Donald Tusk Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Donald Tusk Fot. PAP/Darek Delmanowicz

Socjolog ostro o opozycji. Tłumaczy dlaczego nie wygra wyborów

Redakcja Redakcja Sejm i Senat Obserwuj temat Obserwuj notkę 114
— Z moich obserwacji, wiedzy o tym, jak się kształtuje polska scena polityczna, wynika, że nie istnieje w Polsce coś takiego jak partia pod tytułem opozycja. I nic nie wskazuje, żeby taka partia się wyłoniła. A jeżeli coś nie istnieje, to nie może wygrać wyborów — mówi Salonowi 24 prof. Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk.

Pojawiło się ostatnio szereg opinii, że opozycja ma wszelkie narzędzia do tego, aby wygrać wybory, jest ich jednoznacznym faworytem. Zgadza się Pan, że Zjednoczona Prawica prawie na pewno odda władzę?

Prof. Henryk Domański: Trudno mi się odnosić do konkretnych opinii. Ale z moich obserwacji, wiedzy o tym, jak się kształtuje polska scena polityczna, wynika, że nie istnieje w Polsce coś takiego jak partia pod tytułem opozycja. I nic nie wskazuje, żeby taka partia się wyłoniła. A jeżeli coś nie istnieje, to nie może wygrać wyborów. W systemie demokratycznym o tym kto sprawuje władzę, decydują partie polityczne, a nie jakieś trochę fantastyczne wizje. Konstrukty powstałe ze złożenia ze sobą poszczególnych składników sceny politycznej. W związku z tym, jeżeli nie istnieje alternatywa, w postaci jednolitego bloku opozycyjnego, który by się zjednoczył, to nie bardzo widzę scenariusz, w którym PiS miałoby oddać władzę już w najbliższych wyborach.


Sama Zjednoczona Prawica nie będzie mieć samodzielnej większości, nie cieszy się tak dużym poparciem jak w roku 2019. A więc formacje opozycyjne, np. idące z trzech list, będą mogły razem zbudować po wyborach koalicję rządową?

Oczywiście wiem o tym, że jeśli PiS uzyska 37-38 proc. poparcia, opozycja łącznie z Konfederacją będzie mieć ponad 50. Ale z tego wcale nie wynika, że jeśli dodamy do siebie poparcie dla poszczególnych partii politycznych, które wystartują samodzielnie, to one będą w stanie stworzyć rząd. Przeciwnie, nic na to nie wskazuje.

Kiedy właśnie wszystko wskazuje, że taka koalicja – może wyłączając Konfederację – powstanie. Co miałoby stać na przeszkodzie dla powołania rządu Lewicy, PO, Polski 2050 i PSL?

Pierwsze pytanie nierozstrzygnięte do tej pory, to to, kto będzie premierem takiego wspólnego rządu. Platforma Obywatelska chciałaby, żeby był to Donald Tusk. Przez pozostałe trzy podmioty jest to kontestowane. I raczej w tej kwestii lewica, ruch Hołowni i ludowcy nie ustąpią. Nawet jeżeli były premier w tej chwili zadeklaruje, że to nie on, ale Rafał Trzaskowski zostanie premierem, to mu mało kto uwierzy. Ja na przykład w taką deklarację bym nie uwierzył. Nie sądzę, by zrobili to liderzy pozostałych ugrupowań opozycyjnych. Po drugie, nawet gdyby partie opozycyjne w jakiś sposób, nie wiem jaki, nawzajem się przekonały do utworzenia takiego rządu, to istnieje bardzo duże ryzyko, że taki rząd się rozpadnie.

Dlaczego taka koalicja, mając w perspektywie rządzenie krajem, miałaby się rozpaść?

Z powodów dosyć oczywistych. Za poszczególnymi ugrupowaniami opozycji stoją różne interesy i trochę różne programy. Szansa na wypracowanie porozumienia jest moim zdaniem mało prawdopodobna. Wreszcie trzeci powód – w w moim przekonaniu nawet Lewicy, nie mówiąc o PSL-u i ruchu Hołowni, nie zależy na wchodzeniu w koalicję z Platformą Obywatelską. Im w przeciwieństwie do PO nie zależy tak bardzo na pokonaniu Prawa i Sprawiedliwości. Obecna sytuacja jest dla nich komfortowa. Mogą występować z różnymi hasłami. Mówić, że walczą o demokrację, realizację zasad praworządności, otwartość, których PiS nie jest w stanie zapewnić. Z drugiej strony doskonale wiedzą, że pełnej władzy nigdy nie obejmą, żaden z ich liderów nie będzie premierem. W związku z tym im tak specjalnie nie zależy na zmianie obecnej sytuacji. Po wyborach, nawet jeżeli PiS uzyska tylko 37-38 proc., to ja nie bardzo widzą potrzebę tworzenia koalicji na siłę. Mógłbym podać jeszcze kilka argumentów. Te, które wymieniłem są najistotniejsze.

Czy widzi Pan jakieś czynniki, które mogłyby jednak zagrozić formacji rządzącej?

Do niedawna takim czynnikiem było nieotrzymywanie środków z Unii Europejskiej, na Krajowy Plan Odbudowy. Teraz jednak ludzie oswoili się z myślą, że my tych środków nie otrzymamy. Duża część społeczeństwa, chyba większość jak, to wynika z niektórych sondaży, jest przekonana, że brak tych środków to wina Unii Europejskiej, nie PiSu. A ostatnia decyzja Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który złagodził karę dla Polski w odczuciu większości społeczeństwa jest wręcz sukcesem Prawa i Sprawiedliwości. Wskazuje na brak konsekwencji Unii Europejskiej. Więc brak środków z KPO, jako czynnik, mający osłabić PiS właśnie odpada. Jest oczywiście inflacja. Ale poziom cen się ustabilizował i ludzie wierzą, bo chcą wierzyć, że będzie lepiej, że ceny się obniżą. Poza tymi dwoma czynnikami, które rządzącym zagrażały najbardziej, trzecim mógłby być wzrost bezrobocia. Ale on nie grozi. Bezrobocie jest niewiarygodnie niskie w porównaniu z innymi krajami, w porównaniu z poprzednimi rządami, na przykład SLD, gdzie ten odsetek bezrobotnych wynosił 21 proc. To jest największym atutem PiS-u, w porównaniu z dotychczasowymi gabinetami rządowymi. A rządzący mają też inne atuty, na przykład sukcesy na forum międzynarodowym, dyplomatycznym.


Są też opinie, że Zjednoczona Prawica może utrzymać władzę jesienią, ale straci ją za dwa lata, po wyborach prezydenckich 2025 roku. I faktycznie, wybory głowy państwa w 2005 roku wprowadziły istniejący do dziś podział PiS-PO, z kolei wybory 2015 roku i wygrana Andrzeja Dudy uruchomiły całą lawinę zmian. Czy wybory za dwa lata mogą być takim game changerem w polskiej polityce?

Być może tak, ale do tego,żeby wywrócić scenę polityczną, czyli pozbawić Prawo i Sprawiedliwość władzy, niepotrzebne są wybory prezydenckie. Bo i tak prędzej czy później PiS utraci władzę. To jest reguła demokracji, formacja rządząca musi kiedyś przegrać. W związku z tym myślę, że zastanawianie się nad tym, czy wybory prezydenckie wiele zmienią, czy nie, to jest takie rozważanie czysto filozoficzne. Może zmienią, a może nie zmienią, a wszystko zmieni się po kolejnej kadencji PiSu.

W sondażach zyskuje bardzo mocno Konfederacja. Czy ugrupowanie jest przyszłym koalicjantem PiS, czy raczej potencjalnym sojusznikiem innych ugrupowań opozycyjnych?

Myślę, że koalicji powyborczej z PiS nie będzie, bo doskonale wiemy, że Konfederacja postawiłaby takie warunki, które byłyby progowe, nie do przekroczenia przez Prawo i Sprawiedliwość. Najbardziej wiarygodny scenariusz to pozyskiwanie, wybieranie jakichś znaczących postaci z Konfederacji, takie, które by się opłaciło. Przechodzenie ich do PiSu.
Jest też czarny sen opozycji, w którym formacje opozycyjne uzyskują dobry wynik, ale następuje casus Kałuży i PiS podbiera pojedynczych posłów Lewicy, PO, czy PSL. Drugim wariantem jest koalicja z Lewicą, bądź PSL.
Różne rzeczy rzeczy w demokracjach się zdarzają, weźmy na przykład Włochy, gdzie scena polityczna również bywa konfliktowa. Niemcy nie są takie konfliktowe, a tam ewidentnie dochodzi do bardzo specyficznych zdawałoby się koalicji. Natomiast moim zdaniem PiS nie wejdzie w żaden mariaż z Lewicą, jeżeli już to z PSL-em, bo ludowcy są prawicy bliżsi pod względem światopoglądowym.


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka