TVN za pomocą spektaklu teatralnego zamierza wyśmiewać rząd Mateusza Morawieckiego. Jednak to "Fabryka Patriotów" została boleśnie skrytykowana. Wielu dziennikarzy oceniło w mediach społecznościowych, że spektakl jest niesmaczny i oparty na prostackich żartach.
Fabuła "Fabryki Patriotów" koncentruje się na postaci Burdeltata, szefa „Pożaru w burdelu”, który zostaje ministrem kultury i rozrywki w rządzie Mateusza Morawieckiego.
Spektakl kpi z inicjatyw rządu, takich jak program "500 Plus". Żarty dotyczą też mediów: niektórych gwiazd TVN i TVP, niedawnej kary nałożonej na TVN przez KRRiT (cofnięto ją w połowie stycznia br.), czy obecności muzyki disco polo w TVP. W spektaklu pojawiły się m.in. piosenki z przekleństwami, patriotyczne plemniki i żarty z wciągania prochów przodków, hippisowski kawałek, śpiewany przez „Wandę, przyjaciółkę papieża”, piosenka martwego płodu występującego wspólnie z prof. Chazanem, rozmowa z Donaldem Trumpem i żarty z antysemityzmu. W pierwszych rzędach na widowni zobaczyć można było gwiazdy TVN, m.in. Piotr Kraśko, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Karolina Korwin-Piotrowska, Magda Mołek, Dawid Woliński i Michał Piróg.
Wielu komentatorów nie pozostawiło na nowym show TVN-u suchej nitki.
Publicysta Filip Memches napisał na Facebooku: "Pożarem w burdelu" Wiertnicza żegna się z polskim mieszczaństwem, snobującym się na nowocześniaków i postępowców, a zarazem - jak na filistrów przystało - zachowującym konserwatywne odruchy. Można mu sprzedawać awersję do bogoojczyźnianego patosu w imię prawa do nierobienia polityki, do grillowania, do ciepłej wody w kranie, ale epatowanie bluźnierczą transgresją, to i dla niego za wiele. Co to w przypadku medialnego koncernu oznacza? Samobójczy ruch - postawienie na mniejszościowy target. Czyżby ktoś za wyrządzane zło został pokarany odebraniem rozumu?
Również na Twitterze rozpętała się gorąca dyskusja:
- napisał Tomasz Sekielski - były dziennikarz TVN, a obecnie Nowa TV.
Były pracownik TVN, Mikołaj Nowak, stwierdził z żalem:
Marcin Makowski z "DoRzeczy" ocenił:
Karol Darmoros z Polskiego Radia zapytał:
"Pożar w Burdelu" to znany kabaret, który od lat obnaża absurdy polskiej polityki. Ma już na koncie 32 pełnometrażowe, podobne do Fabryki Patriotów, spektakle równie kąśliwie punktujące polską rzeczywistość. O początkach tego polityczno-literackiego kabaretu w „Newsweeku” Jacek Tomczuk pisał kiedyś tak:
Na początku było tak: 6-7 osób na scenie, a na sali zaduch i 60 tłoczących się widzów. – Było tak mało miejsca, że wszyscy aktorzy siedzieli na scenie, bo nie mieli nawet gdzie się schować. Przebierali się w kolejne kostiumy na oczach widzów. Publiczności tak się to spodobało, że zrobili z tego swój znak firmowy; do dzisiaj właściwie nie schodzą ze sceny – Maciej Nowak, krytyk teatralny i kulinarny, wspominał pierwsze spektakle Pożaru w piwnicy Chłodnej 25, klubu, który był wówczas najpopularniejszy wśród warszawskich hipsterów.
Andrzej Konopka, czyli Burdeltata, sceniczny szef spektaklu: – Michał Walczak, reżyser i dramaturg, pozbierał nas – aktorów po trzydziestce, bez specjalnych sukcesów, większość bez etatów – i nam wmówił, że Warszawa padnie u naszych stóp. A my nie mieliśmy profesjonalnego makijażu, strojów, nic. Tekstu nikt nie pamiętał, bo dostawaliśmy go w ostatniej chwili. Potykaliśmy się o własne nogi, rekwizyty. Nie ogarnialiśmy tej sceny, tak jak nasi młodzi, 20-, 30-letni widzowie nie ogarniali swego życia. Pokochali nas, bo oni też ciągle improwizowali.
Pomysł na spektakl był taki: Burdeltata za komuny zdobywał doświadczenie, jeżdżąc z cyrkiem po NRD. Po transformacji zamarzył o własnym interesie teatralnym. Prowadzi go z wdziękiem słonia i manierami ciecia. Cała trupa Burdelu Artystycznego (bo taką przyjmują nazwę) to kilkoro poobijanych życiowo aktorów, którzy odgrywają różne postaci: dziewczyny z modnej knajpy Charlotte na placu Zbawiciela, Podpalacza Tęczy (wtedy, w 2013 roku instalację Julity Wójcik ustawioną na tymże placu Zbawiciela co i rusz ktoś podpalał) czy budowniczych metra, którzy przeżywają gejowski romans.
Pożar żywił się stołecznymi plotkami, gwiazdkami, historią ulic, remontami, awariami. Po jednym ze spektakli do aktorów podszedł Seweryn Blumsztajn i zażartował, że „Gazecie Stołecznej”, której był wówczas naczelnym, należą się tantiemy za dostarczanie inspiracji.
– Wszyscy w Pożarze byliśmy słoikami i na jakimś poziomie oswajaliśmy Warszawę innym słoikom. Lokalsom pokazywaliśmy ją z mniej znanej strony, za co był odpowiedzialny Maciej Łubieński, nie tylko jedyny warszawiak w naszej grupie, ale też varsavianista – wspominał Konopka. – Ludzie przyjeżdżają tutaj po lepsze życie i nie traktują dobrze tego miasta. My pokazywaliśmy, że ono ma swoją skomplikowaną tożsamość i można się z nim zaprzyjaźnić.
Źródło: TVN, Wirtualne Media, Newsweek
KJ
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.