Po ogłoszeniu mobilizacji w Rosji wybuchły protesty Fot. PAP/EPA/MAXIM SHIPENKOV
Po ogłoszeniu mobilizacji w Rosji wybuchły protesty Fot. PAP/EPA/MAXIM SHIPENKOV

Częściowa mobilizacja w Rosji? B. ambasador RP w Moskwie: Nie ma czegoś takiego

Redakcja Redakcja Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 19
Przeciętny Rosjanin popierał Putina, ale na zasadzie warunkowej. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wojna jest daleko. A protestując, może zostać spałowany. Wizja mobilizacji i powołania do armii całkowicie zmienia tę perspektywę. Lepsze więzienie, niż śmierć na froncie – mówi Salonowi 24 prof. Włodzimierz Marciniak, sowietolog, były ambasador RP w Moskwie.

Władimir Putin ogłosił częściową mobilizację. Ma być powołanych 300 tysięcy ludzi. W Rosji wybuchły ostre protesty. Czy wynikają one z tego, że Rosjanie popierają wojnę siedząc przed telewizorem, ale nie chcą sami ginąć, czy może poparcie dla wojny i samego Putina wcale nie było tak wysokie?

Prof. Włodzimierz Marciniak: Ze wszystkiego po trochu. Ale najpierw zrobię zastrzeżenie. O tych 300 tysiącach poborowych powiedział minister obrony Siergiej Szojgu, ale w dokumencie dotyczącym mobilizacji nie ma o tym ani słowa. Chyba, że jakiś zapis znajduje się w tym utajnionym, siódmym punkcie. Generalnie jednak nie ma czegoś takiego jak częściowa mobilizacja. Nie ma ani ograniczeń terytorialnych, ani wiekowych. Więc raczej mówienie o częściowej mobilizacji jest zabiegiem retorycznym, mającym na celu złagodzenie nastrojów w społeczeństwie rosyjskim.

Przeczytaj też:

Bunt Rosjan przeciwko wojnie i Putinowi. Protesty na ulicach, ucieczki z kraju

Ale jak widać po protestach, nie udało się to…

No właśnie i tu przechodzimy do odpowiedzi na postawione we wstępie pytanie. Samo poparcie dla władz i dla wojny w sondażach mogło być zawyżone. Ale też nawet w przypadku obywateli popierających Putina i wojnę, miało charakter kanapowy. Tym bardziej, że władze Rosji dużo zrobiły, by wojna była określana jako coś zewnętrznego. Mówiły, że to specjalna operacja wojskowa, która szybko się skończy. Że nie ma takiego państwa jak Ukraina. A przeciętny Rosjanin uważał, że wojna go nie dotyczy. Tak było do dekretu o mobilizacji. A sądzę, że Rosjanie są jednak rozsądni i mają świadomość, że to nie jest żadna mobilizacja częściowa. Teraz minister mówi o 300 tysiącach, a za jakiś czas to może być znacznie więcej. Statystyczny Rosjanin (on oczywiście nie istnieje, ale jako kategoria statystyczna może być punktem odniesienia) popierał Putina. Ale na zasadzie warunkowej. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wojna jest daleko. A protestując, może zostać spałowany. I to w najlepszym razie, bo w gorszym czekać go może więzienie. Wizja mobilizacji i powołania do armii całkowicie zmienia tę perspektywę. Wojna przestała być abstrakcją, czymś odległym. I przeciętny Rosjanin ma teraz wybór – albo pójść na demonstrację, zostać spałowanym, ewentualnie trafić do więzienia. Albo zginąć na wojnie. I teraz w jego chłodnej kalkulacji bardziej opłaca się iść na demonstrację i nawet trafić na kilka lat do więzienia, niż stracić życie.

Mówi Pan, że ta mobilizacja może obejmować więcej ludzi niż 300 tysięcy. Tymczasem generał Mieczysław Bieniek w naszym portalu mówił, że jeśli Rosjanie powołają w tym roku 150 tysięcy ludzi, to będzie to sukces. Że ludzi tych trzeba przeszkolić.

Oczywiście, że będzie powołana pewna grupa obywateli, którą jeśli przeszkolą, to trwać to będzie miesiącami. Albo wyślą na front bez przeszkolenia, i ludzie ci nie będą jako armia przedstawiać większej wartości. Dlatego sądzę, że pod względem strategicznym, czy wojskowym, ta mobilizacja nie ma większego znaczenia. Ona jest bardziej aktem nie tyle nawet propagandowym, co politycznym. Rozwój sytuacji dyktuje Putinowi co ma robić. To pokaz siły. I wojskowi mówią, że to niewykonalne. Że ludzi tych trzeba wyszkolić, uzbroić, ubrać. I to jest prawda. Ale Putin zachowuje się jak hazardzista, który przegrał. Ale mocno podbija stawkę, bo wciąż liczy, że się odegra. A dziś głównym celem Putina jest wymuszenie na Ukraińcach, by zasiedli do rozmów. A Ukraina siądzie natychmiast do rozmów pokojowych, ale pod jednym warunkiem. Rosja musi się wycofać z okupowanych przez nią terytorium. Putin chce Ukraińców do stołu rokowań teraz. I wymusić porozumienie na zasadzie „pokój za terytoria”. Ale to jest niemożliwe. Więc Putin chce narzucić narrację „zobaczcie, na co mnie stać. Mogę zrobić nawet rzecz absurdalną”. Krytyka wojskowych jest merytorycznie uzasadniona. Ale nie bierze pod uwagi psychologicznego stanu Putina. On jest w pułapce i chce rozpaczliwie z niej się wydostać. Więc rzuca hasło „mobilizacji 300 tysięcy żołnierzy” i liczy, że ktoś w Europie się przestraszy. I, patrząc na reakcję niektórych mediów, gdzieniegdzie tak się dzieje.

Ludzi bardziej przeraża groźba użycia broni jądrowej. Kiedyś sam Putin opowiadał o szczurze, który przyparty do muru skoczył i zaatakował. Czy przyparty do muru Putin może popełnić rozszerzone samobójstwo i na przykład odpalić jakieś rakiety nuklearne?

Ta opowieść o szczurze pochodzi z wywiadu rzeki z Putinem, w którym opowiada on jak to jako młody chłopak w Leningradzie musiał sobie radzić z silniejszymi od siebie. Są też inne relacje o młodości Putina. Wynika z nich, że późniejszy prezydent był raczej maminsynkiem, zamkniętym w sobie, zahukanym, nie żadnym osiedlowym zawadiaką. Tak więc te historie są raczej elementem autokreacji. A już zapowiedzi użycia broni jądrowej, to szantażowanie referendum, już na pewno. Putin chce straszakiem atomowym wymusić na Zachodzie ustępstwa. To taktyka znana od lat. Natomiast odpowiedź na pytanie, czy Putin użyje broni nuklearnej jest praktycznie pytaniem o to, czy jest samobójcą. Bo to byłoby samobójstwo. Szczególnie, że państwa zachodnie zapowiadają odwet. Co więcej, są deklaracje, że odstraszanie atomowe będzie spersonalizowane. Czyli celem będzie sam Putin. To bardzo ważny sygnał i istotny czynnik psychologiczny.

W co gra Putin, jeśli nie ma zamiaru użycia broni jądrowej?

Na pewno chce wygrać wojnę. Na ten moment liczy na szantaż energetyczny - przyjdzie sroga zima, a państwa zachodnie marznąc w jej trakcie gdzieś na przełomie lutego i marca same zaczną żądać pokoju. Szanse na sukces tej strategii są niewielkie. Owszem, są zapowiedzi bardzo srogiej zimy. Ale, nawet gdyby się miały potwierdzić, Europa się na to przygotowuje. Poza tym to nie Europa, a Stany Zjednoczone są głównym dostarczycielem broni na Ukrainę. Nawet jeśli Europa zamarznie, niekoniecznie wymusi na Ukrainie pokój za terytoria. A po trzecie jest jeszcze kilka miesięcy. W tym czasie Ukraina może jeszcze odnieść spektakularne sukcesy. A wtedy wszelkie dzisiejsze plany stracą na znaczeniu. Odpowiedź na pytanie, czy Rosja może wtedy użyć broni atomowej jest trudna. Państwa zachodnie, jak wspomniałem zapowiadają odwet. Rosja ryzykuje znacznie więcej niż inne kraje. Poza tym to nie jest ruch wyłącznie Putina. Jego jest rozkaz. Czarne skrzynki są trzy. Mają je Putin, minister obrony i szef sztabu generalnego. Na koniec, gdy wszyscy trzej podejmą decyzję na końcu jest jeszcze oficer, który tę broń wystrzeliwuje. Pytanie, czy on zechce zginąć. Może pomyśleć, „to, że szef zwariował nie znaczy, że ja muszę zginąć”.

Przeczytaj też:

Amerykański generał ostrzega Putina. USA odpowiedzą, jeśli ten użyje broni nuklearnej

Koktajle Mołotowa wyrażają niezadowolenie. Ataki po ogłoszeniu mobilizacji w Rosji


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka