Kilka dni temu w Salonie 24 Rafał Woś napisał, że Niemcy nie dorośli do roli lidera Unii Europejskiej. Z kolei blogger Republikaniec polemicznie stwierdził, że Niemcy nie starają się o rolę lidera, ale są hegemonem UE. Eksperci kłócą się o system liczenia głosów, czy Polska straci prawo weta, czy nie straci. Te dyskusje są z jednej strony dla ludzi emocjonujące, bo w tle są Niemcy, padają hasła o podmiotowości Polski, niepodległości itd. Jednocześnie dla wielu ośób zrozumiałe dość średnio – bo pojęcie, na czym polega liczenie głosów wg systemu z Nicei, czym był słynny pierwiastek itd., nie zawsze jest łatwe nawet dla tych, którzy problematyką UE zajmują się na co dzień. Dużo bardziej do wyobraźni przemawia afera Katargate. Bo fakt, że obrzydliwie bogaty urzędnik z Brukseli przyjmuje prezencik, w postaci smarfona, jest czytelny i oburzający dla każdego.
Nazywano go „neosędzią”. TSUE nie miało wątpliwości, co zrobić z zarzutami
Afera ujawnia słabość Unii
Tych prezencików było wiele. A to złota statuetka, a to wyjątkowa i droga herbatka, to znów szaliczek, salaterka, fikuśny dzbanuszek. Lista jest długa, jak ktoś chce szukać jest na stronie Parlamentu Europejskiego. Sam wykaz może nie tylko oburzać, ale i śmieszyć. Posłużyć jako gotowy scenariusz dla kabaretów, czy współczesnych filmów wzorowanych na mistrzu, Stanisławie Barei. Problem jest jednak poważniejszy, a afera to wierzchołek góry lodowej. Bo nie brak głosów (logicznych zresztą) że prawdziwe prezenty to szły nie z Bliskiego Wschodu, ale z Rosji, czy Chin. Owszem, korupcja, także próby wpływania na funkcjonowanie państw czy instytucji międzynarodowych zawsze były, są i będą. Przy okazji afery została jednak obnażona słabość Wspólnoty. Unia z jednej strony wprowadza mechanizmy zbliżające ją do bycia państwem. Trwa spór o to, kto ma być hegemonem/liderem w organizacji. A z drugiej strony budując już elementy państwa (jedna waluta, uwspólnotowienie długu) w UE nie zadbano o ważne w demokracji zabezpieczenia.
Nie ma bowiem w Parlamencie Europejskim prawdziwej opozycji. W Polsce możemy się spierać. Przeciwnicy rządu mówią, że PiS złamał konstytucję, naruszył praworządność. Sympatycy Zjednoczonej Prawicy powiedzą, że to poprzedni rząd demokrację niszczył, wysługiwał się Niemcom. Ale niezależnie od tego mamy koalicję rządzącą i opozycję, która władzy może zawsze patrzeć na ręce. Mamy media – fakt, coraz częściej będące tubami jednej ze stron. Ale pewni możemy być tego, że polityków – wybiórczo, bo tylko jednej opcji – kontrolować będą. To i tak dobrze. W Unii Europejskiej typowej gry opozycja – rządzący na poziomie całej Wspólnoty nie ma. Co gorsza – nie ma mediów, które by w szerszym zakresie informowały, oceniały to, co w UE się dzieje. Zapadają bardzo ważne decyzje, a obywatele skazani są na jakieś odpryski w działach świat mediów krajowych. Albo poszukiwanie informacji samemu. Niezależnie od tego, co myślimy o Unii, ma ona wpływ na nasze życie. Dostęp do informacji jest więc kluczowy.
Określić wreszcie, czym Unia ma być
Brakuje jasnego określenia tego, czym UE ma być. Jest spór między zwolennikami Europy Ojczyzn i Państwa Europa. Model Europy w zasadzie jest tu ten sam, różni się natomiast rola poszczególnych państw. Bo zwolennikami „państwa Europa” (choć to uproszczenie) są ci, którzy chcą ograniczyć bądź całkiem znieść prawo weta poszczególnych krajów. Osłabiłoby to państwa średnie, jak Polska, umocniło Niemcy (i Francję) w roli lidera/hegemona. Utrzymanie prawa weta tę hegemonię by powstrzymało. Wreszcie trzeci model – wprowadzenie systemu większościowego głosowania, ale przy okazji uzależnienie liczby głosów od wielkości paśtw (system nicejski). To rozwiązanie z punktu widzenia Polski najlepsze. Ale właśnie – wszystkie pomysły sprowadzają się do rywalizacji – rozgrywki między krajami członkowskimi. Czy będzie to system zadowalający bardziej Polaków, Niemców, czy pośredni, zawsze jego podstawą będzie zgniły kompromis. I zawsze będzie rysować konflikt, który może w przyszłości zaowocować, oby bezkrwawym rozpadem.
Unia może jednak ewoluować w różnych kierunkach. Kluczowa jest odpowiedź na dwa pytania. Pierwsze: po co nam „ten miś”, czyli koalicja/federacja/konfederacja europejska. Celem po II wojnie światowej było przede wszystkim uniknięcie kolejnych wojen na kontynencie. Starą zasadą było trzymanie Sowietów na zewnątrz, Amerykanów w środku i Niemców pod kontrolą. Dziś zasada powinna być podobna – USA muszą być obecne na naszym kontynencie, Rosję trzymać trzeba jak najdalej. A i Niemcy za lat 20, 30 mogą mieć rząd, który obudzi demony przeszłości. Dobrze mieć to pod kontrolą. Drugą kwestią jest, jak UE powinna wyglądać. W negocjacjach jest zasada, że nie należy na starcie ani narzucać jakichś swojego zdania, ani iść na kompromis, ale szukać rozwiązań, które zadowolą wszystkie striony. Dobrym modelem jest działanie spółdzielni. Przykładowo – czworo znajomych wydaje cztery odrębne, nieźle prosperujące portale lokalne w różnych miastach. Razem powołują spółdzielnię, która wydaje radio. Ich portale zachowują odrębność, radio to nowa jakość.
Komentarze