Ukraina, zniszczenia po ataku w Charkowie. Fot. PAP/Mykola Kalyeniak
Ukraina, zniszczenia po ataku w Charkowie. Fot. PAP/Mykola Kalyeniak

Mroczny czas dla Wschodu. Gen. Polko: nie można wpadać w histerię, róbmy swoje

Redakcja Redakcja NATO Obserwuj temat Obserwuj notkę 89
Trzeba cały czas robić swoje i nie wpadać w paranoję. Konieczna jest kontynuacja pewnej linii dotyczącej modernizacji wojska, budowy planów obronnych i tak dalej. Jeśli chodzi o rosyjską prowokację dotyczącą regulacji granic na morzu, to jak Rosjanie to rozpoczęli, tak szybko się z tego wycofali – mówi Salonowi 24 gen. Roman Polko, były dowódca Jednostki Specjalnej GROM.

Wicepremier i Minister Cyfryzacji Krzysztof Gawkowski ostrzegł, że czekają nas bardzo trudne dwa tygodnie, gdyż Rosjanie nasilą swoje cyberataki i różne prowokacje. Z drugiej strony mamy informację jeszcze bardziej chyba niepokojącą, że Rosjanie zażądali zmian granic na Bałtyku, kosztem dwóch krajów NATO – Finlandii i Litwy. Od takich deklaracji w przeszłości zaczynały się wojny. Czy powinniśmy się niepokoić, czy jedynie dmuchać na zimne, ale jednak możemy być spokojni?

Gen. Roman Polko: Przede wszystkim trzeba cały czas robić swoje i nie wpadać w panikę, w paranoję. Konieczna jest kontynuacja pewnej linii dotyczącej modernizacji wojska, budowy planów obronnych i tak dalej. Jednak szerzenie paniki, bo grupa Wagnerowców dostała się na Białoruś i na tej podstawie apele, by podnosić stan gotowości NATO, jest właśnie przejawem histerii. Jeśli nie mam o czymś pojęcia, nie potrafię ocenić zagrożenia, to się zwracam do ekspertów, a nie robić burzę w szklance wody.

Jeśli chodzi o wspomnianą rosyjską prowokację dotyczącą regulacji granic na morzu, to fakt, że nie dotyczyła Polski, jest sprawą drugorzędną. Istotne jest jednak to, że tak jak Rosjanie to rozpoczęli, tak szybko się z tego wycofali. Nie znaczy to, że Rosjanie do tego nie wrócą. Rosja to kraj, który nie przestrzega żadnych norm międzynarodowych. Już w 2007 roku rozpoczął pierwszą wojnę cybernetyczną z Estonią. W tej chwili jednak nie ma czego tutaj ogłaszać, tylko po prostu należy uodparniać nasz system.

Myślę, że tu moglibyśmy się dużo nauczyć od takiego kraju jak Estonia. Chociażby pod względem zabezpieczeń informatycznych, gdzie dalej jest bardzo wiele do zrobienia. Kluczowa jest jednak powszechna edukacja, bo to już jest wojna w cyberprzestrzeni. Tu chodzi o coś innego niż tylko blokowanie stron, czy amatorskie farmy trolli. Ruskie trolle dają sobie radę i potrafią rozgrywać kwestie, różnic, które się pojawiają. Zarówno między narodami europejskimi, jak i różnic wewnętrznych.


Mieliśmy doskonały przykład w Ukrainie, gdzie prezydent Wołodymir Zełeński tak naprawdę wchodził w kompetencje generała Wałerija Załużnego i mówił, że generałowie to idioci wyszkoleni przez Sowietów. A znów Załużny nie był dłużny i stwierdzał, że politycy to durnie, którzy przeszkadzają wojskowym. Jeżeli dochodzi do takich gier, no to trudno się dziwić, że w mediach pojawia się prowokacyjna informacja, że gen. Załużny wzywa do odejścia z frontu i pójścia na Kijów i obalenia władzy. Również w Polsce bardzo często spory są wykorzystywane przez Rosjan.

Weźmy na przykład pod uwagę ostatnie gorszące sceny, które miały miejsce w polskim Sejmie, gdzie, gdyby wziąć słowa polityków poważnie, wszyscy posłowie dwóch głównych opcji są agentami Kremla. Z ostrej dyskusji tak wynikało. Tylko jeżeli przyjmujemy taką narrację i taki komunikat przekazujemy społeczeństwu, to nie dziwmy się potem, że społeczeństwo też później wywiesza, tak jak rolnicy na traktorach napisy, „Putin przyjeżdżaj i zrób porządek z tą Unią Europejską, czy z NATO”. Trzeba wreszcie przekazywać spójny komunikat, a przede wszystkim trzymać się tej zasady, że im bliżej znajdujemy się wroga, tym bardziej jesteśmy silni, zwarci i niepodzielni.

Ciężko oprzeć się wrażeniu, że jako Zachód mamy kolosalną przewagę nad Rosją, mógłby ją zmiażdżyć. Rosja jednak przeważa tym, że ma spójną strategię działania, wie, co robić, a u nas takiej strategii brakuje?

My mamy strategię, mamy też zdolności, umiejętności. Niebawem będzie szczyt NATO. To, że są pewne różnice, nie znaczy, że to jest niespójne. Viktor Orban jest koniem trojańskim. Trzyma się jednego, że NATO powstało po to, żeby bronić własnego terytorium, a nie Ukrainy. Ukraina nie jest członkiem Sojuszu. Trzeba jednak patrzeć bardziej dalekowzrocznie, że jeżeli dziś nie obronimy Ukrainy, to będziemy się musieli sami się bronić na własnym terenie. To jest coś, czego Orban po prostu nie chce zauważyć.

NATO i cały Zachód popełnia błędy. A mamy też historyczne przykłady, jak przez błędy armie silniejsze przegrywały. Tragicznym przykładem jest brytyjski generał Percival i jego przegrana w bitwie o Singapur. 15 lutego 1942 roku 130 tysięcy żołnierzy – Brytyjczyków, Hindusów i Australijczyków poddało się przed zaledwie 30 tysiącami japońskich żołnierzy gen. Yamashity. Yamashita miał wyczerpane wojsko, ale brytyjski dowódca po prostu dał się zastraszyć. Anegdoty historyczne mówią, że japoński dowódca, kiedy miał się spotkać z Percivalem, myślał, że Brytyjczycy zażądają od niego kapitulacji, a Percival po prostu chciał się poddać.

Czasem tego ducha bojowego brakuje. I tu warto zwrócić uwagę na odpowiedzialność zarówno dziennikarzy, jak i polityków, żeby nie straszyć ludzi, tylko żeby dawać ludziom siłę do walki. Żeby nie grozić sankcjami, że nie będzie wolno wyjeżdżać za granicę, tylko mobilizować do tego, żeby ludzie chcieli i bronili własnego terytorium. To nie my się mamy bać, tylko ta druga strona.

Tylko jakimi argumentami można to zrobić?

Przecież to my mamy przewagę, a nie oni. Mamy pięciokrotną przewagę w lotnictwie. Niemcy w ostatnim czasie bardzo mocno się zbroją, chociaż na początku podchodziły do tego z dystansem. Dziś silnie wspierają Ukrainę. Bardziej należy akcentować te pozytywy, które pokazują, że sytuacja nie jest tragiczna, że wróg jest u bram. Bo wróg, zanim by nawet na tę Tarczę Wschód natarł, to najpierw musiałby ogłosić jakieś pospolite ruszenie, bo nie ma naprawdę czym zaatakować.


Przywoła Pan tu Viktora Orbana. Premier Węgier zapowiedział, że jego kraj musi przemyśleć charakter swojej przynależności do paktu Północnoatlantyckiego. Czy to oznacza, że może powstać NATO dwóch prędkości, czy będzie węgierskie wyjście z Sojuszu?

Tu chodzi o odpowiedź na pytanie, czym jest NATO. Bo rzeczywiście miałem takie myśli wtedy, kiedy lecieliśmy do Iraku, czy wykonaliśmy zadania w Afganistanie. Zastanawiałem się, czemu ten Sojusz służy. I wtedy rzeczywiście premier i prezydent w Polsce mówili, że o bezpieczeństwo Polski, trzeba czasem dbać daleko poza naszymi granicami. A wtedy baliśmy się terrorystów. Oczywiście takie podejście się broni w tym globalnym świecie tak naprawdę. Orban cały czas to kwestionuje. Przyjmuje tę zasadę, że jeżeli wspólna obrona, to tylko w granicach NATO. Jeśli coś dzieje się poza to po prostu czekamy i nic nie robimy.

Tylko to jest tak, jak z rakietami manewrującymi. Czyli jak są w Ukrainie, to nie możemy ich zestrzelić. A jak już któraś z nich przekroczy granicę, to możemy ją zestrzelić. Systemy potrzebują trochę czasu. Jeżeli już jest po naszej stronie, to stwarza konkretne zagrożenie u nas. Orbán powinien zrozumieć, że NATO musi czasem działać też w sposób wyprzedzający. Prowadzić głębokie rozpoznanie i reagować, nie czekając na to, aż przeciwnik urośnie w siłę, zmobilizuje własne siły i będzie dysponował potencjałem, który przy pierwszym uderzeniu zmiecie mniejsze kraje, takie jak Litwa, Łotwa, Estonia.

A w Polsce gdzieś dojdzie na jakąś głębokość, czy dokona jakiegoś wyłomu. To oczywiście scenariusz za jakieś kilkanaście lat. Bo w najbliższym czasie, w perspektywie dwóch, trzech, czy pięciu lat, na pewno nie można się spodziewać, by ogóle zbudowała taki potencjał, którym byłaby w stanie NATO zaatakować. Na razie jedyne, co mogą robić, to wystrzeliwać te rakiety manewrujące, które gdzieś tutaj przelecą, czy prowadzić działania o charakterze terrorystycznym. Bo nie mają armii, która byłaby w stanie podjąć walkę z sojuszem Północnoatlantycki.


Dziś Wiktor Orban mówi, że NATO jest sojuszem obronnym i walczyć powinno, tylko broniąc własnego terenu. Czy jeśli jednak – daj Boże – w dalszej przyszłości doszłoby do ataku na Sojusz, Orban i Węgrzy stanęliby w obronie sojuszników, czy wtedy znalazłby się inny argument, żeby nie pomagać?

To jest kluczowe pytanie. Dlatego bardzo dobre są te zapisy w Unii Europejskiej, które mówią, że kraje, które rezygnują z demokracji, powinny ponosić sankcje. Węgrzy pewnie chcą być dalej w NATO, znalazł się jednak przywódca, który tak naprawdę niszczy demokrację na Węgrzech. To nie Orban powinien decydować o polityce zagranicznej i obronnej, powinni to robić sami Węgrzy. Ich premier zmonopolizował media, ma pełnię władzy. Zresztą u nas też takie zakusy się pojawiały.

Stąd też kluczem do wszystkiego, naszą największą siłą, ale i słabością jest demokracja. Siłą jest wtedy, kiedy społeczeństwo umie się przeciwstawić złym decyzjom, bądź bierności władz. Na przykład kanclerz Olaf Scholz uchylał się od pomocy Ukraińcom, ale społeczeństwo niemieckie jednak chciało pomagać i Niemcy pomoc uruchomili. Słabością jest to, że kiedy trzeba podjąć decyzję, to rzeczywiście zajmuje to trochę więcej czasu niż Putinowi, który nie pyta się nikogo o zgodę, tylko podejmuje decyzje tak, jakby mieszkał na Nowogrodzkiej.

Źródło zdjęcia: Ukraina, zniszczenia po ataku w Charkowie. Fot. PAP/Mykola Kalyeniak

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka