Fot. PAP/Tomasz Gzell
Fot. PAP/Tomasz Gzell

Terlikowski: Beatyfikacja Wyszyńskiego może być kołem ratunkowym dla polskiego Kościoła

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 48
Traktuję tę beatyfikację jako koło ratunkowe dla polskiego Kościoła. A jest on w bardzo trudnej sytuacji. W ciągu jednego roku szkolnego aż dziesięciu biskupów zostało ukaranych. Niedługo jest wizyta ad limina u papieża. Nie można wykluczyć kolejnych kar. Mamy spiralę laicyzacyjną w polskim społeczeństwie. Szczególnie mocną wśród młodych ludzi. I w tym czasie prymas Wyszyński może inspirować – mówi Salonowi24 dr Tomasz Terlikowski, filozof i publicysta.

Święty Jan Paweł II był przez Polaków kochany. Jednak potem bardzo często jego rola i znaczenie zostały sprowadzone do kremówek, anegdot, chodzenia po górach, kompletnie nie ma odniesień do jego dorobku, nauki. I dziś mamy albo cukierkowy obraz, albo totalny hejt. Czy nie obawia się Pan, że z prymasem Wyszyńskim, który jest właśnie wynoszony na ołtarze, stanie się podobnie?

Dr Tomasz Terlikowski: Nie. Obawiam się czegoś innego. Tego, że młodzi ludzie kompletnie nie znają dziś postaci prymasa Wyszyńskiego. To nie jest Jan Paweł II. Papież Polak umarł w roku 2005. I wiele osób pamięta go ze swojego życia. A jeśli nie, to doskonale pamiętają go jego rodziny. A i tak dorobek ojca świętego bywa zapominany. Tymczasem od śmierci Stefana Wyszyńskiego minęło już 40 lat. Więc nawet przez osoby po czterdziestce prymas jest kojarzony średnio. A więc jest mało znany. A jeśli jest znany, jest kojarzony jako pasterz, który przeprowadzał Polskę przez okres komunizmu. I jeśli ma coś do zaoferowania ludziom współczesnym, to co najwyżej może ich zgromić. Tymczasem to człowiek, który miał oczywiście pewien styl sprawowania posługi, dla nas dziś już nieco obcy. Ale w okresie międzywojennym ksiądz Wyszyński prowadził działalność publicystyczną i duszpasterską, w której skupiał się nie na krytyce komunizmu – choć krytyki tej nie szczędził – ale na próbie rozwiązania realnych problemów, na które komunizm był błędną odpowiedzią. Przypomnijmy, że to późniejszy prymas zakładał chrześcijańskie związki zawodowe. Bardzo ostro napominał właścicieli dużych zakładów. A to były czasy wielkiego kryzysu. Gdzie ówczesnego bezrobocia nie da się porównać z tym dzisiejszym. I ks. Wyszyński nie szczędzi krytyki właścicielom. Pisze pisma, w których podkreśla, że nie ma chrześcijaństwa bez dzielenia się własnością.

Przeczytaj też: 

Symbol ery Merkel. "Jedna ręka ratuje opozycjonistów, druga wspiera reżim, który zabija"


Potem jest wojna, jest kapelanem Armii Krajowej w Powstaniu Warszawskim. I po wojnie zostaje na krótko biskupem lubelskim a potem biskupem warszawskim i gnieźnieńskim, Prymasem Polski, rzeczywiście przejmuje funkcję przywódcy polskiego Kościoła. W bardzo trudnym dla Kościoła i Polski czasach, gdy szaleje stalinowski terror?

Sytuacja jest dramatyczna. Pomijając terror i panujący ustrój. Dodatkowo z czterech najważniejszych polskich miast po wojnie dwa, Wilno i Lwów, znajdują się poza granicami. Warszawa jest zrównana z ziemią. A przy Krakowie zbudowana zostaje Nowa Huta. Wielu ludzi zostaje przerzuconych z Kresów na ziemie zachodnie. Miliony młodych ludzi przenoszą się ze wsi do miast. I oderwani są od tradycji. Także religijnej. Prymas próbuje w tej sytuacji działać. By uniknąć rozlewu krwi prowadzi trudne rozmowy z komunistami. Idące dużo dalej, niż pozwala na nie Watykan. Dopiero gdy komuniści nie zostawiają mu wyboru, prymas mówi non possumus. I na trzy lata zostaje uwięziony. I w miejscu odosobnienia pisze program na millenium – czyli tysiąclecie chrztu Polski. Pamiętajmy, że jest tuż po wojnie. Wielu ludzi naprawdę utraciło wiarę. Że na ziemiach odzyskanych nie ma struktur Kościoła. Że zmienia się struktura społeczna. I dopiero właśnie program na millenium pozwala odbudować chrześcijaństwo w sercach i umysłach ludzi. Mam wrażenie, że zamiast na kogoś, kto był, należy patrzeć na niego jak na inspirację.

W jaki sposób może dziś nas inspirować postać Prymasa Tysiąclecia?

Traktuję tę beatyfikację jako koło ratunkowe dla polskiego Kościoła. A jest on w bardzo trudnej sytuacji. W ciągu jednego roku szkolnego aż dziesięciu biskupów zostało ukaranych. Niedługo jest wizyta ad limina u papieża. Nie można wykluczyć kolejnych kar. Mamy spiralę laicyzacyjną w polskim społeczeństwie. Szczególnie mocną wśród młodych ludzi. I w tym czasie prymas Wyszyński może inspirować. Oczywiście – inspirować poprzez sposób działania, rozwiązania problemów, nie może być to robione dosłownie. Bo żaden biskup nie będzie miał w polskim Kościele choć 1/5 władzy takiej, jaką miał prymas. Ale dziś zwyczajnie na trudne pytania trzeba odpowiedzi. I Wyszyński tej odpowiedzi dostarcza. Tylko to nie może być robione dosłownie, cytowanie tak jak ostatnio zrobił to metropolita krakowski. Oczywiście trzeba to robić wczuwając się w obecne wyzwania.

Mówi Pan o kole ratunkowym dla Kościoła. A czy nauka prymasa może być pewną wskazówką dla konserwatystów. Pamiętajmy, że wtedy, gdy prymas podejmował dialog z władzami, dla części środowisk emigracyjnych było to bardzo trudne do zaakceptowania. Krytykował go na przykład Józef Mackiewicz. Przeciwstawiał mu postać węgierskiego kardynała Mindszentyego. Ale węgierski hierarcha był niezłomny, a z perspektywy czasu okazało się jednak, że prymas Wyszyński miał rację?

Myślę, że warto podkreślić, iż prymasa Wyszyńskiego ciężko zaszufladkować jako takiego twardego konserwatystę. To był raczej kapłan społeczny. Ortodoksyjny. Ale dopiero gdy przyjął rolę prymasa, gdy stał się mężem stanu, wówczas przyjął też pewien styl. W ramach struktury, w którą wszedł swoją osobą, ale nie chciał jej rozsadzać. Natomiast co do krytyki, to Józef Mackiewicz ostro krytykował nawet Piusa XII. A tamten papież był antykomunistą. Łatwo pisać takie rzeczy będąc na emigracji. Ale faktycznie – były dwa modele podejścia do komunizmu. Ten prezentowany przez kardynała Midszenty’ego, i model polski. I można w pewnym sensie tłumaczyć, że Wyszyński miał łatwiej od węgierskiego hierarchy.

Dlaczego?

Kardynał Mindszenty był wychowany w duchu józefinizmu, czyli ścisłego sojuszu państwa i Kościoła. Stefan Wyszyński pochodził z kongresówki. I o ile w Polsce były rejony, które były pod wpływem józefinizmu, to pod zaborem rosyjskim absolutnie nie. Tam zdawano sobie sprawę, że pełna uległość wobec władzy doprowadzi do prześladowań. Ale z kolei zbyt ostre postawienie się skończy się tym, że władza Kościół zmiażdży. Druga sprawa, że Kościół w Polsce był dużo silniejszy niż na Węgrzech.

Profesor Antoni Dudek powiedział w wywiadzie dla Salonu 24, że polski Kościół potrzebuje nie jednego, ale pięciu nowych Wyszyńskich. I, że tacy księża są, jednak ich nie widać. Bo dzisiejszy Episkopat Polski jest całkowicie XX-wieczny.

Chciałbym, żeby profesor Dudek miał rację. Ale ja bym tu doszukiwał się innej analogii. Do nie XX, ale końca XVIII wieku. Wtedy prymas Polski, Michał Poniatowski, był niewierzącym masonem, z domem publicznym. Byli owszem jacyś wierzący księża. Ale poziom większości arystokracji i duchowieństwa był na niskim poziomie. A chłopstwo, choć formalnie chrześcijańskie, było z natury pogańskie. I co się stało potem – praca dziesiątek wybitnych jednostek – duchownych i świeckich – doprowadziła i do odrodzenia Kościoła w Polsce, i do odrodzenia religijności Polaków. Ale potrzeba na to było prawie stu lat XIX wieku. Teraz jest podobnie. Nie liczyłbym na szybkie zmiany. Ale wierzę, że ludzie, którzy mogą doprowadzić do odnowy Kościoła albo już są, albo niebawem będą.

Przeczytaj też:

„Słowa Terleckiego to zapowiedź dyplomatycznej zdrady stanu! Polexit byłby katastrofą”

Ziobro o decyzji Komisji Europejskiej: To kolejny przejaw agresji wobec Polski


Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo