiązkami, w biegu, nieraz kosztem śniadania czy obiadu. W tym samym czasie- którego nie ma- szkolę swój zespół w zakresie stosowania nowej metody i opieki nad pacjentem. To absurd, wiem, ale który szpital w Polsce pozwoliłby sobie na dodatkowy dyżur szkoleniowy, by wszystko na spokojnie wyjaśnić? Przecież grafiki i tak ledwo się spinają.

Maciej nie ma wątpliwości, że funkcjonujemy w patologicznym systemie, a jeśli chodzi o jakość usług jesteśmy na szarym końcu Europy.

- Właśnie dlatego edukuję pacjentów, żeby pilnowali swoich interesów. Nie chodzi o wyzłośliwianie się na lekarzach czy pielęgniarkach, bo to nie ich wina, że czegoś nie dopilnują, skoro robią pięć rzeczy naraz. Wiem, to brzmi strasznie, bo w żadnym kraju nie powinno być tak, że pacjent musi sam dbać o swój interes. Niestety, w Polsce musi.

Jak spojrzeć w oczy pacjentom?


Ewelina Jodkowska jest dyplomowaną masażystką i wolontariuszką z wieloletnim doświadczeniem, które zdobywała w dużych placówkach klinicznych. Obecnie rozwija własną działalność. W swojej pracy zawodowej skupia się głównie na osobach po ciężkich, traumatycznych przeżyciach. Jednak czasie pandemii musiała opuścić pacjentów, bo rząd zabronił jej pracować.
- Rząd formułując obostrzenia, wrzucił wszystkie masaże do jednego worka z usługami kosmetycznymi, zabiegami upiększającymi i relaksacyjnymi - mówi Ewelina.

- A przecież ja też jestem medyczką. Moi pacjenci to przede wszystkim weterani wojenni i ich rodziny. Ludzie po trudnych do wyobrażenia przeżyciach. To są osoby po utracie kończyn z rozległymi bliznami, których doświadczyli m.in. podczas wybuchów min-pułapek, ze schizofrenią, depresją, PTSD (Zespołem Stresu Pourazowego) i TBI (Pourazowym Uszkodzeniem Mózgu). Bardzo długo pracowałam zarówno na ich zaufanie, jak i na poprawę stanu ich zdrowia psycho-fizycznego. W zeszłym roku, w okresie lockdownu przerwałam pracę przez zakaz wydany z góry. Musiałam zostawić nie tylko ich, ale również pacjentki z głęboką depresją, z którymi pracowałam. Masaże były częścią ich terapii, poprawiały samopoczucie i kontakt z ciałem. Proszę sobie wyobrazić, jak trudno spojrzeć takim pacjentom w oczy i powiedzieć, że następnym razem spotkamy się za kilka miesięcy.

Zdaniem Eweliny ten scenariusz był wynikiem ignorancji, której przejawy widać nie tylko na powyższym przykładzie. Niedoprecyzowane przepisy dotyczące podwyżek czy macosze traktowanie medyków zatrudnionych na kontraktach to kolejne dowody na to, że rząd nie pochyla się nad ochroną zdrowia tak, jak powinien.

- Wszyscy jesteśmy ofiarami niedoinwestowania systemu ochrony zdrowia. Musimy walczyć o uwagę i brak ignorancji. Mam nadzieję, że podczas protestu nie tylko my, medycy okażemy sobie solidarność, ale że tę solidarność okażą nam również pacjenci. Ich tak samo dotyczy ten protest.

Marianna Fijewska

Czytaj dalej:





Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo