Jarosław Kaczyński Fot. PAP/Leszek Szymański
Jarosław Kaczyński Fot. PAP/Leszek Szymański

Po konwencji PiS. „Sygnał, że można się już zwijać”

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 53
Pytanie, czy oprócz haseł, które padły podczas konwencji nastąpi po stronie formacji rządzącej próba rozwiązania realnych problemów. Jeśli partia nie jest w stanie tego zrobić, to znaczy, że stan upojenia władzą jet tak duży, iż należałoby się zwijać. Oczywiście do wyborów daleko, opozycja też ma swoje problemy. Różnica polega jednak na tym, że jeśli opozycja nie wygra wyborów, straci jedynie swoje marzenia. Zjednoczona Prawica w razie porażki straci realną władzę – mówi Salonowi 24 prof. Jarosław Flis, socjolog, Uniwersytet Jagielloński.

Prawo i Sprawiedliwości rozpoczęło w sobotę swoją konwencję programową. Jarosław Kaczyński mówił o „programowym ulu”, gdzie słowo ul ma symbolizować ciężką pracę. Premier Mateusz Morawiecki o „dalszym upraszczaniu podatków”, chwalił wskaźniki gospodarcze. Abstrahując od meritum – czy takie konwencje w ogóle mają jakikolwiek wpływ na wynik danej partii, czyli czy mogą być czymś, co przesądzi o wyniku wyborów?

Prof. Jarosław Flis:
Przesądzić nie, ale na pewno są partiom politycznym bardzo potrzebne. Chociaż bardziej pomagają formacjom opozycyjnym, chcącym przejąć władzę, niż takim, które złapały zadyszkę i chcą złapać drugi oddech. A zadyszka jest w przypadku Zjednoczonej Prawicy widoczna. Z badań CBOS, a to w końcu jest rządowa instytucja wynika, że notowania rządu Mateusza Morawieckiego są wyraźnie gorsze niż rządu Ewy Kopacz osiem lat temu.


Ale partia rządząca wciąż zajmuje pierwsze miejsce?

Tak, ale z badań jednoznacznie wynika, że zdobędzie od 180 do 200 mandatów. Do samodzielnej większości 231 posłów brakuje bardzo wiele. Twierdzenia o tym, że uda się stworzyć z kimś koalicję, że partnerem będzie Konfederacja lub – taki pomysł padł w Klubie Jagiellońskim – sojusz ruchu Szymona Hołowni z PSL, to marzenia przypominające troszkę nadzieje Platformy Obywatelskiej z 2015 roku, że w razie braku większości dosztukuje się lewicę i stworzy koalicję, bo PiS ma szklany sufit poza tym nie jest gotowy do rządzenia. Było jak było, PiS wygrał i rządzi od ośmiu lat.

No dobrze, czy konwencja, może zapewnić poprawę wyniku i pozwolić na to „zaczerpnięcie oddechu”?

Zależy to od tego, czy oprócz haseł, które padły podczas konwencji nastąpi po stronie formacji rządzącej próba rozwiązania realnych problemów. A realnym problemem jest rakieta, która spadła koło Bydgoszczy. Trybunał Konstytucyjny, którego sędziowie wg narracji PiS mieli stać na straży prawa bardziej niż poprzednicy, a tymczasem dziś nawet nie wiedzą kto jest ich prezesem. I wiceprezes z nadania partii rządzącej wypowiada się delikatnie mówiąc bez estymy o szefowej TK. Oboje wybrał do Trybunału PiS. Problemem są relacje ze Zbigniewem Ziobrą. Koalicjant zajmuje się przede wszystkim krytykowaniem premiera. Premier z kolei wytyka głównemu koalicjantowi głosowanie w interesie opozycji. Generalnie partia rządząca nie potrafi rozwiązać realnych problemów, więc próbuje je ignorować.


Stąd mówienie na przykład o sytuacji gospodarczej, gdzie inflacja stanowi wyzwanie, ale same wskaźniki są pozytywne. Tyle, że podczas rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego wskaźniki nie były złe, od 2011 roku wg danych GUS poprawiał się dobrobyt Polaków. I też po stronie rządzących było przekonanie, że jest zielona wyspa i wszystko idzie ku dobremu. Jeżeli partie nie są w stanie rozwiązać swoich realnych problemów to jest to wyraźny sygnał:  stan upojenia władzą jet tak duży, że należałoby się zwijać.  Oczywiście do wyborów jest jeszcze daleko, a opozycja też ma swoje problemy i też nie do końca sobie z nimi radzi. Różnica polega jednak na tym, że partia rządząca ma o wiele więcej do stracenia. Opozycja jeśli nie wygra wyborów, straci jedynie swoje marzenia. Zjednoczona Prawica w razie porażki straci realną władzę.

Rządzący mają więcej do stracenia, tymczasem jakiejś wielkiej determinacji przynajmniej na razie po ich stronie nie widać. W 2015 roku zarówno w kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, jak i parlamentarnej, w której twarzą była późniejsza premier Beata Szydło, widać było ogromny zapał, entuzjazm. Cztery lata później też ten entuzjazm był widoczny. Teraz widać raczej zmęczenie. Rzeczywiście tak jest, czy jednak możliwość utraty władzy będzie czynnikiem mobilizującym?

Oczywiście, że to zmęczenie jest widoczne. W roku 2015 był entuzjazm, wola działania, nadzieja. Cztery lata później, w roku 2019 była satysfakcja. PiS był świeżo po niespodziewanie wygranych wyborach do Parlamentu Europejskiego. A oceny rządu były wtedy naprawdę wysokie. Zbliżone do ocen rządu Donalda Tuska tuż przed ponownym zwycięstwem PO w 2011 roku.


Teraz tego nie ma. Od roku 2020 jest cała seria rozmaitych kryzysów, wątpliwości, napięć. Sprawa KPO – tyle było konfliktów i targów ze Zbigniewem Ziobrą, a teraz temat utkwił i rozbija się o Trybunał Konstytucyjny, w którym między sobą kłócą się nie przedstawiciele opozycji, ale nominaci PiS. To jest taki moment, w którym partię rządzącą charakteryzuje nie szczery entuzjazm, ale urzędowy zapał. I to się później odbija na sondażach.

Mimo wszystko, choć sondaże nie dają samodzielnej większości, PiS wciąż zajmuje pierwsze miejsce i wygrana w wyborach jest wciąż realna.

Oczywiście PiS zajmuje pierwsze miejsce w sondażach. Ale to, czy wygra wybory, czy nie, nie ma znaczenia jeśli nie będzie miał samodzielnej większości. Bo raczej nie zanosi się na to, aby ktokolwiek palił się do wejścia w koalicję z Prawem i Sprawiedliwością.

Są jednak spekulacje o koalicji z Konfederacją, PSL-em?

Owszem, ale PiS sondował już Konfederację i ludowców w 2020 roku, gdy z formacji rządzącej chciano się pozbyć Zbigniewa Ziobry. Wtedy starania te nie przyniosły efektów. Nie widzę powodów, by miały udać się teraz.

Chociażby stanowiska w rządzie…

Ale przecież jeśli PiS-owców będzie wyrzucać się z intratnych posad, to tych stanowisk do obsadzenia będzie znacznie więcej, niż jeśli PiS w rządzie zostanie.

Problemy ma też opozycja. Jednej listy raczej nie będzie. Osobno pójdą więc lewica, PSL z Polską 2050 i Koalicja Obywatelska, która czyści szeregi. Idzie mocno w lewo, ostatnio partię właśnie z uwagi na ten zwrot opuścił zasłużony opozycjonista, polityk frakcji konserwatywnej Bogusław Sonik. Czy te podziały są szansą dla partii rządzącej?

Jeżeli pójdą faktycznie PO zdecyduje się przyjąć rolę taką, jak niemieccy liberałowie, a rolę chadeków zostawi ludowcom i ruchowi Szymona Hołowni, to opozycja może na tym zyskać. Po pierwsze, dla wyborców PSL i Polski 2050 będzie wyraźny sygnał, że partie te są podmiotami, a nie wasalami KO. W razie zwycięstwa i tworzenia wspólnej koalicji, kandydat na premiera będzie uzgadniany, nie jest przesądzone, że będzie to Donald Tusk. Dla Prawa i Sprawiedliwości takie zróżnicowanie opozycji jest scenariuszem znacznie groźniejszym niż sytuacja, w której jedynym przeciwnikiem byłby Donald Tusk.

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo