"Fabryka Patriotów". fot. Facebook
"Fabryka Patriotów". fot. Facebook

"Fabryka Patriotów", czyli "Pożar w Burdelu". Na nowy show TVN spadła fala krytyki

Redakcja Redakcja Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 112

TVN za pomocą spektaklu teatralnego zamierza wyśmiewać rząd Mateusza Morawieckiego. Jednak to "Fabryka Patriotów" została boleśnie skrytykowana. Wielu dziennikarzy oceniło w mediach społecznościowych, że spektakl jest niesmaczny i oparty na prostackich żartach.

Fabuła "Fabryki Patriotów" koncentruje się na postaci Burdeltata, szefa „Pożaru w burdelu”, który zostaje ministrem kultury i rozrywki w rządzie Mateusza Morawieckiego.

Spektakl kpi z inicjatyw rządu, takich jak program "500 Plus". Żarty dotyczą też mediów: niektórych gwiazd TVN i TVP, niedawnej kary nałożonej na TVN przez KRRiT (cofnięto ją w połowie stycznia br.), czy obecności muzyki disco polo w TVP. W spektaklu pojawiły się m.in. piosenki z przekleństwami,  patriotyczne plemniki i żarty z wciągania prochów przodków, hippisowski kawałek, śpiewany przez „Wandę, przyjaciółkę papieża”, piosenka martwego płodu występującego wspólnie z prof. Chazanem, rozmowa z Donaldem Trumpem  i żarty z antysemityzmu. W pierwszych rzędach na widowni zobaczyć można było gwiazdy TVN, m.in. Piotr Kraśko, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Karolina Korwin-Piotrowska, Magda Mołek, Dawid Woliński i Michał Piróg.


Wielu komentatorów nie pozostawiło na nowym show TVN-u suchej nitki.

Publicysta Filip Memches napisał na Facebooku:  "Pożarem w burdelu" Wiertnicza żegna się z polskim mieszczaństwem, snobującym się na nowocześniaków i postępowców, a zarazem - jak na filistrów przystało - zachowującym konserwatywne odruchy. Można mu sprzedawać awersję do bogoojczyźnianego patosu w imię prawa do nierobienia polityki, do grillowania, do ciepłej wody w kranie, ale epatowanie bluźnierczą transgresją, to i dla niego za wiele. Co to w przypadku medialnego koncernu oznacza? Samobójczy ruch - postawienie na mniejszościowy target. Czyżby ktoś za wyrządzane zło został pokarany odebraniem rozumu?

Również na Twitterze rozpętała się gorąca dyskusja:


- napisał Tomasz Sekielski - były dziennikarz TVN, a obecnie Nowa TV.


Były pracownik TVN, Mikołaj Nowak, stwierdził z żalem:



Marcin Makowski z "DoRzeczy" ocenił:



Karol Darmoros z Polskiego Radia zapytał:



"Pożar w Burdelu" to znany kabaret, który od lat obnaża absurdy polskiej polityki. Ma już na koncie 32 pełnometrażowe, podobne do Fabryki Patriotów, spektakle równie kąśliwie punktujące polską rzeczywistość. O początkach tego polityczno-literackiego kabaretu w „Newsweeku” Jacek Tomczuk pisał kiedyś tak:

Na początku było tak: 6-7 osób na scenie, a na sali zaduch i 60 tłoczących się widzów. – Było tak mało miejsca, że wszyscy aktorzy siedzieli na scenie, bo nie mieli nawet gdzie się schować. Przebierali się w kolejne kostiumy na oczach widzów. Publiczności tak się to spodobało, że zrobili z tego swój znak firmowy; do dzisiaj właściwie nie schodzą ze sceny – Maciej Nowak, krytyk teatralny i kulinarny, wspominał pierwsze spektakle Pożaru w piwnicy Chłodnej 25, klubu, który był wówczas najpopularniejszy wśród warszawskich hipsterów.

Andrzej Konopka, czyli Burdeltata, sceniczny szef spektaklu: – Michał Walczak, reżyser i dramaturg, pozbierał nas – aktorów po trzydziestce, bez specjalnych sukcesów, większość bez etatów – i nam wmówił, że Warszawa padnie u naszych stóp. A my nie mieliśmy profesjonalnego makijażu, strojów, nic. Tekstu nikt nie pamiętał, bo dostawaliśmy go w ostatniej chwili. Potykaliśmy się o własne nogi, rekwizyty. Nie ogarnialiśmy tej sceny, tak jak nasi młodzi, 20-, 30-letni widzowie nie ogarniali swego życia. Pokochali nas, bo oni też ciągle improwizowali.

Pomysł na spektakl był taki: Burdeltata za komuny zdobywał doświadczenie, jeżdżąc z cyrkiem po NRD. Po transformacji zamarzył o własnym interesie teatralnym. Prowadzi go z wdziękiem słonia i manierami ciecia. Cała trupa Burdelu Artystycznego (bo taką przyjmują nazwę) to kilkoro poobijanych życiowo aktorów, którzy odgrywają różne postaci: dziewczyny z modnej knajpy Charlotte na placu Zbawiciela, Podpalacza Tęczy (wtedy, w 2013 roku instalację Julity Wójcik ustawioną na tymże placu Zbawiciela co i rusz ktoś podpalał) czy budowniczych metra, którzy przeżywają gejowski romans.

Pożar żywił się stołecznymi plotkami, gwiazdkami, historią ulic, remontami, awariami. Po jednym ze spektakli do aktorów podszedł Seweryn Blumsztajn i zażartował, że „Gazecie Stołecznej”, której był wówczas naczelnym, należą się tantiemy za dostarczanie inspiracji.

– Wszyscy w Pożarze byliśmy słoikami i na jakimś poziomie oswajaliśmy Warszawę innym słoikom. Lokalsom pokazywaliśmy ją z mniej znanej strony, za co był odpowiedzialny Maciej Łubieński, nie tylko jedyny warszawiak w naszej grupie, ale też varsavianista – wspominał Konopka. – Ludzie przyjeżdżają tutaj po lepsze życie i nie traktują dobrze tego miasta. My pokazywaliśmy, że ono ma swoją skomplikowaną tożsamość i można się z nim zaprzyjaźnić.





Źródło: TVN, Wirtualne Media, Newsweek

KJ

© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.





Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura