Rocznica Porozumień Jastrzębskich FOT. PAP/Andrzej Grygiel
Rocznica Porozumień Jastrzębskich FOT. PAP/Andrzej Grygiel

Prof. Antoni Dudek: Może się zdarzyć, że zacznie dominować narracja przeciwna Solidarności

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 57
Wielkim sukcesem Solidarności jest to, że jej narracja stała się wiodąca. Że praktycznie nie istnieje przekaz gloryfikujący PRL, generałów, podważający sens walki z systemem komunistycznym. To sukces zarówno pana Andrzeja Rozpłochowskiego, jak i pana Jerzego Borowczaka. A to, że się poróżnili, że każdy inaczej interpretuje tę historię, jest zrozumiałe. Bo sukces zawsze ma wielu ojców, tylko porażka jest sierotą – mówi Salonowi 24 prof. Antoni Dudek, politolog i historyk, UKSW.

Kilka dni temu obchodzona była 41. Rocznica Porozumień Sierpniowych. Liderzy Solidarności z 1980 roku dziś są po przeciwnych stronach barykady. Ale mają też odmienną opinię na temat samego sierpnia. Na naszych łamach Andrzej Rozpłochowski, lider Solidarności na Śląsku i strajku w Hucie Katowice przekonywał, że nie wolno skupiać się na porozumieniu gdańskim. Że równie istotne były pozostałe porozumienia – szczecińskie, jastrzębskie i katowickie, a świętowaną datą powinien być 17 września, gdy formalnie powstała Solidarność. A z drugiej strony Jerzy Borowczak, który był w Stoczni Gdańskiej mocno podkreśla, że liczył się głównie Gdańsk. Podważał też rolę Anny Walentynowicz, podkreślając znaczenie Lecha Wałęsy. Kto w tym sporze ma rację?

Prof. Antoni Dudek: Przyznam, że choć pamiętam Solidarność, gdy powstawała miałem 14 lat, jak wprowadzano stan wojenny 15, nie byłem żadnym działaczem, patrzę na to jako historyk. Z punktu widzenia historycznego każda z tych stron ma swoją rację. Jest jeden element, w którym panowie Rozpłochowski i Borowczak się zgadzają. To, że uznają iż Solidarność była czymś dobrym. I mają tu rację. Bo pozytywnych skutków powstania Solidarności było zdecydowanie więcej, niż negatywnych. Choć negatywne też były, suma pozytywów jednak przeważa. I wielkim sukcesem Solidarności jest to, że narracja ta stała się wiodąca. Że praktycznie nie istnieje przekaz gloryfikujący PRL, generałów, podważający sens walki z systemem komunistycznym. To sukces zarówno pana Rozpłochowskiego, jak i pana Borowczaka. A to, że się poróżnili, że każdy inaczej interpretuje tę historię, jest zrozumiałe. Bo sukces zawsze ma wielu ojców, tylko porażka jest sierotą.

Polecamy:

„Można atakować Wałęsę. I mówić, że Szwedzi zdobyli Częstochowę. Ale oni jej nie zdobyli”

„Czekają nas wyzwania dużo poważniejsze niż walka z sowieckim systemem i PRL”

Ale kto ma racje w sporze o to, czy ważniejszy był tylko protest w Gdańsku, czy może jednak to, co stało się później?

Obaj mają rację. Bo można to oczywiście jakoś próbować mierzyć. Ale było porozumienie w Szczecinie 30 sierpnia, najbardziej dziś znane w Gdańsku 31 sierpnia, w Jastrzębiu 3 września. Jednak 17 września też jest bardzo ważną datą, bo wtedy Międzyzakładowe Komitety Strajkowe przekształciły się ostatecznie w Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Solidarność. Tym strajkujący bardzo zaskoczyli komunistyczne władze, które były przekonane, że tych organizacji związkowych będzie przynajmniej kilka, że będą one rozproszone.

Jeden związek stanowił dla władz problem. Jedność, słynny karnawał Solidarności, trwały do stanu wojennego. Potem związek został rozbity, a reaktywowana Solidarność nie była już tym samym. Obóz posierpniowy na przełomie lat 80-ych i 90-ych mocno się podzielił. Co było powodem tego podziału?

Pokutuje pewien mit, zrozumiały zresztą, że obóz solidarnościowy podzielił się w 1989 roku. To nieprawda. On był podzielony znacznie wcześniej. Już w latach 1980 – 1981 te podziały były bardzo istotne. I Andrzej Rozpłochowski, lider strajku w Hucie Katowice prezentował zupełnie inne poglądy niż Jerzy Borowczak, który należał do najbliższych współpracowników Lecha Wałęsy. I te podziały były bardzo głębokie, konflikty realne. A władze komunistyczne bardzo na to zresztą liczyły. Była doktryna Stanisława Kani, ówczesnego pierwszego sekretarza PZPR, który był przekonany, że związku nie trzeba atakować z zewnątrz. Że Solidarność podzieli się sama. Komunistyczna agentura próbowała zresztą jakoś te rozłamy inspirować. To się nie udało, więc został wprowadzony stan wojenny. I jego wprowadzenie w pewnym sensie skonsolidowało i zjednoczyło działaczy Solidarności. Choć też nie do końca, bo powstała Solidarność Walcząca Kornela Morawieckiego. I organizacja ta prezentowała zupełnie inną wizję walki z komuną. Wałęsa był przekonany, że należy komunistów zmusić w końcu do rozmów i ustępstw. Morawiecki wierzył w powszechny opór społeczny i wybuch solidarnościowych protestów w całym bloku wschodnim. I choć ta druga wizja jest piękna i bardziej romantyczna, to jednak takiego masowego buntu nie było i bardziej realna była wizja Wałęsy.

Wałęsa jest dziś odbierany skrajnie różnie – od hagiografii, po uznanie za zdrajcę, agenta SB, sprzedawczyka.

Postać Lecha Wałęsy budzi kontrowersje. I fakt, miał epizod współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa w latach 70-ych. Ale nie ma żadnych dowodów na to, by ta współpraca była kontynuowana w latach 80-ych, w okresie Solidarności. I można zaryzykować stwierdzenie, że wszystkie dziś skłócone nurty Solidarności wtedy – także zróżnicowane – odegrały pozytywną rolę. To tak jak z oceną Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego. Pomimo różnic, odegrali w pewnym momencie bardzo pozytywną rolę w historii Polski. I Piłsudskiemu należy stawiać pomniki za to, co robił przed 1926 rokiem, jednocześnie można bardzo krytycznie oceniać to, co stało się potem. W przypadku Wałęsy krytycznie należy ocenić sprawy wcześniejszej współpracy, jeszcze krytyczniej to, co zrobił ze sprawą „Bolka” już po roku 1989. Ale należy oddać mu zasługi z lat 80-ych.

Wspomniał Pan, że dominuje dziś narracja jednoznacznie pozytywna dla tradycji Solidarności. Ale czy te ostre spory między byłymi działaczami opozycji nie doprowadzą do sytuacji, w której młodzi ludzie nagle tę tradycję odrzucą i zwrócą się na przykład w kierunku gloryfikacji PRL?

Może się tak zdarzyć w sytuacji, gdy wahadło nastrojów politycznych pójdzie radykalnie w lewo. Ono ostatnio szło bardzo mocno w prawo, a apogeum było orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji i protesty. Wtedy to wahadło zaczęło iść w drugą stronę. Zaczyna się zresztą już narracja mocno lewicowa, przykładem jest choćby książka Adama Leszczyńskiego „Ludowa Historia Polski”. Prace historyków przedstawiających całą historię Polski jako czasu wyzysku chłopa i potem robotnika były na porządku dziennym w okresie PRL. Zostały potem wyśmiane. Dziś ta narracja wraca. Choć muszę oddać Adamowi Leszczyńskiemu, że nie gloryfikuje PRL, nie przedstawia tego okresu jako czegoś pozytywnego.

Czy czeka nas jednak sytuacja, w której ktoś będzie na nowo pisać historię Solidarności, przedstawiać tę organizację jako szkodliwą, bronić PRL?

To nie tak proste. Wydaje się, że będzie to kilka ścierających się narracji. Pamiętajmy też, że Solidarność to było wiele ścierających się nurtów ideowych. Że obok tej tradycji narodowo-katolickiej była też tradycja lewicowa, poglądy mocno egalitarystyczne. I w przeciwieństwie do tradycji II RP tradycja Solidarności także może być przez lewicę wykorzystana.

Wspomniał Pan, że Solidarność to znacznie więcej pozytywów, niż rzeczy negatywnych. Ale, że negatywne elementy w tym ruchu były. Jakie?

Po pierwsze – same strajki Solidarności doprowadziły do znacznego pogorszenia sytuacji ekonomicznej. To są fakty. Drugą rzeczą, za którą oceniam ten ruch krytycznie – choć tu różnię się poglądami z ludźmi lewicy – jest szukanie gospodarczej trzeciej drogi. To stało się pożywką dla różnych lewackich środowisk na Zachodzie. A moim zdaniem ta wizja trzeciej drogi to utopia. Pamiętajmy też, że te spory w Solidarności, nie zaczęły się teraz, czy po 1989 roku. Co więcej, teraz mamy podział na dwa nurty. Wtedy tych podziałów było znacznie więcej. Zarówno ideologicznych, personalnych, jak i nawet regionalnych. Dziś mało kto o tym wspomina, jednak w 19800 roku mocno skłócone były okręgi toruński i bydgoski, znana jest animozja między tymi miastami. Osobną sprawą jest konflikt między Zagłębiem a Śląskiem, a w Solidarności oba te rejony tworzyły wspólny region – śląsko-dąbrowski, największy w całym związku. Te podziały były faktem, a o nich się często nie pamięta.

Solidarność miała nurt lewicowy, ale mocno związana była z Kościołem katolickim. Ogromną rolę odegrał tu też prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński. Za kilka dni w Warszawie odbędzie się jego beatyfikacja. Czy to wydarzenie będzie miało znaczenie dla odrodzenia Kościoła, który dziś w Polsce przeżywa kryzys?

Ja jestem pesymistą co do najbliższych lat Kościoła katolickiego w Polsce. Jego hierarchowie popełnili całą masę błędów w ostatnim czterdziestoleciu. Błędy te wynikały z pewnego triumfalizmu związanego z pontyfikatem św. Jana Pawła II. Sam papież Polak też popełnił błąd zostawiając za dużo swobody polskim biskupom. Ci z kolei starali się ukrywać to, co dzieje się za fasadą polskiego Kościoła, a działo się nie najlepiej. I to się w ostatnich latach „wysypało”. Najpierw były sprawy lustracji, w tym afera abp Stanisława Wielgusa. Potem afery i skandale pedofilskie, których korzenie sięgają wielu lat wstecz. Dziś jest potrzebny nowy Wyszyński, Kościół walczący. Ale walczący nie tak, jak walczył Prymas Tysiąclecia. On zmagał się z wrogimi działaniami aparatu państwa. Teraz aparat jest Kościołowi życzliwy. Problemem jest masowe odchodzenie od wiary, laicyzacja, ataki oddolne. To nie jest tak, że zdolnych księży, mogących sprostać temu zadaniu, nie ma. Są, ale dziś nie mogą się jeszcze przebić. Ale kiedyś to się stanie. Zresztą, gdyby nie komunizm i zagrożenie nigdy najmłodszy członek episkopatu nie zostałby prymasem, a tak się stało w przypadku Wyszyńskiego. On przeszedł błyskawiczną drogę – był zwykłym księdzem, został biskupem lubelskim a potem nagle prymasem. Wierzący mówią tu o działaniu Ducha Świętego, było tu też działanie Stolicy Apostolskiej. Myślę, że i dziś w polskim Kościele nastąpi pewne odrodzenie. Potrzebnych jest dziś w zasadzie kilku Wyszyńskich, bo nie da się dziś zastosować 1:1 modelu centralistycznego zarządzania Kościołem. Natomiast ta beatyfikacja może być pewną inspiracją.

Czytaj dalej:

Prof. Wawrzyniec Konarski: Szymon Hołownia stoi w rozkroku i ma duży kłopot

Huczne otwarcie dworca w Wolsztynie. Senator Jan Filip Libicki utknął w windzie

"Prawo i Sprawiedliwość przegra następne wybory, choćby stanęło na uszach"

Przemysław Czarnek dziękuje za Radio Maryja. "Historia dzieje się na naszych oczach"

Hołownia: Prawa wyborcze dla 16-latków! Zapomniał o jednym, ważnym aspekcie

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo