fot. Salon24
fot. Salon24

Salon24.pl sprawdził, jak Robert Bąkiewicz gości uchodźców w swoim ośrodku [ZDJĘCIA]

Marcin Dobski Marcin Dobski Marcin Dobski Obserwuj temat Obserwuj notkę 75
Niewiele osób wie, że Straż Narodowa, czyli stowarzyszenie Roberta Bąkiewicza, posiada od końca zeszłego roku ośrodek, który mieści się w Otwocku pod Warszawą. A jeszcze mniej ludzi zdaje sobie sprawę, że od początku marca narodowcy przyjęli w swoje progi kilkadziesiąt osób uciekających przed wojną z Ukrainy. Pojechaliśmy sprawdzić, jak mieszka się uchodźcom.

Niektórzy z czytelników pewnie dopiero teraz dowiadują się, że stowarzyszenie Bąkiewicza ma własną nieruchomość. Choć, jeśli ktoś uważnie śledzi aktywność posłów Koalicji Obywatelskiej, Michała Szczerby i Dariusza Jońskiego, to już w styczniu mógł się o tym dowiedzieć. Wtedy to parlamentarzyści ujawnili, że Straż Narodowa dostała 1,7 mln zł z Funduszu Patriotycznego, za którą kupiła teren w Otwocku. Posłowie nie kryli oburzenia, ale narodowcy bronili się argumentami, że każdy mógł złożyć wniosek o dotację, a przyznane pieniądze wydali na wymagany cel.

Po co im taki ośrodek w lesie? - jak w swoim reportażu na ten temat pytała jedna ze stacji telewizyjnych. Bąkiewicz powiedział nam, że na realizację celów statutowych stowarzyszenia, czyli na organizację szkoleń, spotkań i podnoszenie kwalifikacji działaczy. Wciąż poszukiwane są nowe pomysły, aby teren na siebie zaczął zarabiać, bo roczny koszt jego utrzymania to blisko 70 tys. zł rocznie.

A może hipoterapia

Z Warszawy jedziemy około 40 minut. Przejeżdżamy przez Otwock, następnie wjeżdżamy do Mazowieckiego Parku Krajobrazowego; dalej około dwa kilometry krętymi leśnymi drogami i jesteśmy na miejscu. - Tutaj ma być dom spokojnej starości, który wybuduje Zygmunt Solorz - opowiada nasz przewodnik, gdy mijamy dużą działkę, przy której stoi doszczętnie spalony samochód osobowy.

Dotarliśmy. Cisza. Spokój. Od razu wita nas charakterystyczny zapach stajni. I widok koni. Są aktualnie cztery, ale ma być więcej. Gdy mijamy ogrodzenie, po prawej stronie jest nieduży padok, ale na terenie są jeszcze trzy takie miejsca. Stajnie i wybiegi dla koni zajmują dużą część z 9 tysięcy metrów kwadratowych, na których znajduje się ośrodek Straży Narodowej. Chcemy zaspokoić ciekawość. Okazuje się, że warunkiem poprzednich właścicieli posesji, podczas sprzedaży było, że konie, stajnie i mieszkający z żoną na tym terenie stajenny muszą pozostać.

Starszy mężczyzna zajmuje się zwierzętami od lat, ponieważ w okolicy jest dużo tras, po których można jeździć konno. Nie tylko jedna z byłych właścicielek ma tutaj swojego konia, ale też inne osoby, które w sezonie tu się pojawiają. Jak słyszymy, chętne dzieci z Ukrainy, które obecnie przebywają na terenie, ostatnio "jeździły" na koniach. Podczas naszej wizyty wolontariuszka zachęcała dzieciaki do głaskania zwierząt; jedne robiły to chętnie, inne miały obawy.

Jeden z koni jest przystosowany do hipoterapii, czyli rehabilitacji psychoruchowej dla niepełnosprawnych. Rozwinięcie tego, to jeden z pomysłów Bąkiewicza i kolegów na tchnięcie życia w ośrodek. Czas pokaże.

Zobacz galerię zdjęć:


Ponad 30 osób. Będą kolejne

Teren, który przypomina dworek, mieści się - jak już wspomnieliśmy - na dziewięciu tysiącach metrów, ale nie tylko konie zajmują jego dużą część. Ze względu na to, że całość znajduje się w lesie, to jest tam dużo drzew, z których część z czasem miałaby zostać wycięta, jeśli urzędnicy wyrażą na to zgodę.

Po wejściu na posesję, w oczy rzuca się spory budynek, który ma dwie kondygnacje i zajmuje około 250 mkw. To miejsce jest punktem dowodzenia, w którym jest kuchnia, duże pomieszczenia, mieszkają w nim wolontariusze ze Straży Narodowej, ale w niedalekiej przyszłości mają być kolejne pokoje przystosowane dla uchodźców z Ukrainy.

Cały dworek jest urokliwy, szczególnie o tej porze roku, ale jednocześnie daleko mu do luksusów. Pomieszczenia wymagają odświeżenia, przydadzą się dodatkowe meble. Nie jest jednak źle. Gdy mijamy budynek, za nim są po prawej stronie trzy drewniane piętrowe domki, w których mieszkają uchodźcy. Naprzeciwko nich są dwa parterowe domki. Jeden ma zostać przystosowany do zamieszkania, a drugi pełni rolę świetlicy dla dzieci. Jest duży stół, telewizor, pokój zabaw, w którym jest sporo zabawek, a także miejsce, w którym dzieci mogą się edukować, łącząc się online.  

Aktualnie na terenie ośrodka przebywają 34 osoby uciekające przed wojną z Ukrainy. Uchodźcy pochodzą z trzech miast. Z Żytomierza jest 11 osób, z Białej Cerkwi - 10 i z Dniepropietrowska - 13. W ciągu kilku najbliższych dni ma przyjechać też pięć osób z Charkowa, a docelowo narodowcy mogą pomieścić ich 55.

- W pierwszym domku od lewej są trzy pokolenia Ukraińców. Jest schorowany senior, jego córki i ich małe dzieci - opowiada nam Tomek, który dba w ośrodku o koordynację opieki nad gośćmi.

Apetyty dopisują

Regularnie w ośrodku bywa tłumaczka, która wnika szczegółowo w potrzeby gości. Wspomniany senior potrzebuje leczenia, jedna z kobiet jest w dwudziestym tygodniu ciąży, więc również trzeba monitorować jest stan. - Mówią, że są bardzo zadowoleni z warunków, niczego im nie brakuje, tylko nastolatkowie narzekają na słaby internet - opowiada nam kobieta, która ma męża Polaka, ale pochodzi z Ukrainy.

Jak się dowiadujemy, w początkowych dniach były kłótnie między domkami, czyli mieszkańcami pochodzącymi z różnych miast. Nikt jednak nie wnikał w konflikt, który został szybko wyjaśniony przez zainteresowanych. Wolontariusze nie ingerują w życie przybyszów, tylko dbają o realizowanie ich potrzeb.

Głównie są to posiłki. Kilka osób, które stale znajdują się na terenie ośrodka, codziennie gotują obiady dla gości, które zanoszą im bezpośrednio do domków. Nie ma więc wspólnego spożywania posiłków na stołówce. Natomiast śniadania i kolacje uchodźcy robią sobie sami, wedle uznania, z produktów spożywczych, które dostarczają im gospodarze. Codziennie jest dzielone pieczywo dla wszystkich, słodycze dla dzieci, środki do higieny, etc.

- Bardzo dużo jedzą. Nie wiem czy ze względu na to, że mało jedli uciekając z Ukrainy, czy przez ten stres związany z wojną, ale apetyty im bardzo dopisują - mówi nam Tomek.

Wkrótce może ruszy też sezon grillowy. Na terenie jest zadaszone miejsce do tego, z murowanym grillem, stołami, ławami. Obok można rozpalić też ognisko, z którego w jeden z wieczorów korzystali uchodźcy.

Wszystko tu dzieje się stopniowo. O ile dzieci, w wieku od kilku do kilkunastu lat, spędzały czas na powietrzu, grały w piłkę razem z Bąkiewiczem, inne pod opieką starszego rodzeństwa spacerowały po lesie, to dorośli spędzają czas w domkach lub tuż przed nimi siedząc na krzesłach. Wyglądają na nieco wycofanych, co nie powinno dziwić. Tym bardziej, że gości i gospodarzy dzieli bariera językowa.

Tomasz, który koordynuje wszelkie działania na terenie ośrodka, chwali również miejscowy Ośrodek Pomocy Społecznej, z którym współpraca układa się wzorowo. Ludzie Bąkiewicza, w tym ratownicy medyczni, znajdują się też na granicy w Medyce, gdzie również niosą pomoc Ukraińcom.

Gdy pytamy, co jest potrzebne, aby przyjąć kolejnych uchodźców, Tomek mówi, że brakuje łóżek i dużych garnków, w których można by gotować posiłki.   

Marcin Dobski

Czytaj także:

Marcin Dobski
Dziennikarz Salon24 Marcin Dobski
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka