Emmanuel Macron. Fot. PA/LUDOVIC MARIN / POOL MAXPPP OUT Dostawca: PAP/EPA.
Emmanuel Macron. Fot. PA/LUDOVIC MARIN / POOL MAXPPP OUT Dostawca: PAP/EPA.

Wojska NATO w Ukrainie. "Prezent dla Putina"

Redakcja Redakcja Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 49
Słowa Emmanuela Macrona, który najpierw miesiącami wydzwaniał do Putina, a dziś mówi o wysłaniu żołnierzy NATO na Ukrainę, to balon próbny. Prezydent Francji mógł zasadnie przypuszczać, że taki pomysł spotka się z odrzuceniem. Teraz łatwo mu będzie powiedzieć „no widzicie, nie ma jeszcze nikogo gotowego do udzielenia pomocy wojskowej Ukrainie. Negocjujmy”. A zamrożenie konfliktu da Rosji czas na przygotowanie się do wielkiej wojny, która być może i nas dosięgnie – mówi Salonowi 24 prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog i ekspert stosunków międzynarodowych, Uniwersytet Łódzki.

Od kilku dni głośno jest o sprawie Naddniestrza. Ludzie Zachodu często nawet nie kojarzą, wielu to Naddniestrze jest, tymczasem słychać, że mały skrawek Mołdawii może wpłynąć na eskalację konfliktu Rosji z Ukrainą?

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski: Zacznijmy może od tego, że Naddniestrze jest w sensie formalno-prawnym częścią terytorium dzisiejszej Mołdawii, bo historycznie to państwo było znacznie większe. Istniało od średniowiecza i rozciągało się od Dniestru do Karpat. Dziś istnieje Mołdawia rumuńska, w granicach Rumunii i niepodległe państwo, czyli część Besarabii, którą Rosja podbiła w 1812 roku, a Rumunia odzyskała po I wojnie światowej. Następnie, po 17 września 1939 roku Stalin w ramach realizacji paktu Ribbentrop-Mołotow przyłączył kraj do Związku Sowieckiego, tworząc Mołdawską Republikę SSR. Dołączył do niej leżący na wschodnim brzegu Dniestru pas terytorium, który nie należał do Rumunii przed 1940 rokiem.

Kiedy w 1991 roku rozpadł się Związek Sowiecki w 1991 roku, ta właśnie część zbuntowała się z pomocą XIV Armii Rosyjskiej i stworzyła separatystyczne „państwo” na wschodnim brzegu Dniestru. Naddniestrze to bardzo wąski pas ziemi, o szerokości kilkunastu kilometrów, natomiast dosyć długi, biegnący wzdłuż całej granicy ukraińsko-mołdawskiej, wzdłuż Dniestru, z Tyraspolem jako głównym miastem. Polscy czytelnicy mogą kojarzyć te tereny z Trylogią Henryka Sienkiewicza, tam znajduje się Raszków, który w „Panu Wołodyjowskim” spalił Azja Tuhajbejowicz. Region ten to fragmencik województwa bracławskiego z I Rzeczypospolitej.


Dziś jednak to separatystyczna, prorosyjska republika.

Naddniestrze po wojnie mołdawsko-naddniestrzańskiej z początku lat 90., w której Rosjanie pokonali siły mołdawskie, funkcjonuje jako de facto protektorat rosyjski, z silną rosyjską obecnością wojskową. Oczywiście silną jak na Mołdawię – jest tam około 1800 rosyjskich żołnierzy. W porównaniu do Ukrainy to siła mało istotna jednak na skalę znacznie mniejszej Mołdawii, która ma wielkość jednego ukraińskiego obwodu, siła ta jest dosyć znaczna.

Naddniestrze to w istocie republika mafijna, która żyła przede wszystkim z przemytu rozmaitych rzeczy. Handlu żywym towarem, bronią, narkotykami i tak dalej. Wojna nie jest interesie lokalnych mafiozów, bo popsułaby im te wszystkie biznesy. Natomiast z uwagi na prozachodni kurs Mołdawii, z panią prezydent Maią Sandu na czele, Rosjanie usiłują zburzyć stabilność w tym regionie. Z tym że trochę nie mają instrumentów, bo ich siły wojskowe w Naddniestrzu są za małe, republika nie ma żadnego dostępu do morza, otoczona jest z jednej strony, terytorium mołdawskim, a z drugiej ukraińskim.

Ani jedni, ani drudzy Rosjan bez walki nie dopuszczą. Sama Mołdawia jako czynnik wojskowy się nie liczy, można by ją porównać do jednego z 25 obwodów Ukrainy, to jest w tej wielkości kraj, być może najbiedniejszy w tej chwili w Europie, z silną emigracją. Duża część obywateli Mołdawii, tej pod kontrolą Kiszyniowa, to są ludzie, którzy mają też obywatelstwo rumuńskie, bo są potomkami przedwojennych obywateli Rumunii.

Natomiast w samym Naddniestrzu proporcje w momencie odrywania się od Mołdawii, były takie, że Mołdawian, czyli ludzi mówiących po rumuńsku, było około 40 proc., natomiast pozostałe 60 proc. stanowili albo Rosjanie, albo Ukraińcy o różnym stopniu rusyfikacji. Z tym że to dane sprzed 30 lat. Wtedy Naddniestrze liczyło około 600 tysięcy mieszkańców, wydaje się, że z uwagi na ogromną biedę tego regionu liczba ta w ciągu trzech dekad istotnie spadła. W związku z tym ten potencjał jest w istocie potencjałem Moskwy, który ona może próbować uruchomić.

Niewielki region, liczący ponad pół miliona ludzi, separatystyczna republika w małym i biednym państwie. Jaki destabilizacja tego regionu może mieć wpływ na wojnę rosyjsko-ukraińską i szerzej nasze bezpieczeństwo?

W stosunku choćby do Ukrainy to nie jest jakiś potencjał samodzielnie grożący. Natomiast oczywiście na początku wielkoskalowej wojny, gdy wszyscy obawiali się, że Rosjanie będą bardziej skuteczni, były rozważane scenariusze dwustronnego uderzenia na Odessę z Krymu, z desantu morskiego oraz właśnie z Naddniestrza. Dziś scenariusz ten wydaje się zupełnie nieprawdopodobny.

Dlaczego?

Ukraińcy, jak wiemy, przy pomocy bardziej dronów niż floty, przegonili rosyjskie okręty z tej części Morza Czarnego, zablokowali marsz z Krymu w głąb Ukrainy, odbili Chersoń. Więc nic nie wskazuje na to, żeby Rosjanie uzyskali połączenie lądowe z Naddniestrzem. Stąd też myślę, że to, co się w tej chwili dzieje, ma zupełnie inny cel. Może niestety być oznaką przygotowywania pola do pewnej rozgrywki dyplomatycznej niż wojskowej, choć oczywiście z elementami wojskowymi.

Na czym taka rozgrywka dyplomatyczna miałaby polegać?

Można przyjąć, że Naddniestrze formalnie, a faktycznie rosyjskie służby w Naddniestrzu ogłoszą, że proszą władze w Moskwie o protekcję. A Rosja wtedy dokona jakichś aktów „prawnych” pod adresem Naddniestrza, po to, żeby zaznaczyć swoje tam panowanie. Byłby to element negocjacji, w nadchodzących moim zdaniem niestety negocjacjach ukraińsko-rosyjskich, przy wsparciu Zachodu dla procesu zamrożenia konfliktu. Więc oczywiście Rosja chce negocjować tak, by móc z czegoś zejść. I Naddniestrze może tu być pewnego rodzaju kartą przetargową.

Rosjanie, jeśli nie muszą, to nigdy nie ustępują. Stąd nie zakładałbym optymistycznie, że oddadzą Naddniestrze, żeby uzyskać coś tam na innych obszarach na Ukrainie. Pokażą raczej, że jak się na coś Zachód i Ukraina nie zgodzą, no to Moskwa może zainicjować kolejne konflikty, rozpalić ogień w nowym miejscu. Osobna kwestia, czy są w stanie to zrobić, ale na pewno są w stanie stworzyć wrażenie, że mogą. I będą tym straszyć podczas negocjacji.

Zawarcie pokoju nie jest możliwe, zamrożenie konfliktu oznaczałoby, że Ukraina nawet okrojona nie mogłaby wejść do NATO, bo miałaby nieuregulowaną sytuację na granicy, jednocześnie utraciłaby wschodnie ziemie. Rosja zyskałaby czas na tym razem znacznie lepsze przygotowanie do wojny za kilka lat?

Tak, myślę, że najgroźniejszy byłby ten ostatni aspekt. Pamiętamy porozumienie obowiązujące między pierwszą i drugą wojną czeczeńską. Zamrożenie konfliktu z Ukrainą byłoby dla Rosji pauzą strategiczną, pozwalająca na odtworzenie zapasów materiałów wojennych, sprzętu, przeszkolenie kolejnych rezerwistów. Innymi słowy, odtworzenie siły bojowej. Pozwoliłoby też na prace nad zmianą relacji z Zachodem, podziały w łonie Zachodu, nawiązanie kontaktów z niektórymi państwami pod hasłem, że przecież konflikt wygasł, więc można powracać do normalności. Zapewne takie porozumienie wywołałoby pęknięcie, wewnątrz społeczeństwa ukraińskiego.

Podział na niezłomnych, którzy by uważali, że nie wolno oddawać milionów obywateli pod panowanie moskiewskie, gdzie oni będą eksterminowani, rezygnować z terytorium, bo to będzie praktyka salami, w wyniku której Rosja będzie kroić Ukrainę. I takich, którzy będą mówić, że nie ma siły, trzeba ratować biologiczną substancję narodu, w dodatku Zachód sobie tego życzy. Jeśli będzie nacisk i Niemiec, i Stanów Zjednoczonych, a niestety wiele na to wskazuje, to do takiego porozumienia dojdzie. To się wyjaśni w ciągu paru tygodni.

Sądzę, że jednoczesne zaproszenie prezydenta i premiera Polski przecież nie jest spowodowane chęcią wspólnego wychylenia lampki szampana z okazji rocznicy przyjęcia Polski do NATO, tylko raczej będzie to okazja do zaprezentowania amerykańskiej linii politycznej w odniesieniu do wojny na Ukrainie. I żądania, żeby Polska linię tę przyjęła i poparła. Pamiętajmy, że mamy na finiszu kampanię prezydencką w Stanach Zjednoczonych. Interes wyborczy Bidena nakazuje mu odnieść jakiś sukces. Zakończenie walk może być tak zaprezentowane. Niemcy to na pewno poprą.

Jednocześnie jednak słyszymy postulat wysłania wojsk NATO na Ukrainę. To nie jest przecież wezwanie do miłowania Putina?

Sądzę jednak, że to ostatnie wystąpienie Macrona, który teraz mówi o wysłaniu wojsk, a wcześniej znany był raczej z odwrotnych działań, czyli wydzwaniania do Putina na początku wojny, też wpisuje się w ten scenariusz pokoju za wszelką cenę. Francuski przywódca wysłał moim zdaniem balon próbny. Ogłosił, że rozważa się wysyłanie wojsk NATO-wskich na Ukrainę. Przecież trudno założyć, że Macron jest aż tak naiwny, że spodziewał się, że spotka się to z pełnym poparciem. Wprost przeciwnie, mógł zasadnie przypuszczać, że taki pomysł spotka się z odrzuceniem.

Teraz łatwo mu będzie powiedzieć „no widzicie, nie ma jeszcze nikogo gotowego do udzielenia pomocy wojskowej Ukrainie. A skoro nie jesteśmy w stanie udzielić jej pomocy wojskowej, to musimy się uciec do środków dyplomatycznych. Negocjujmy”. Taka interpretacja wydaje mi się o wiele bardziej logiczna, niż założenie, że w prezydenta Francji znienacka wstąpił duch wojowniczy i postanowił wrócić na szlaki napoleońskie. Stąd niestety źle to wszystko wygląda.


Tylko że zamrożenie konfliktu ma minusy, daje czas Rosji, ale też Zachodowi. W Korei wprowadzenie takiego zamrożenia wojny z jednej strony utworzyło bandyckie i totalitarne państwo Kimów, z drugiej Korea Południowa ma wsparcie Zachodu, rozwinęła się, nie ma tam walk?

Zamrożenie konfliktu w Korei w 1953 roku przede wszystkim przyniosło umocnienie totalitaryzmu i to pewnie największego na świecie, w Korei Północnej. A po drugie warunkiem skuteczności tego rozwiązania była masowa obecność wojskowa Amerykanów, którzy kontrolują linię rozgraniczenia.

Każde wznowienie działań oznacza wojnę ze Stanami Zjednoczonymi. W przypadku Ukrainy nic nie wskazuje na to, żeby Stany Zjednoczone rozmieściły duże ilości wojska na linii rozgraniczenia rosyjsko-ukraińskiego i w ten sposób zapewniły zamrożenie konfliktu. Więc mamy tu raczej do czynienia z drogą, która skończy się umożliwieniem Rosji odtworzenia zdolności wojskowych i kolejną agresją na większą skalę w sytuacji głębszych podziałów na Zachodzie i na Ukrainie. Wielką wojną, która być może i nas dosięgnie.

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka