Skrócenie kadencji byłoby prezentem dla Donalda Tuska i PO? Fot. KPRP/Przemysław Keler
Skrócenie kadencji byłoby prezentem dla Donalda Tuska i PO? Fot. KPRP/Przemysław Keler

Polityczna awantura i wcześniejsze wybory? "Chyba że prezydent chce do końca dobić PiS"

Redakcja Redakcja Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 84
- W tej chwili PiS ma gorsze notowania niż miał przed wyborami. A koalicja rządząca nawet jak popełnia błędy, może się cieszyć miesiącem miodowym. Jeśli dojdzie do wielkiej politycznej awantury, w dodatku dla wyborców niezrozumiałej, PiS straci. I ubędzie mu jeszcze ze 40 mandatów, a koalicja KO-Lewica-Trzecia Droga uzyska większość konieczną do odrzucenia weta prezydenta – mówi Salonowi 24 prof. Jarosław Flis, socjolog, Uniwersytet Jagielloński.

Gruchnęła wieść, że jeśli prezydent skieruje budżet Trybunału Konstytucyjnego, może otworzyć furtkę do wcześniejszych wyborów. Czy to jest w ogóle realne i co by oznaczała realizacja takiego scenariusza?

Prof. Jarosław Flis: Nie czuję się kompetentny, by analizować to zagadnienie od strony prawnej. Natomiast od strony politycznej nie bardzo rozumiem, jak i Prawo i Sprawiedliwość miałoby interes w tym, żeby do wcześniejszych wyborów doprowadzić. Chyba że prezydent chce do końca dobić PiS. Jeśli taki jest plan, skrócenie kadencji jak najbardziej ma sens. Bo jestem przekonany, że PiS idąc na wcześniejsze wybory, straci najbardziej, więc chęć doprowadzenia do nich jest dla mnie czystą abstrakcją.

Niekoniecznie – jak pisała „Gazeta Wyborcza”, twardsze skrzydło PiS chce wcześniejszych wyborów. Może liczy na to, że przy dużym zniechęceniu Polaków nie będzie frekwencji tak dużej, jak w październiku, a wtedy stracą wszyscy, ale paradoksalnie PiS najmniej?

No tak, i całą kampanię do Sejmu też tak mówili. Że trzeba atakować ostro Tuska, bo to zniechęci umiarkowanych wyborców, pójdzie tylko najtwardszy elektorat i „będzie super”. No stało się inaczej. To myślenie na zasadzie, że PiS przegrał wybory dlatego, że za rzadko i za mało dobitnie krzyczał, że Donald Tusk jest niemieckim agentem. To jest jakiś absurd. W tej chwili PiS ma gorsze notowania niż miał przed wyborami. A koalicja rządząca nawet jak popełnia błędy, może się cieszyć miesiącem miodowym.

Jeśli dojdzie do wielkiej politycznej awantury, w dodatku dla wyborców niezrozumiałej, PiS straci. I na przykład ubędzie mu jeszcze ze 40 mandatów, a koalicja KO-Lewica-Trzecia Droga uzyska większość konieczną do odrzucenia weta prezydenta. Pytanie też, jakby na to zareagowali posłowie z tylnych rzędów, którzy mogą w kolejnych wyborach do Sejmu się nie dostać. A przecież niektórzy pobrali przed kampanią kredyty, wierząc w to, że się utrzymają przy władzy. Pytanie, jakby to się miało do wyborów samorządowych, europejskich.

Czy jednak wcześniejsze wybory nie sprawią, że na przykład ukażą się różnice w ramach koalicji rządzącej, jednocześnie pójdzie przekaz, że oto nieudacznicy, nie radzą sobie, co właśnie zniechęci wyborców?

Aby PiS miał szansę na wygraną, musiałoby dojść do jakiegoś gwałtownego załamania poparcia dla partii rządzących. Teraz jednak są one w trakcie miesiąca miodowego i wybacza im się więcej. Są też doświadczenia innych krajów. W Turcji wybory na burmistrza wygrał kandydat opozycji. Ekipa prezydenta Erdogana z naciąganiem prawa anulowała głosowanie. Skończyło się tak, że kandydat opozycji wygrał, z jeszcze większym przytupem. Tak to się zazwyczaj kończy. Dlatego myślę, że to będzie temat, ale ostatecznie okaże się, że wcześniejsze wybory to jedynie „strachy na lachy”. Szczególnie że widzimy bardzo znaczącą zmianę trendu wśród Polaków.

To znaczy?

Już jakiś czas temu stawiałem w „Tygodniku Powszechnym” tezę, że najbardziej przegranymi po rządach PiS-u są umiarkowani konserwatyści. I to widzimy po sondażach. Wcześniej wygrywała identyfikacja konserwatywna i solidarystyczna z liberalną, stosunek rozkładał się mniej więcej 2:1. W roku 2023 nastąpiło wyraźne przesunięcie. Jest podział lewica-prawica w stosunku 1:1. Więc prawica straciła na tym duopolu. Najbardziej ta umiarkowana, choć dla tej grupy elektoratu w jakimś sensie ofertą jest Trzecia Droga.


Mówi Pan o miodowym miesiącu, ale tu są całe łychy dziegciu. Nawet osoby bardzo przychylne rządowi uważają, że media publiczne można było przejąć może nie bez awantury, bo ta byłaby i tak, ale bez wątpliwości prawnych. Tu mocno pachnie odwetem. Pytanie, czy nie lepiej, gdyby rząd skupił się na zapowiadanych reformach, niekoniecznie na tego typu igrzyskach?

Wiadomo, że tam wchodziły w grę lepsze rozwiązania. Takie przynajmniej wyglądające bardziej na w pełni zgodne z prawem, jak odwołanie przewodniczącego Rady Mediów Narodowych i przejęcie w niej większości. Teraz wyglądało to fatalnie. No a z drugiej strony sytuacja, w której Michała Adamczyka robi się prezesem telewizji. To, co się dzieje w TVP nikomu chwały nie przynosi. Spójrzmy też jednak na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że prezydent może ułaskawić każdego, kiedy chce i w ogóle nikomu nic do tego, bo to jest prawo głowy państwa, jako wręcz monarchy.

Ciekaw jestem, czy gdyby prezydentem był na przykład Bronisław Komorowski, to Trybunał powiedziałby to samo, albo gdyby wygrał Rafał Trzaskowski i na przykład ułaskawił Sławomira Nowaka na pierwszym etapie postępowania, też sędziowie by to zaakceptowali? Dziś mamy do czynienia z wymontowywaniem kolejnych zabezpieczeń, jak w przypadku ułaskawienia Mariusza Kamińskiego przed wyrokiem sądowym, czy zignorowanie ustawy o Krajowej Radzie i Telewizji. Że „skoro wy odebraliście jej kompetencje, to niech decyduje Kodeks Spółek Handlowych”. To straszny poziom demontażu. Mam jednak nadzieję, że w końcu opadną te emocje. I że obie strony uznają, że tak jak do tej pory się dłużej nie da. I trzeba wymyślić jakieś reguły, do których wszyscy się będziemy stosować.

Na zdjęciu: Skrócenie kadencji byłoby prezentem dla Donalda Tuska i PO? Fot. KPRP/Przemysław Keler

Czytaj także:

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka