Odessa po rosyjskim ataku Fot. PAP/Alena Solomonova
Odessa po rosyjskim ataku Fot. PAP/Alena Solomonova

Czy Polsce grozi rosyjska inwazja? Generał: Putin zaatakuje nas inaczej

Redakcja Redakcja Na weekend Obserwuj temat Obserwuj notkę 123
Straszenie atakiem na pełną skalę, inwazją na Polskę taką, jak trwająca od dwóch lat agresja na Ukrainę, to sianie defetyzmu. Takie coś nie nastąpi. Putin ma szereg narzędzi i możliwości, żeby nas atakować w inny sposób – w drugą rocznicę inwazji na Ukrainę mówi generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych.

Mijają dwa lata od pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Początkowo Rosja chciała szybko opanować Ukrainę, to się jej nie udało. Potem wydawało się, że to Ukraina wygrywa, przeprowadzi skuteczną kontrofensywę. Teraz sytuacja jest bardziej złożona, ale znów Rosja zdaje się mieć przewagę. Jak oceniłby Pan te dwa lata od strony czysto wojskowej?

Gen. Waldemar Skrzypczak: Przede wszystkim Rosjanie w ogóle nie byli przygotowani do pełnoskalowej inwazji. Byli przekonani, że przeprowadzą bardzo szybką operację, błyskawicznie opanują cały kraj. Wszyscy z otoczenia Władimira Putina przekonywali go, że mieszkańcy Ukrainy czekają na armię rosyjską. I przyjmą ją z otwartymi ramionami. Takie tezy przedstawiał Putinowi rosyjski wywiad.


Gdy doszło do ataku, armia ukraińska stawiła opór, którego agresorzy absolutnie się nie spodziewali. W pierwszym etapie wojny Rosjanie w zasadzie na każdym odcinku frontu, na południu ponosili porażki. Upadł mit niezwyciężonej armii rosyjskiej i drugiej armii świata. Rosjanie nie byli przygotowani wojskowo do tej operacji i kompromitujące klęski wynikały właśnie z braku przygotowania, a także z doskonałego przygotowania strony ukraińskiej. Stąd pierwsza faza wojny skończyła się klęską Rosjan.

Potem jednak sytuacja uległa zmianie.

Rosjanie wyciągnęli wnioski z pierwszej fazy wojny. W momencie, w którym Putin zrozumiał, że nie uda się ot tak pokonać Ukrainy, która nie jest łatwym łupem, zredefiniował swoje cele strategiczne. Zrezygnował z zajęcia całego kraju, skupił się na południowo-wschodniej części Ukrainy. Jednocześnie rozpoczął odbudowę armii rosyjskiej, która po doświadczeniach pierwszej fazy wojny była niezdolna do prowadzenia żadnych operacji. Zdolności bojowe armia rosyjska odzyskała dopiero na koniec 2022 roku, kiedy Putin wydał dekret, który przestawiał część gospodarki państwa na gospodarkę wojenną. I to państwo zaczęło pracować na potrzeby armii, to plus mobilizacja pozwoliły armii rosyjskiej odbudować zdolności bojowe. Dzisiaj sytuacja wygląda w ten sposób, że Rosjanie mają odbudowaną swoją mocną armię, odzyskali też przewagę strategiczną, co pozwala im prowadzić ofensywy na kilku kierunkach jednocześnie. Ukraińcy zmuszeni są do tego, żeby prowadzić operacje obronne na całym froncie, praktycznie bez możliwości prowadzenia jakichkolwiek operacji zaczepnych.

Władze Ukrainy zapowiadają jednak kolejne ofensywy, czekają na broń od Zachodu?

Zapowiedzi prezydenta Wołodymira Żełeńskiego, że będzie prowadził ofensywę, są nierealne. Na pewno nie wynikają z potencjału, którym dysponuje, i w najbliższym czasie będzie dysponować armia ukraińska. Ilu byśmy czołgów i amunicji Kijowowi nie dali, to Ukraińcom brakuje dziś żołnierzy.

Jednak w ubiegłym roku Ukraińcy rozpoczynali kontrofensywę, wydawało się, że uda im się wyprzeć Rosjan z większości terytorium. Dlaczego się nie udało?

Niestety, moim zdaniem w 2022 i 2023 roku armia ukraińska popełniła kilka rażących błędów, które spowodowały, że dziś nie ma szans na odzyskanie okupowanego terytorium. Pierwszy błąd polegał na niedocenieniu Rosjan. Drugim błędem były działania prowadzone na wielu krótkich kierunkach, zamiast skupić się na jednym. Trzeci błąd polegał na wydawaniu przez Żełeńskiego poleceń o charakterze niemilitarnym, a politycznym. Obrona Lisiczańskja, czy Bachmutu do ostatniego żołnierza nie dawała militarnie nic. Robiła wrażenie propagandowo, jednak doprowadzała do wykrwawienia najlepszych jednostek armii ukraińskiej, których dziś nie ma kim uzupełnić. W efekcie dziś Ukraina nie ma żadnych zdolności do podjęcia jakichkolwiek działań ofensywnych.

Również osoby na co dzień pomagające Ukraińcom krytykują fakt, że w klubach rozrywkowych w Warszawie, Krakowie, Katowicach w weekendy pojawiają się setki młodych ukraińskich mężczyzn. Ludzi, którzy mogliby być na froncie, z jakichś powodów nie są. Czy wynika to ze słabego morale społeczeństwa ukraińskiego, czy to jednak widoczna, ale marginalna grupa?

Problem dotyczy młodego pokolenia Ukraińców, bo pokolenie 40 plus walczy na froncie, wypełnia okopy, obsługuje czołgi itd. W młodszym pokoleniu Ukraińców jest z tym różnie, choć oczywiście nie wolno generalizować. Jeśli chodzi o ludzi przebywających w naszym kraju, dzielą się oni na dwie grupy. Pierwszą stanowią ci, którzy ciężko pracują, przyczyniają się do zwiększania polskiego PKB, a zarobione środki wysyłają na Ukrainę, wspierając rodziny, także armię. Druga grupa to często dzieci dzieci oligarchów, bardzo bogatych Ukraińców. Rodzice okradają ukraińską armię, a dzieci przebywają na Zachodzie, rozbijając się po modnych i drogich klubach. Przez takie działanie wiele osób traci zaufanie do Ukrainy. Krzywdzą w ten sposób tych, którzy na co dzień narażają, a czasem tracą życie na froncie.

Tylko tu też chyba nie można mieć pretensji do każdego, kto unika armii – bo ktoś, kto kompletnie nie potrafi obsłużyć broni, nie jest wysportowany, w wojsku jedynie zaszkodzi. Nie każdy musi być snajperem czy komandosem, ale każdy może pomóc w wojsku, brakuje jednak strategii wykorzystania takich ludzi, to uwaga także do naszego kraju. Patriotami mogą być i ludzie nie w pełni sprawni, których w razie zagrożenia można wykorzystać w inny sposób, niż walka na pierwszej linii?

Na pewno jest wielu młodych ludzi, którzy nie nadają się do strzelania na froncie. To nie znaczy, że w razie zagrożenia mają być poza armią. Mogą być wykorzystani do służb pomocniczych, które wykorzystałyby ich w różnym zakresie. Służby pomocnicze jest to bardzo szerokie spektrum. Ci, którzy nie przechodzą tej kwalifikacji jako kandydaci na żołnierzy, nie powinni być wykluczani.

Wróćmy do Ukrainy. Wojna trwa dwa lata, czy można dziś spekulować, kiedy się skończy?

Ta wojna się nie skończy. Nie wierzę w pokój rosyjsko-ukraiński. To jest niemożliwe. Co nie znaczy, że nie dojdzie do jakiegoś ochłodzenia tego konfliktu, zawieszenia broni. Pamiętajmy, że wojna na Ukrainie nie zaczęła się 24 lutego, trwała już wcześniej w Donbasie. 24 lutego Rosja zaczęła „operację specjalną”, czyli inwazję na pełną skalę. I jak mówiłem niedawno również u państwa, gdy ogłoszone zostanie zwycięstwo Putina w wyborach prezydenckich w Rosji, Putin ogłosi też zwycięstwo na Ukrainie i zakończenie operacji specjalnej. Może to zrobić. W tej chwili ma Krym, Wschodnią Ukrainę. I połączy to zwycięstwo ze zwycięstwem w wyborach na prezydenta Rosji. Będzie to jednak koniec operacji specjalnej, nie wojny jako takiej. Ta się nie skończy, póki będzie funkcjonował Putin, który dalej będzie miał takie agresywne zamiary. Będzie cały czas dążył do zwasalizowania Ukrainy tak, jak ma to dziś miejsce w przypadku Białorusi.

Są bardzo sprzeczne głosy dotyczące Polski i Europy. Od straszenia pełnoskalową inwazją na nasz kraj za rok, poprzez ostrzeżenia o atakach hybrydowych i terrorystycznych, po twierdzenia, że zupełnie nic nam nie grozi. Jaki scenariusz uważa Pan za najbardziej realny?

Mówienie o ataku na pełną skalę, inwazji na Polskę takiej, jak trwająca od dwóch lat agresja na Ukrainę, to sianie defetyzmu. Takie coś nie nastąpi. Putin ma szereg narzędzi i możliwości, żeby nas atakować w inny sposób. Są to zagrożenia związane z cyberwojną, działaniami hybrydowymi, wojną informacyjną, wlatywaniem na nasz teren zabłąkanych, „przypadkowych” rakiet. Nadszedł czas, żeby państwa europejskie się zmobilizowały, bo na dobrą sprawę w tej chwili wszystkie armie w Europie są w rozproszeniu. A wojna za naszą wschodnią granicą przyśpiesza. Należy budować potencjał taki, który skutecznie odstraszy Rosję. Jesteśmy już państwem frontowym. Dziś słyszę o reformie armii. Powiem szczerze – od 30 lat byłem świadkiem pięciu albo sześciu reform. Każda się zaczynała, żadna nie kończyła. Nie czas na reformy, czas na to, żeby się teraz państwo zmobilizowało, nie liczyło na to, że Putin będzie nas darzył miłością i pokojem. Natomiast wojny pełnoskalowej nie będzie. Może być ograniczona, maksymalnie do krajów bałtyckich, na niewielkim terytorium.

Czytaj dalej:


Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo